MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 marca 2012

Dzień bez domu - elegia o utraconym dzieciństwie

Dzisiaj jest dzień, w którym 36 lat temu przez kilka godzin nie miałam domu. Dzień ten jest również dniem, w którym musiałam pożegnać moje dzieciństwo. I wreszcie jest to dzień, w którym wszystko to, co dzieje się teraz, zaczęło się dziać i spisywać w mojej historii.

Dzień 29 marca 1976 roku przyniósł tyle zmian w moim życiu, że nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje życie dzisiaj, gdyby nie zmiany spowodowane tamtym poniedziałkiem.

Dzieciństwo i tak kiedyś musi się skończyć. Ja nie wyrosłam ze swojego, jak z przykrótkiej sukienki. Zostałam odcięta od swojego dzieciństwa przeprowadzką do Innego Miasta. Dzisiaj nie myślę w ten sposób o mieście, w którym mieszkam. Od dawna jest również Moim Miastem jak tamto Moje Miasto. Wiem nawet dokładnie kiedy to się stało. Było to w ogólniaku, poczciwej starej "drugiej budzie", na lekcji chemii w drugiej klasie. Kiedy profesor miast wtłaczać nam do głów zawiłości tej trudnej nauki, opowiadał nam o Nowym Sączu, jaki pamiętał z czasów swojego dzieciństwa i swojej młodości. Nawiązywał do historii miasta, bo przecież nikt nie może opowiedzieć o swoim życiu w oderwaniu od historii miejsca, w którym ono się toczy. Nawet tej najodleglejszej historii, zanim samemu zaczęło się kroczyć przez świat, przemierzać jego ścieżki i drogi. Profesor Gargula był wtedy emerytowanym nauczycielem, byłym dyrektorem I LO. Ponoć w czasach swojej młodości był prawdziwym postrachem młodzieży. W latach, kiedy nas uczył, był wyrozumiałym, dobrodusznym staruszkiem, który wiedząc, że chemia nam się kompletnie w życiu nie przyda, postanowił zaszczepić w nas umiłowanie miasta, w którym mieszkamy.
Drugim razem to spotkania i wielogodzinne opowieści druhny Ireny Styczyńskiej, późniejszej Honorowej Obywatelki Miasta Nowego Sącza wzbudziły we mnie chęć bycia sądeczanką z serca, skoro z urodzenia być nie mogłam. Druhny Styczyńskiej można było słuchać całymi dniami, tygodniami, latami. Tyle miała w sobie ciekawych opowieści. Ona również jak ja nie była rodowitą sądeczanką. Urodziła się jednak niemal na opłotkach miasta, na Ziemi Sądeckiej. W Siennej.

No tak, ale zanim pokochałam Nowy Sącz trawił mnie ból spowodowany rozłąką z Moim Miastem - Wadowicami, z towarzyszami zabaw dziecięcych i dziecięcego poznawania świata, utraconym dzieciństwem. Nie da się nikogo, nawet bardzo młodego człowieka przestawić z miejsca na miejsce i oczekiwać, że nie będzie cierpiał.
Wszystko było nowe, obce, nieznane. W takim miejscu człowiek czuje się, jakby utracił pamięć i wszystko musiał na nowo rozpoznawać. Nawet siebie. Bo my sami w nowym miejscu jesteśmy też inni. I tylko charakter odkrywcy, wielka chęć poznania nieznanego pozwoliła mi szybko zaadaptować się w nowym miejscu. Z ciekawością godną dziecka, filozofa, geografa zaczęłam odkrywanie tego, co mi na nowe życie dano.
A dostałam naprawdę więcej niż mogłabym pragnąć. Przede wszystkim dostałam wspaniałe miejsce do życia. Sądecczyzna bogata jest w piękno krajobrazów, w historię i wspaniałych ludzi. Jest przy tym wyzywająca swym górskim ukształtowaniem. Przemierzam ją pieszo, przemierzam w dziełach stworzonych na tej ziemi, przez ludzi tej ziemi i dla tej ziemi, przemierzam w ludziach kochających to miejsce jak ja kocham.
Dostałam przyjaciół, bez których nie wyobrażam sobie mojego życia. Są bardziej braćmi i siostrami, niż obcymi ludźmi. To oni w dużej mierze mają zasługę w ukształtowaniu mnie takiej, jaką jestem.
Dostałam osobę, z którą wspólnie idziemy przez życie, przez Sądecczyznę - powołaliśmy do życia kilku sądeczan;) wciąż przemierzamy tę ziemię, która każdego dnia pozwala odkryć jakąś tajemnicę, jakiś nowy zakątek, nowe dzieło, nowego człowieka, nową sprawę.
Dostałam dzieło do wypełnienia. Dzieło mojego życia, które dzień po dniu, minuta po minucie mozolnie się wypełnia. I chociaż wiem, że to wszystko mogłabym dostać w każdym innym miejscu na ziemi, jednak w innym miejscu byliby to inni ludzie, inne krajobrazy, inne dzieła, inna historia wreszcie. A ja kocham to, co jest moją codziennością i co jest świętem w miejscu, w którym jestem, z ludźmi, z którymi dzielę wszystko.

Człowiek bez domu jest jak bez tożsamości. Przez kilka godzin owego dnia sprzed 36 lat doświadczyłam bólu spowodowanego odejściem ze starego domu do nowego. Równocześnie doświadczyłam niesamowitej tajemnicy wkraczania w nowe życie, z nowymi ludźmi.
Niestety do dzisiaj tkwi we mnie wielkie rozdarcie spowodowane oderwaniem mnie od ukochanych miejsc dzieciństwa. I cały czas zastanawiam się i nie mogę nabrać pewności, czy bardziej ograbiono mnie z tamtego czasu, czy dano mi dodatkowy czas: tam - tu, przedtem - teraz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz