tag:blogger.com,1999:blog-62274724615306645732024-03-14T06:10:03.548+01:00Co jest za zakrętemDorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.comBlogger1018125tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-64342083072350649362020-03-07T22:23:00.001+01:002020-03-07T22:55:03.374+01:00Dalej<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #515151; font-family: "leroy merlin sans" , sans-serif;"><span style="background-color: white; font-size: 14px;">Ból mi się werżnął w plecy albo wysuniętym dyskiem w lędźwiowym lub też jakimś przemieszczeniem w stawie biodrowo-krzyżowym, nie wiem. Taki atak następuje nagle jak porażenie piorunem. I co? Wiem, gdzie są wszystkie ortezy i gorsety, bo trzymam je w jednym miejscu, niestety w drugim pokoju. Tylko kiedy i jak dotrę do drugiego pokoju? Leki w apteczce, kilka metrów ode mnie, ale odległość w bólu nabiera innej miary. Żeby tylko wstać i stanąć, potem już jakoś pójdzie. Dotarłam do przedpokoju, tam lustro - ból wyzierał mi z oczu obłędem. Najgorsze jednak za mną, przecież wstałam. Jest wreszcie i pokój z regałem i pudłem z ortezami i gorsetami. Cholera, co mnie podkusiło, by położyć je na najwyższej półce?! Próbuję unieść ręce do góry. Nic z tego. Tym razem kilka piorunów walnęło mi w plecy. Po ostatnim zatruciu nie mam odwagi sięgnąć po opioidy. NLPZety powodują sraczkę, a rąk do tyłu nie da się odchylić - podobnie jak podnieść do góry. Została mi ciepła kąpiel. Pod prysznicem. Trochę pomogła. Nie mogę znaleźć ulubionego koca i okazuje się, że wszystkie pozostałe są gdzieś w parterze. Cholera jasna! Ale przecież nie można mieć wszystkiego pod ręką. Ryzykuję i łykam ten niesterydowy przeciwzapalny. Za parę godzin bardzo żałuję, bo odchylenie ręki do tyłu okazuje się bardziej bolesne niż próba uniesienia do góry. Nie mam gorsetu, nie mam koca, nie mam środków przeciwbólowych. Mam postrzał i sraczkę. I bólu aż do bólu. Jedna noc nieprzespana. Drugiej durne futrzaki układają mi się w głowie i w nogach, zamiast w newralgicznej okolicy. Zresztą i tak ból wywala mnie z łóżka, stawiając ultimatum: mogę trochę ustąpić, ale ty nie leżysz i nie śpisz, nie możesz siedzieć i raczej nie spaceruj - możesz stać. Aha! Łaskawca. Myśli, że ma monopol, że nic innego mnie nie boli ani mi nie dolega. Łykam kolejny NLPZ, choć wiem, że nie mogę szarżować z jelitami. Zasypiam nad ranem.</span></span><br />
<span style="color: #515151; font-family: "leroy merlin sans" , sans-serif;"><span style="background-color: white; font-size: 14px;">Nie wiem, co bym zrobiła bez wszystkich, którzy się o mnie troszczą i mi pomagają.</span></span></div>
Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-8323557299179671172020-01-15T20:53:00.001+01:002020-01-15T20:53:56.527+01:00PomeloMirek oddzielał ćwiartki cytrusów i podawał mi do jedzenia. Tak spędzaliśmy zimowe wieczory. Pasjami uwielbiał bawić się z oddzielaniem miąższu od skórek pomelo. Nigdy nie nadążał, bo tak szybko znikało w naszych ustach. Teraz to takie symboliczne: usuwał całą gorycz i podkładał mi słodki, kapiący sokiem owoc. Pierwsze w tym sezonie pomelo dochodziło właśnie na kuchennym parapecie i czekało na spałaszowanie, ale Mirek postanowił zamieszkać w imbryku. Owoc zgnił, bo nie miał go kto obrać i zjeść, choć w domu zjawiły się wszystkie dzieci i Mali Ludzie. Dzisiaj mijają cztery tygodnie od ostatniego oddechu Mirka. Dwa dni po tym jak skończyła się ta nierówna walka o oddech, zamieszkał w imbryku. Marzył o tym imbryku od czasu, kiedy go pierwszy raz zobaczył. Ale imbryk ciągle był nie na naszą kieszeń. Na szczęście "aniołek" w tym roku postanowił go tym porcelanowym cudem obdarować. Tylko że nie zdążył. Bo Mirek, jak zwykle w życiu, wszystko robił szybko, tak też i szybko przeszedł swoją śmiertelną chorobę.<br />
Często rozmawialiśmy o śmierci, ale raczej w kontekście tego, że to ja będę przecierała szlak. Przewrotność losu sprawiła inaczej. Nigdy nie zastanawiałam się jakby to było, bo przecież nie miało tak być. Gdy okazało się jak bardzo Mirek jest chory i do tego dopadła go straszna depresja, wierzyłam w to, co do niego mówiłam. Kto wie, może bardziej mówiłam to do siebie. Traktujemy tę chorobę zadaniowo - powiedziałam głośno, kiedy przezwyciężyłam pierwszy potworny i obezwładniający strach. Wypunktowałam wszystkie kroki: diagnostyka, operacje, chemioterapia i radioterapia, kto wie, może i immunoterapia. Damy radę, dzisiaj rak to nie wyrok. Mirek nie pojmował tego jako zadania, więc przełożyłam to na wędrówkę w górach. Przecież nigdy nie było lekko. I on w ostatnim czasie trochę wolniej chodził, choć zasłaniał się troską o mnie. Powiedziałam więc, że teraz ja przejmuję pałeczkę opiekuna a on potrzebującego, że będziemy się zatrzymywać tak często i na tyle, na ile będzie potrzebował. I damy radę. Aż tamtej środy musiałam mu powiedzieć, że doszliśmy do miejsca, w którym musimy się rozstać, że dalej musi iść sam i jednak to ja zostanę na tym postoju nieco dłużej. Powiedziałam, nie wiem komu na pocieszenie, żeby się o mnie nie martwił, że dam sobie radę, bo przecież dobrze wie, że jestem silna. Ale potem, z bezsilności, płacząc, wołałam w stronę imbryka: kłamałam! Nie dam sobie rady! Pewnie jeszcze nie raz zawołam. Musiałam mu pozwolić odejść. Miał w sobie dwóch największych kilerów. Byli wszędzie i rozrastali i rozprzestrzeniali się jak tajemniczy wirus na katastroficznym filmie. Pierwsze wyniki odebrałam na cmentarzu. Kolejne jeszcze później. Po następne już się nie zgłaszałam.<br />
Dziś zjadłam moją połowę pomelo. Pierwszy raz samodzielnie musiałam oddzielić tę gorycz od tej słodyczy. A Mirek niewzruszony tkwi w imbryku.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-86073457595159520552019-09-16T14:31:00.001+02:002019-09-16T14:31:59.335+02:00Nasza Pełnia Żniwiarzy<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">A księżyc tamtej nocy w górach atlasu* wyszedł, zamiast dymu, prosto z komina. Oświetlił łamany dach, który pozwolił zachować schronisku sylwetkę starej owczarni i przez chwilę mocował się z chmurami, lecz te szybko ustąpiły mu miejsca na niebie i pozwoliły świecić całą pełnią, która ponoć powtórzy się dopiero za 30 lat. Bo była to Pełnia Żniwiarzy. Siedzący obok mężczyzna zapytał, czy wiem, ile czasu potrzebuje srebrna kula, by przesunąć się o długość swojej średnicy i roztrząsanie tego zajęło nam chwilę. Słaby ogień trzaskał gdzieś z boku, by nie iść w konkury z tym niepowtarzalnym światłem, a tylko dać ciepło i stworzyć atmosferę jakiej próżno szukać w świecie, który wybraliśmy do życia w codzienności. </span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<i><span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">*Góry atlasu powstały samoistnie, jak np. dziadoskie (bez w - po krakosku) cycki. Zawsze coś takiego się urodzi z naszych rozmów. Każde wypowiedziane słowo zostaje obezwładnione zbiorową ironią. I tak, w drodze pod górę, któryś z "chłopców" powiedział, że idziemy zbyt wolno, że jesteśmy dziady, na co któraś z "dziewcząt" (powiedzmy, że to byłam ja, tylko jakie to ma znaczenie) zaoponowała, mówiąc, że nie możemy być dziadami, bo mamy cycki, skąd już niedaleko było, by orzec: ale macie dziadoskie cycki. Dla równowagi, w drodze z góry, jeden z "chłopców" zaczął opowieść "gdy byłem w Górach Atlasu", na co jedna z "dziewcząt" </span></span><span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">(powiedzmy, że to byłam ja, tylko jakie to ma znaczenie) powiedziała, phi! też coś, przecież te góry też są w atlasie.</span></i><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><br /></span>
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">Nie ścigałam swoich marzeń z sunącym po niebie księżycem. Puściłam je wolno, by toczyły się w swoim tempie. Wiatr zaplątał pieśń w naszych włosach, gdyśmy szli połoniną, byśmy zabrali ją aż do teraz. Księżyc w Pełni Żniwiarzy dotarł na Łysego przed nami, rozsypał trochę gwiezdnego pyłu, posrebrzając nam drogę do krainy łagodności. </span><span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"> Dzieliliśmy się okruchami pamięci i n</span><span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">ie samym chlebem wtedy żyliśmy. Choć </span><span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">chleb był nad chleby, jak ten od Cześka, więc sięgaliśmy po wielkie kromy</span><span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"> z krojoną w puszce konserwą. Najbardziej syciła nas ciągłość wspólnych wspomnień. To one były i są drogą do obfitej teraźniejszości. Rankiem budziły nas mgły, a nocą usypiał spokój. Jak zawsze pod Durbaszką, w górach atlasu. </span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">Od kiedy pamiętam najlepiej układało się myśli ponad mgłami. Blisko słońca. Blisko gwiazd. Blisko nieba. Tam wszystko było i jest piękne. Piękne i proste. Jak życie. </span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><br /></span>
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;"> </span></span>Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-12745890543322207522019-08-08T21:14:00.002+02:002019-08-08T21:22:05.095+02:00OnaGdy dotarłam na stację ona już tam była. Kobieta o dłoniach mojej Mamy. Przedtem spotkałam ją w autobusie i gdy jej o tym powiedziałam, pogłaskała mnie po tworzy i powiedziała dziecko. Wprost z autobusu wbiegłam w pierwszy zaułek i płakałam, bo dawno nikt tak do mnie nie mówił, a przecież każdy wciąż chce być dzieckiem. Więc patrzyłam na te matczyne dłonie przyczepione do innej kobiety i tak jak przedtem myślałam tak by wyglądała. Bo tamta kobieta ma tyle samo lat. Tak oceniłam. Już miałam powiedzieć dzień dobry poznaje mnie pani, gdy zjawił się stary mężczyzna. I spłoszył mnie. Powietrze zagwizdało uuu i pociąg zgrabnie wjechał na stację. Stoi tylko tyle, by wszyscy wsiedli i natychmiast odjeżdża. Nie szukałam ich w pociągu. Zresztą zaraz moja uwaga zajęła się obserwacją kobiety, która wpłynęła na następnej stacji do wagonu. Musiała to być dorosła córka Słonia Trąbalskiego, bo była taka wielgachna i grubachna jak tylko mogłaby być dorosła córka Słonia Trąbalskiego. Towarzyszyła jej dziewczynka zapatrzona w książkę i chłopiec, który utkwił w ekranie smartfona. A ona usiadła obok strasznie chudej zakonnicy, która dotąd drzemała, ale natychmiast popatrzyła przerażona zbliżającą się katastrofą i tak zassała powietrze wokół niej, że aż usta zrobiły jej się jak rybi dzióbek. A ludzie tylko się dosiadali i dosiadali. Konduktor nie chodził po pociągu, sprzedawał bilety w przejściu i wszystko miał pod kontrolą. Siedziałam nieruchomo i tylko mój plecak wciąż się wiercił. Siedział obok, wskoczył na moje kolana, wyskoczył pod sufit. I tak przez całą drogę. Most rozpięty nad rzeką, znad której w albumie rodzinnym bledną zdjęcia, niby ten sam, choć wyremontowany. Stary. Pamięta cesarza. Tańcia by zawołał wychodź z wody, bo idzie przypływ. Ale nad wodą nie było nikogo, a rzeka była zamulona po nocnej ulewie. Miasteczko ma w sobie wiele smutku, chyłkiem przemykają cienie ludzi, których już dawno nie ma. Tymi samymi torami wywieziono ich w drogę bez powrotu. W oddali płonęła olbrzymia watra, ale kto to dzisiaj pamięta? Od tamtej pory biegałam z dziewczyną o jasnych włosach trzymając się za dłonie. Dobrze, że nie zdążyłam powiedzieć kobiecie na stacji dzień dobry i czy mnie pani pamięta. Wtedy nie mogłam pozwolić sobie na płacz. Za dużo tych wspomnień spłynęło letnią ulewą. Moich i przysposobionych. One wciąż są. Żyją. Błądzą od niepamięci do... do kogoś, kto je przygarnie i weźmie jak swoje. Trzeba być tylko uważnym. Czujnym, by w źdźble suchej trawy zobaczyć psa, którego w swej wyobraźni zrodziła najmłodsza dziewczynka. Młode pieski tam wciąż wyrastają. Merdają swoimi trawiastymi ogonami i czekają, bo może kiedyś najmłodsza dziewczynka zjawi się osobiście albo przybędzie w fantasmagorii innego dziecka, które ma równie wielkie pragnienie. Apetyt na życie. I żeby ocalić od zapomnienia. Bo pamięć jest najważniejsza.<br />
<br />
<br />
Tekst powstał z inspiracji działań Pana Dariusza Popieli, wielkiego ambasadora pamięci, który w kolejnym galicyjskim miasteczku stawia kolejny pomnik pomordowanych Żydów.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-60963006456975829042019-06-14T00:13:00.000+02:002019-06-14T00:23:38.511+02:00W podróży Pojechaliśmy dzisiaj na wycieczkę do Brzegu na Dolnym Śląsku.<br />
Żartowałam. Pojechaliśmy do lekarza, do pani genetyk do Wrocławia i żeby wykorzystać okazję zahaczyliśmy o Brzeg podobnie jak kiedyś o Mosznę z pięknym eklektycznym zamkiem (zamek może ma jakiś całkiem inny styl z tych zapisanych w podręcznikach sztuki, ale mnie najbardziej kojarzy się z eklektycznym).<br />
Kto przy zdrowych zmysłach w taki upał by się wybrał dobrowolnie taki kawał świata, żeby zwiedzać miasteczko? Przepiękne miasteczko (gotyk pomieszany z renesansem i socrealizmem) ale nawet nasze zamiłowanie do zwiedzania ma swoje granice.<br />
Jednak najważniejszym aspektem tej opowieści jest ten, że pojechaliśmy naszym nowym łantem. Dla niewtajemniczonych wyjaśnię, że Maleńka Wnuczka, gdy przyswajała mowę polską, zamiast auto, mówiła łanto. Niedawno na FB wystawiłam, pewnie zbyt romantyczny, opis naszego starego łanta i stąd kontynuacja tematu. Napisałam, że nigdy nas nie zawiódł, że się zżyliśmy i że szkoda go na złom itd. Ale dziś pojechaliśmy tym nowym, wiadomo. Przecież w jakimś celu zostało zakupione. No, nie jest ono takie nowe, bo swoje lata ma, a i u nas jest już od kilku miesięcy, Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem zrobił konieczne naprawy i co tam było potrzebne, więc w drogę. Wyjechaliśmy po szóstej, ale już żar lał się z nieba. Jedna z dobrych dusz pytała mnie jeszcze nocą czy aby na pewno mamy klimatyzację. No mamy, no przecież jakże by nie, przecież już w starym mieliśmy; dlatego jazda autem będzie przyjemna, bo w mieszkaniu jest piekielny ukrop, to przynajmniej tyle, co w drodze będzie super, nie martw się.<br />
Tak. Jakieś 168 km przed Wrocławiem strzelił kompresor w klimatyzacji. Było tkie tfu tfu tfu tfu tfu, jakby pękł pasek klinowy i się obracał, a tu piękna, okrągła i wygładzona dziura w klimie pod maską. No i właśnie to jest potwierdzenie, że stare łanto czegoś podobnego by nam nie zrobiło, że nigdy nas nie zawiodło. Wyjeżdżając z domu nawkładaliśmy do chłodzonej skrytki butelki z wodą, żeby były przyjemnie chłodne. Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem zastanawiał się czy przypadkiem nie wziąć profilaktycznie jakiejś bluzy do ubrania. Powiedziałam mu łomatko, przecież od kilku dni jest ponad 30 stopni C z odczuwalną wyższą o kilka stopni temperaturą, mapy rysowane są na czerwono i bordowo, można się roztopić, po co ci bluza.<br />
Skoro padła ta klima trzeba było uruchomić tradycyjną, ale na autostradzie to trudne. Każdy, kto usiłował jechać autostradą z otwartym oknem, wie o czym mówię.<br />
Gwoli ścisłości to mam podejrzenie dlaczego w tym kompresorze zrobiła się dziura i nawet mogę się nim podzielić - po prostu Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem sprawdzał prędkość. Ale ile miał na liczniku, nie powiem. To były dwa krótkie odcinki na pewno przed 168 km przed Wrocławiem.<br />
Dla ułatwienia w drodze powrotnej ustawiłam nawigację na Brzeg. Niestety na Brzeg Dolny, a on jest cokolwiek w innym kierunku. Nawet całkiem w innym. Było po 13. Na szczęście na Dolnym Śląsku upał nieco zelżał. Nieco. We Wrocławiu też miałam ustawioną nawigację na Wybrzeże Pasteura, niestety nie zauważyłam, że dla rowerzysty i najpierw zajechaliśmy na ścieżkę rowerową, zamiast na most dla samochodów, nawet jeśli były to samochody z rozwaloną klimą. Dlatego w drodze powrotnej sprawdziłam przede wszystkim, żeby trasa była samochodowa. Skąd mogłam wiedzieć, że tyle Brzegów w okolicy? To nic, trochę więcej czasu spędziliśmy w samochodzie bez klimatyzacji.<br />
Potem zwiedziliśmy to przepiękne miasteczko i zamek Piastów, tych od Wygnańca. Zwiedzając miasto natknęliśmy się na najprawdziwszy w świecie bar mleczny i oczywiście zjedliśmy tam obiad. Dwie dwudniowe porcje z kompotem za całe 31,- zł w sumie. I wcale nie był to obiad dnia.<br />
No tak, trzeba będzie oszczędzać, żeby taki kompresor kupić, założyć, nabić gaz.<br />
Kilka godzin spędziliśmy w Brzegu. Zaraz za Brzegiem kupiliśmy kobiałkę truskawek od kobiety stojącej przy drodze. Była bardzo serdeczna. Na koniec transakcji nawet mnie uścisnęła, ba! przytuliła, objęła. Żadne z nas się nie zdziwiło. <br />
Gdzieś na wysokości Strzelina, już na autostradzie, zaczęło mnie strzykać w uchu. Bardzo. Musiałam zamknąć klimę z mojej strony. Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem powiedział ale jak ci jest zimno, to przynajmniej możesz sobie siedzenie podgrzać. Nie było mi, brzydkie słowo, zimno. Było mi gorąco, duszno, topiłam się w upale, dowcipniś.<br />
Na wysokości zjazdu na Gogolin lunął deszcz z wielkimi kroplami i w całym aucie trzeba było zamknąć klimę. Na szczęście duża prędkość pozwoliła nam uciec przed deszczem. Moja głowa pękała już wtedy od bólu ucha i od hałasu tej naturalnej klimy. Gdyśmy wreszcie około 21. jechali ulicami Sącza i zamknęliśmy klimę na dobre, bo dmuchawa w aucie już sobie radziła z temperaturą, okazało się jak cichy jest silnik tego nowego łanta i jakie to błogosławieństwo, że w takich super warunkach mogli(by)śmu jechać.<br />
<br />
Podróż do Wrocławia jest ważna dla moich dorosłych dzieci. I dla ich dzieci. Rozpoczęłyśmy (Pani Profesor przy moim wydatnym udziale - dałam krew) panel badań nad nowotworami dziedzicznymi u nas w rodzinie obciążonej zespołem Ehlersa-Danlosa. Było tych nowotworów sporo ilościowo i rodzajowo.<br />
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-25839703523445276192019-05-31T14:56:00.002+02:002019-05-31T18:34:57.809+02:00Dzień za bardzoWszystko, co się wydarzyło tego dnia, było za bardzo. Za bardzo na zewnątrz i w środku. Przede wszystkim za bardzo padał deszcz. I choć maj w tym roku był deszczowy, padało bardziej i intensywniej, bez przerwy. Było stanowczo za zimno jak na końcówkę maja. Tak niska temperatura 30 maja nie była chyba notowana od lat. Aura za bardzo przypominała listopad, z tą beznadzieją stalowych chmur. Lało tam i z powrotem. Z powrotem może nawet bardziej. Na chwilę tylko deszcz zelżał; akurat we właściwym momencie.<br />
Zbyt mocno też odbierałam i odczuwałam wszystko. I wszystkich. Za dużo goryczy i żalu do losu. Za dużo radości, że to wydarzenie zgromadziło nas, znów wszystkich razem. Gorycz kipiała i radość się przelewała. Wszystko to gotowało się w ogniu niedowierzania i bólu, których też był nienaturalny nadmiar.<br />
Mogłam zablokować odczuwanie rzeczywistości w samym środku jej przebiegu. Odchyliłam parasol i patrzyłam na sylwetkę przekwitającego kasztanowca, który zdawał się cieszyć z monotonii deszczu. No właśnie, deszcz był monotonny. Za bardzo. Nie miał nic wspólnego z rozbrykanymi majowymi ulewami. Gdyby był typowym, rozbrykanym deszczem majowym, byłby na miejscu, wpasowałby się w usposobienie mężczyzny, który odjechał na rowerze i wszyscy przybyli tam, by go pożegnać. Patrzyłam więc na sylwetkę przekwitającego, zadowolonego z monotonnego deszczu kasztanowca i słuchałam, co ma do powiedzenia. Stojąc w tym miejscu słyszał niejedno o setkach ludzi. Przecież ma kilkadziesiąt lat. Czy kilkadziesiąt lat to tak wiele? Lat nigdy za wiele. Tak jak radości i szczęścia. I widać smutku, goryczy i bólu też nie. W pewnym momencie odwróciłam się do Eli i zapytałam widziałaś klepsydrę? Pokręciła przecząco głową. Ja też nie widziałam, więc to może nie do końca jest prawda, że ten deszcz w maju taki monotonny, i że bólu tyle, że taki tłum nie sprosta, i wszystko za bardzo. Na zewnątrz i w środku.<br />
Nawet życiorysu i dzieł dokonanych za dużo jak na jednego człowieka. Syn, brat, mąż, ojciec, przyjaciel, chrześniak i chrzestny, nauczyciel, instruktor harcerski i trener pływacki, wychowawca, wykładowca uczelniany, dyrektor szkoły, konsultant nauczycieli. Pasjonat wielu pasji. Mentor dla wielu. Niejednokrotnie odznaczany medalami i nagradzany, z wieloma dyplomami. Wszędobylski. Z taką energią i olbrzymią radością życia, która roztaczała blask wokół niego i rozświetlała największe mroki, że gdy zgasł to niebo zasnuło się stalowymi chmurami... za bardzo. Zbyt wiele twarzy przyoblekło się w ból. Nie tylko serca płakały. Szlochała młodzież młodsza i starsza, wielu dorosłych również. A mnie przekwitający kasztanowiec, który nie wiedzieć czemu rozgadał się akurat wtedy, pozwolił zablokować odczuwanie rzeczywistości. Bo jeśli Ela też nie widziała klepsydry, to może to żart, na który stać było mężczyznę, który odjechał na rowerze.<br />
Bo jego stać było na wszystko. Zwłaszcza na to, żeby być naszym Przyjacielem. Wszystko zaczęło się w szkole średniej, w harcerskim mundurze. Hasło "jak raz harcerzem, to na zawsze" zamieniło się i było bardziej "jak raz CISOWCEM, to na zawsze". I wtedy bardziej niż podła rzeczywistość zjawiły się wspomnienia. Może wszystkie, nawet te, które drzemały przez prawie cztery dziesiątki lat w podświadomości i budowały moją osobowość. Tę indywidualną i zbiorową. Bo jak każde z nas jest częścią CISOWCÓW, tak każdy CISOWIEC jest częścią mnie. Nigdy nie było inaczej. I nigdy nie będzie. A teraz Paweł odjechał na rowerze i tylko w prasie ta pusto brzmiąca informacja, że usiłował skręcić w lewo, a wyprzedzający go samochód jechał z nadmierną prędkością. I już. A co z tymi wszystkimi, których osierocił? Z za wielkim bólem, żalem, rozgoryczeniem, niezrozumieniem... Z za wielką raną i pustką, której nikt ani nic nie wypełni? Ze wszystkimi jego marzeniami i planami, z pasjami i rozpoczętymi działaniami? A góry? Jak zniosą, że już tam nie wróci?<br />
<br />
Zuzka i Ela najważniejsze święte, które miałyście swoje ołtarze w sercu Pawła, módlcie się za całym za bardzo pustym światem.<br />
<br />
<br />
P.S.<br />
<br />
26 maja, w niedzielę Paweł wybrał się na przejażdżkę rowerową. Potrącił go jadący z nadmierną prędkością samochód, gdy Paweł usiłował skręcić w lewo. Helikopterem odwieziono go do jednego z krakowskich szpitali, gdzie zmarł 27 maja w wyniku odniesionych obrażeń. Osierocił żonę, córkę oraz rzesze osób, którym był bliski.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-21444549705616931022019-03-28T21:38:00.001+01:002019-03-28T22:40:41.531+01:00ZnówZnów jestem tamtą dziewczynką, choć w tym czasie, i biegnę przez wszystkie znane i przez nienazwane lęki. To nie może być sen, bo we śnie mogę wszystko: przemieszczać się, spadać, latać tylko nie mogę biegać. Więc jestem gdzieś w nierzeczywistości, która szybko nabiera dobrze znanych kształtów, przegonię jeszcze tylko jeden strach i już mogę schronić się w bezpiecznym miejscu, które równie dobrze jest schronem przed wszystkimi strachami świata jak i kryjówką podczas zabawy w chowanego. Kiedy już znalazłam to bezpieczne miejsce czas wreszcie staje się tamtym czasem, więc zadzieram głowę do góry, bo wydawało mi się, że zobaczyłam cień małego chłopca i już chcę pomachać ręką, zawołać i... budzę się starszą* kobietą z przeolbrzymią tęsknotą za tamtym chłopcem, który odszedł wraz z dzieciństwem i potem nigdy go już nie spotkałam, chyba że we śnie takim jak ten.<br />
Nie ma już tamtych dzieci i miejsc, czas się postarzał i wszystko ożywa już tylko we wspomnieniach. Chciałabym, o jak bardzo bym chciała, spotkać jeszcze raz tamtego chłopca - najmilszego towarzysza dziecięcych lat.<br />
<br />
* Można wymienić na dojrzałą. 😉<br />
<br />
<br />
________________________________________________________________________<br />
<br />
Kogóż to może dziwić, że śnią mi się tamte dzieci i miejsca w przededniu rocznicy dnia, w którym urwało się moje dzieciństwo. 29 marca 1976 r.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-38732437411796100622019-02-13T15:36:00.002+01:002019-02-13T15:42:42.322+01:00Anatomia bólu<br />
<div class="" data-block="true" data-editor="248qe" data-offset-key="76dhb-0-0" style="-webkit-text-stroke-width: 0px; background-color: white; color: #1d2129; font-family: Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px; font-style: normal; font-variant-caps: normal; font-variant-ligatures: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; orphans: 2; text-align: start; text-decoration-color: initial; text-decoration-style: initial; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: pre-wrap; widows: 2; word-spacing: 0px;">
</div>
<span style="background-color: white; color: #1d2129; font-family: inherit; white-space: pre-wrap;">Na dzień dobry w nowym roku dostałam po ryju od Ehlersa i Danlosa. To było mocne uderzenie. Może to rwa twarzowa (porażenie/zapaleniu nerwu trójdzielnego twarzy), a może jakaś inna neuralgia. W każdym razie coś nowego bolącego. Dotąd było mało. </span><br />
<div class="" data-block="true" data-editor="248qe" data-offset-key="7brjq-0-0" style="-webkit-text-stroke-width: 0px; background-color: white; color: #1d2129; font-style: normal; font-variant-caps: normal; font-variant-ligatures: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; orphans: 2; text-align: start; text-decoration-color: initial; text-decoration-style: initial; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: pre-wrap; widows: 2; word-spacing: 0px;">
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="7brjq-0-0" style="direction: ltr; position: relative; text-align: left; white-space: pre-wrap;">
<span style="font-family: inherit;">Zaczęło się od bólu gdzieś w szyi. Może znów napuchnięta ślinianka, a może migdał lub węzeł chłonny? Ale szyja za względu na przerzut raka tarczycy do węzła chłonnego to temat tabu, więc przez cały dzień udawałam, że nic nie czuję, żeby się nie nakręcać. W nocy poraził mnie ból umiejscowiony w stawie skroniowo-żuchwowym, którego nie mogłam już zlekceważyć. Nad ranem czułam, że jak na sznurku ból połączony jest z szyją, znaczy z tym miejscem, w którym się zaczęło. Kiedy się obudziłam, przed południem, wylazł jeszcze wyżej - nad oko, za oko, do oka, rwał w skroni i piął się do góry, przy czym na pewno był różny od migrenowego. Nie mogłam przełknąć śliny, bo gdy tylko napinałam mięśnie rozrywało mi rzeczony staw a to pierwotne ognisko bólu dźgało w język u nasady, zaś gdy kichnęłam (co rano kicham jak Zagłoba, gdy nawąchał się tabaki) myślałam, że rozwali mi nos od wewnątrz, tam gdzie się gardło staje nosem. </span><br />
<div class="" data-block="true" data-editor="248qe" data-offset-key="6ioak-0-0">
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6ioak-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="7brjq-0-0"><span data-text="true"><span data-offset-key="6ioak-0-0"><span data-text="true"><span style="font-family: inherit;">Nasmarowałam się czym prędzej konopną maścią, zapakowałam w ciepły szal i walnęłam w ból NLPZ (niesterydowym przeciwzapalnym). Kwicząc z bólu ssałam landrynki, bo gdyby tak ślinianka była przytkana to powinno pomóc. Lekarz orzekł: rozpulchnione wszystko - i migdał, i węzeł chłonny, i ślinianka; właściwie nie wiadomo co, no... może porażenie nerwu trójdzielnego, a może jakaś neuralgia. Tak. Lubię takie diagnozy. Tak jak ostatnio u Nuklearnego Endokrynologa - ma pani strasznie obniżoną odporność. No, wiem, że mam. I co? Właśnie nie zdałam tego pytania, a Nuklearna Endokrynolog też nie powiedziała i co. Immunolog zrobiła furę badań, ale powiedziała, żeby teraz, znaczy przedtem, kiedy robiła badania, najlepiej zająć się tym rakiem, bo w moim przypadku czy jest układowa choroba tkanki łącznej, czy jej nie ma, nie ma naprawdę żadnego znaczenia. Tym bardziej nie ma znaczenia czy to miałby być zespół Sjogrena czy tylko Ehlers z Danlosem mieliby się pod niego podszywać, ale jej zdaniem obok ZS jest jeszcze mieszana choroba tk. łącznej, no... tylko ten rak jest teraz najważniejszy. Zresztą Ehlers z Danlosem uwielbiają się ze Sjogrenem, podobnie jak z Hashimotem, więc spraszają ich... w końcu nie do siebie, tylko do nas - chorych. No, więc ryp te enelpezety przez kilka dni, żeby mnie ryj przestał boleć. Przecież układ pokarmowy z układem wydalania po radiojodzie szaleją, to im kilka poczciwych saszetek z niesterydowym przeciwzapalnym aż tak nie zawadzi, przecież i tak bolą i ledwo zipią. </span></span></span></span></span><br />
<span data-offset-key="7brjq-0-0"><span data-text="true"><span data-offset-key="6ioak-0-0"><span data-text="true"><span style="font-family: inherit;">Zadziwiające, że w czasie mrozów było tak fajnie, panowie chyba nie lubią mrozów, więc zaszyli się w najgłębszej głębi mojego ciała i siedzieli jak mysz pod miotłą i nie boleli w żadnym mniejszym czy większym zakątku. Dopiero, gdy przyszła odwilż i takie wahania temperatury na plus minus, zaczęło się. Zwłaszcza, że znów nie posłuchałam Mamy i wyszłam z domu bez czapki i bez szalika. Tylko na drugą stronę ulicy. Ale akurat wiał lodowaty wiatr a ja byłam spocona. Chodziłam tej zimnej zimy boso po śniegu, ale to w czapce i szaliku, i nie dostałam zapalenia płuc, choć wszyscy mi wróżyli, a taki krótki wypad na drugą stronę ulicy zawiał mi pół głowy. I to jak zawiał! </span></span></span></span></span><br />
<span data-offset-key="7brjq-0-0"><span data-text="true"><span data-offset-key="6ioak-0-0"><span data-text="true"><span style="font-family: inherit;">Dużej Małej Dziewczynce kilka razy dziennie wypada żuchwa ze stawu - troczki więzadeł chyba się jej rozleciały w pył. Mówi (z zaciśniętymi zębami; już prawie nie mówi inaczej) mamo, nie może cię tak boleć jak mnie boli. No to ja nie wiem jak mnie boli. Jednak wolałabym, żeby nie bolało wcale. </span></span></span></span></span></div>
<div style="font-family: Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">
<span data-offset-key="7brjq-0-0"><span data-text="true"><span data-offset-key="6ioak-0-0" style="font-family: inherit;"><span data-text="true" style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span></span></div>
</div>
<span data-offset-key="7brjq-0-0"><span data-text="true">
</span></span>
<br />
<div class="" data-block="true" data-editor="248qe" data-offset-key="76dhb-0-0" style="font-family: Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">
</div>
<span data-offset-key="7brjq-0-0"><span data-text="true">
</span></span></div>
</div>
Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-15367051639124100612019-01-06T22:08:00.000+01:002019-01-06T22:15:17.873+01:00Biegnij, tam i z powrotem<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">Wracaliśmy wieczorem do domu. Ostatnie dziecko właśnie wyjechało po świętach. W radiu Ania Jurksztowicz śpiewała "zima lubi dzieci najbardziej na świecie". Zamyśliłam się i już byłam we własnym dzieciństwie, któremu pory roku nie przeszkadzały, by całe dnie spędzać na polu. Jak film przewijały się wszystkie zabawy na śniegu - wesołe ale i niebezpieczne zdarzenia. W tyle głowy brzmiał głos Maleńkiej Wnuczki, która z wymówką zwróciła się dziś do swojej mamusi tłumacząc, że Mali Ludzie dużo czasu spędzili przed telewizorem, bo przecież nie pozwolono im iść na sanki. Zaraz znalazłam przyczynę zachowawczego zachowania mojej córki; to ja, pomna na swoją niebezpieczną przygodę w zimie, nadmiernie pilnowałam własnych dzieci, by nie wdały się w żadną kabałę. </span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">- Patrz, my to mieliśmy jednak szczęśliwe dzieciństwo, nikt nam nie ograniczał swobody - powiedziałam do Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem, jakby to kto inny niż ja sama ograniczał naszym dzieciom możliwość nieskrępowanych zabaw na śniegu. - Mamy tyle wspomnień wszystkich tych zwariowanych przygód. </span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">- No! My boso biegaliśmy po śniegu od naszej bramy do furtki do lasu. Ale piekły nogi!!!</span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">- Poważnie? Ja nigdy w życiu nie chodziłam boso po śniegu. Eeee, no nie, tego na Niemcowej kilkanaście lat temu nie liczymy, bo to było w kwietniu śnieg był całkiem ciepły. To wiesz co? Dzisiaj śnieg jest taki puszysty i jest go tyle, że jak wrócimy do domu to przejdę boso z auta do klatki schodowej. </span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">- Tak, a potem się rozchorujesz. Wystarczy, że ja jestem zaziębiony.</span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">- No to i tak nie będziemy wiedzieć czy zaraziłam się od ciebie, czy po prostu się zaziębiłam. A jeśli zarażę się od ciebie to po chorobie będzie bardzo nierozsądnie chodzić boso po śniegu. I wiesz co, zatrzymaj się już natychmiast, póki bardzo chcę to zrobić. </span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">- To biegnij tam do ławek i z powrotem. </span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #1d2129; font-family: inherit; white-space: pre-wrap;">Do ławek było dość daleko. Doszłam swobodnie, nie czułam zimna. Nawet miałam ochotę iść dalej, ale gdy się odwróciłam i zobaczyłam jak daleko odeszłam od samochodu, chciałam wrzeszczeć; przyjedź po mnie. Ale nie wrzasnęłam. Weszłam do auta z piskiem. Aż do teraz mi fajnie w stopy. </span>Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-34622990086332986542018-12-18T20:59:00.000+01:002018-12-18T21:08:38.345+01:00Grudniowe reminiscencjeŻur kisi się już od zeszłego tygodnia. Nie pytaj dlaczego żur. Jestem z Wadowic a tam na wigilię jadło się żur. Barszcz też będzie na naszym wigilijnym stole, bo Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem jest z Sącza, a tu się jada barszcz. Tylko barszczu nie kiszę, bo mój układ trawienny nie toleruje kiszonego barszczu. Dlatego krakowskim targiem robię barszcz błyskawicznie kwaszony - dzień przed wigilią zalewam wrzątkiem pokrojone buraki z jarzynami i podlewam lekko octem - w ten sposób przyrządzony barszcz mniej mi szkodzi. Dzisiaj zrobiłam 250 uszek. Farszu zostało mi jeszcze na co najmniej 500, ale kręgosłup już nie chciał. Wczoraj ulepiłam 120 ruskich. Nie jadamy ich na wieczerzy, ale Duża Mała Dziewczynka wnet przyjeżdża i pewnie będzie chciała zjeść, bo ruskie to jej ulubione. Zostały mi jeszcze do ulepienia pierogi z kapustą i grzybami, tylko że miejsca w zamrażarce jakoś nie zostało, pomimo że pijemy kompoty jak popieprzeni. Nikt normalny nie trzyma kompotów w zamrażarce, ale moje kompoty są zamrożonymi owocami, które latem dały sok i jeszcze się je da "wycisnąć". Więc siedzą w zamrażarce i zajmują w niej miejsce. Właściwie to w obu zamrażarkach, bo w tym roku tak się złożyło, że zrobiłam soki ze wszystkich owoców. Ręce udało mi się skutecznie oszukać i choć strzelały we wszystkich stawach w dłoniach, gdy sklejałam ciasto, to ból się jakoś nie przedziera na wierzch. Pewnie opaski dobrze trzymały. Moja skóra na dłoniach robi się coraz bardziej podobna do skóry na babcinych dłoniach. Synek chce na wywóz "z 60 uszek" - powiedział. A lista zakupów koniecznych wciąż otwarta. Buraki, karpie, bułka tarta... Mama zawsze sama ucierała bułkę. Kiedyś tarliśmy w wadowickiej kuchni chrzan. Raz Tańcia ugotował zupę z rybich głów.<br />
Zaplanowałam, że sałatkę jarzynową będę robiła z Maleńką Wnuczką, a tu Mamusia Małych Ludzi chce przyjechać z gotową sałatką. Specjalnie kupiłam drugie sitko do krojenia dla Zośki. No to mogą przywieźć ugotowane jarzyny, a my je wspólnie pokroimy. Na tę zimę Zośka ma dla mnie kolejne wyzwanie. Zadzwoniła kiedyś i zapytała babciu, nauczysz mnie jeździć na łyżwach? Odpowiedziałam szybciej niż pomyślałam i wyszło, że pewnie, że nauczę. Byłam już mistrzynią świata w balecie oraz w pieczeniu ciasteczek - czas na mistrzostwo w łyżwiarstwie figurowym. W ferie zimowe lodowisko jest nasze. Pamiętam moje pierwsze kroki na łyżwach na zamarzniętej kałuży pod blokiem. Wymarzone figurówki kupiłam za oszczędności z SKO (Szkolna Kasa Oszczędności - "Dziś oszczędzam w SKO jutro w PKO"). Jak złapałam równowagę na tej kałuży, to poszłyśmy z koleżanką na zamarzniętą rzekę. Mam nadzieję, że moje wnuki będą miały więcej oleju w głowie.<br />
Kiedy lepiłam te uszka, Synek przesłał link do filmu z Dedim. Podczas każdej wigilii Dedi mówił, że to jego ostatnia. A koniec końców umarł w Wielką Niedzielę. Dedi pod krawatem, jak na tym kadrze z filmu, to rzadkość. Kiedy on obchodził 30-lecie swojej pracy dziennikarskiej to ja miałam 30 lat. Zaczął z tą swoją gazetą w grudniu, miesiąc przed moim urodzeniem się. Na filmie składa życzenia świąteczne czytelnikom, nowosądeczanom. A w wigilię, w domu, zawsze wqrwiał Mamę tą swoją gadką, że to jego ostatnia i Krzychowi, którejś wigilii powiedział, mów do mnie Kazek, tylko nie przy dzieciach. Potem napisał Mamie na pomniku, że jej godne i utrudzone życie pomnikiem trwalszym od spiżu. Miała cholernie trudne życie; nas i jego, który nie umiał się zmierzyć ze swoim. Cały świat go uwielbiał. Albo podziwiał. Ewentualnie był mu wdzięczy. Myśmy najbardziej ze wszystkiego się wstydzili. Dlatego ja napisałam mu, znalazłszy w jego notatkach, Pater semper incertus est.<br />
<h3 style="background-color: white; border: 0px; font-family: "Open Sans Cond", "Arial Narrow", sans-serif !important; font-size: 18px; line-height: 21px; margin: 0px 0px 15px; outline: 0px; padding-inline-start: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">
</h3>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/Zb4LGIGUdBg/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/Zb4LGIGUdBg?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
<br />
Krzychu, Mamo, Tańcia - bądźcie z nami przy wigilijnym stole zamiast tkwić pod kamienną płytą. Będzie żur. Bo byliście z Wadowic. I barszcz z uszkami. Bo Mirek i nasze dzieci są stąd. Zmieścicie się, nawet z naszymi wnukami. I rozproszycie grudniowe mroki.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-10850130356898299982018-11-23T16:04:00.002+01:002018-11-23T16:04:22.923+01:00Życie z przymusami<br />
<div class="MsoNormal">
Autystycy, prócz wszystkich przymusów, które czynią ich neuronietypowymi
– czyli tłumacząc na nasze – czynią życie z nimi i dla nich trudne do
zniesienia, mają też przymus życia w prawdzie, sprawiedliwości itd. Przymus taki
nie ominął naszej H. Słysząc od kilku lat, no od dwóch, że Mniejszy Brat (który
tak naprawdę przybył tu z innej epoki, bo z wewnętrznego nakazu zwraca się do
dorosłych w trzeciej osobie) jest obiektem, który jeden z kolegów szkolnych
wykorzystuje do sprawdzenia swoich umiejętności bokserskich itp., gdy tylko
namierzyła łobuziaka - przywaliła mu, tzn. w imieniu brata oddała pięknem za
nadobne. I tak już kilka razy. </div>
<div class="MsoNormal">
Męska, dorosła część rodziny chce H. postawić piwo. Jednak panowie
będą musieli poczekać, gdyż H. jest w pierwszej klasie zaledwie. </div>
<div class="MsoNormal">
Oczywiście, że będąc matką humanistką, w dodatku harcerskim
wychowawcą, nie podzielam przemocy fizycznej. Ale, gdy opowiadano mi o reakcji
szkoły na zgłaszaną przemoc wobec Mniejszego Brata to… to chętnie i ja postawię
H. piwo. </div>
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-76410040223265119612018-11-09T15:13:00.002+01:002018-11-09T15:13:48.678+01:00Piątek inny od wszystkichFormalnie dzisiaj kończy się okres karencji po napromieniowaniu radioaktywnym izotopem, choć w nawiasie i drobnym druczkiem padła informacja, że dla większego bezpieczeństwa organizmów rozwijających się, dobrze by było izolować je ode mnie aż przez trzy miesiące, a nie tylko dwa tygodnie. Coś w tym musi być, ponieważ obu, z towarzyszką z izolatki, ponad dwadzieścia lat temu (czyli, gdy byłyśmy organizmami rozwijającymi się) przyszło nam opiekować się napromieniowanymi matkami. Z mojego pojmowania i rozumienia słowa mówionego wynika, że takie napromieniowanie organizmu rozwijającego się od osoby poddanej terapii radioaktywnym jodem skutkować może rozwojem raka tarczycy, co właśnie nam się przytrafiło.<br />
I bardzo mi się podoba mój obecny status osoby napromieniowanej. Gdziekolwiek i komukolwiek zwrócę na ten fakt uwagę (taka już jestem, że zwracam uwagę), od razu robi się wokół mnie wolna przestrzeń, co bardzo mi odpowiada, ponieważ nie lubię kłębiących się w pobliżu mnie innych osób; zawsze to w kolejce do kasy ktoś wjedzie koszykiem w moje kolana lub potrąci mnie wybijając z trudem utrzymywanej statecznej postawy... No i w autobusie, gdy jechałam do Krakowa, miałam dwa miejsca dla siebie.<br />
W ubiegłym tygodniu zadzwoniła do mnie pracowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i głosem nieznoszącym sprzeciwu, poinformowała, wręcz nakazała zgłosić się do MOPSu po decyzję w związku z podwyżką kwoty zasiłku pielęgnacyjnego. Jej głos brzmiał tak, że miałam wrażenie, iż niezgłoszenie się i nieodebranie decyzji poskutkuje co najmniej pozbawieniem mnie prawa do tego zasiłku. Ja już abstrahuję od faktu, że urzędnik i cały aparat socjalny ma czelność wydzwaniać do osób niepełnosprawnych, by te osobiście zgłosiły się po odbiór pisma, natomiast informacja o leczeniu nowotworowym i napromieniowaniu podziałała jak zaklęcie. Pani od razu znalazła rozwiązanie: to ja do pani wyślę pocztą. Przecież mogła nawet gońcem wysłać, ja się nie upierałam. 😉<br />
Jedna z moich znajomych, którą zapytałam o fenomen wielkiego przejęcia się moim rakiem tarczycy, że przecież mam w sobie wiele więcej groźniejszych i bardziej śmiertelnych chorób i na nikim nie robią one takiego wrażenia jak informacja o raku, który to rak jest takim sobie schorzeniem przy wszystkich tamtych, odpowiedziała: ale raka wszyscy sobie potrafią wyobrazić, a nazw tamtych chorób nawet nikt nie jest w stanie wypowiedzieć.<br />
No więc, zastanawiam się, czy by tych przywilejów wynikających z informacji o napromieniowaniu nie pociągnąć dłużej. 😉<br />
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-40940686701689561862018-10-30T12:45:00.003+01:002018-10-30T12:45:56.000+01:00Na izotopach - epilogCzwarty dzień, zresztą jak pozostałe, zaczął się później niż na zwykłym oddziale szpitalnym. Gdy na oddziale ok. 5.00 rano wchodzi pielęgniarka z mierzeniem temperatury, nie ma już spania. Można co najwyżej ukraść paręnaście minut rozpoczętemu dniu. Do izolatki pielęgniarka przychodziła zawsze znacznie później, ale tego dnia zbudziła nas wcześniej, nawet 3 minuty przed budzikiem, który został nastawiony po to, byśmy wszystkie cztery zdążyły się wykąpać. Kąpiel jest absolutnie konieczna przed wyjściem z izolatki. I ta ostatnia kąpiel ma swój określony reżim. Najlepiej, aby nie dotykać już niczego, co jest skażone, więc kategorycznie nie wolno siadać na łóżku, gdyż pościel jest skażona najbardziej. Spod łóżek polecono nam wysunąć specjalnie oczekujące na ten moment krzesełka, byśmy w oczekiwaniu na pielęgniarkę nie musiały stać. Ideałem byłoby, gdyby po kąpieli każda została pomierzona (znaczy poziom napromieniowania - czy bezpieczny) i wyprowadzona na korytarz indywidualnie, no ale braki kadrowe uniemożliwiają realizację takiego scenariusza. Panie pielęgniarki izotopowe są na normalnym dyżurze na oddziale i tylko schodzą do nas. Cały personel medyczny dla swojego bezpieczeństwa ma przypięte do kieszeni fartucha jakieś tajemnicze ustrojstwa, "odgromniki", które neutralizują promieniowanie radioaktywne. Wracając do naszej kąpieli, to wchodziłyśmy do łazienki prawie nagie, pozbywając się zdjętego, napromieniowanego ubrania i wychodziłyśmy zawinięte w ręcznik, by ubrać się w dostarczone wieczorem z szatni własne, ale nienapromieniowane ciuchy. Prawie na baczność jadłyśmy śniadanie. Jeszcze wizyta doktora Ibrahima, młodego Saudyjczyka, który kształci się w Polsce, ostatnie zalecenia, fotografia (z doktorem), jeszcze wygłupy, wymiana numerów telefonu i pełne napięcia oczekiwanie na pomiar i wyjście.<br />
I co? I kto miał najwięcej punktów na liczniku? Oczywiście ja. Była to co prawda 1/3 dopuszczalnej normy, ale koleżanka z pokoju miała 1/10.<br />
Kiedy pozwolono nam wreszcie opuścić izolatkę i poproszono o oczekiwanie na wypis, usiadłyśmy wszystkie cztery na najbliższej ławce i siedziałyśmy tak długo. Aż wreszcie, zapewne po dwóch godzinach, ocknęłam się, że przecież możemy przespacerować się po korytarzu, możemy iść gdzieś dalej, możemy się rozejść i nie siedzieć jak kury na jednej grzędzie. To wszystko było takie... nierealne.<br />
Uczucie odrealnienia pojawiło się u mnie znacznie wcześniej. Całą niedzielę zastanawiałam się czy to przypadkiem nie jakaś wielka mistyfikacja z tym podaniem radiojodu (I 131). Tyle zachodu, procedur, pouczeń, instrukcji. Pan technik w ołowianym fartuchu wynoszący ze specjalnego pomieszczenia po jednej kapsułce i podający nam ją przez specjalną tubę wprost do ust, następnie nasze przemykanie bocznymi schodami i wejście do izolatki; te ołowiane drzwi i pomieszczenia pomalowane specjalną ołowianą farbą - całość sprawiająca wrażenie, że jesteśmy zamknięte w puszce, stajemy się konserwą. Odpowiedni rytuał w łazience, podczas higieny, jedzenia, wypróżniania, reżim kilkakrotnego mycia rąk, używania ręczników jednorazowych przypisanych do każdego pomieszczenia i każdej czynności oraz usuwanie ich do oddzielnych, wyznaczonych i opisanych kubłów na materiały skażone, odpady komunalne, takie, siakie, te wszystkie kubły, pojemniki, nakaz picia, ssania, sikania... A my nie czujemy w sobie działania radioaktywnego izotopu. No, może specyficzny zapach potu i odchodów drugiej komory.<br />
Odrealnienia nie mogłam się pozbyć do końca dnia. To nie było zmęczenie, to było wyczerpanie nadmiarem bodźców zmysłowych. Mózg zwariował. Jak widać, zaczął wariować już wcześniej.<br />
Jestem już w domu. Wszystkie marzenia o przygotowaniu wypasionego rosołu, kremówce i kawie musiałam odłożyć na dzisiaj, bo wczorajszy dzień był jednak wycięty z życiorysu.<br />
Czuję się świetnie. "Nigdy nie czułam się lepiej".<br />
Wszystkim dziękuję za troskę i wspieranie mnie przed i w trakcie leczenia w izolacji.<br />
No i jeśli ktokolwiek będzie potrzebował leczenia endokrynologicznego (niekoniecznie onkologicznego) polecam Klinikę Uniwersytecką - jeszcze na Kopernika - w Krakowie. Polecam wszystkie 3 oddziały, na których byłam. No i ten katering również, jako (szczególny) wyjątek potwierdzający regułę o podłym jedzeniu w polskich szpitalach... 😉<br />
<br />
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-51537561644636355142018-10-29T00:22:00.000+01:002018-10-29T00:22:30.769+01:00Trzeci dzień na izotopachDzień w naszej izolatce zaczął się wielkim hukiem. Sięgając po saszetkę z lekami jakimś cudem wybiłam deskę z łóżka, a ta spadając postawiła wszystkich na nogi; najbardziej mnie, zwłaszcza że na to wszystko weszła właśnie pielęgniarka z porannymi lekami, choć prawdę mówiąc pora była taka, że to raczej były nocne leki.<br />
Zaczął się kolejny, drugi dzień izolacji. Szybko też namacałyśmy swoje ślinianki przyuszne, że obrzmiałe i bolą, ale pani Eła, bo ona dziś miała dyżur, powiedziała, że dopóki ona nie widzi z korytarza opuchlizny, tzn. że jej nie ma. Opuchlizna i stan zapalny ślinianek to ponoć jedyna komplikacja jaka może się przytrafić po zażyciu radioaktywnego jodu. Pamiętajmy, że raka tarczycy nie leczy się punktowym naświetlaniem tylko ogólnoustrojowym izotopem radioaktywnym; stąd ta izolacja - jesteśmy radioaktywne i niebezpieczne dla otoczenia.<br />
Śniadanko było wypasione, jak wszystkie posiłki tutaj. Lubię kliniki na Kopernika w Krakowie (to moja trzecia) przez ten bezkonkurencyjny katering.<br />
Szykuje się długi dzień i oczywiście, żadna z nas nie wzięła kawy. Regulamin wyraźnie mówi, że zabrania się wnoszenia własnego jedzenia i napojów, ale napoje jednak bezwzględnie trzeba mieć swoje i w dodatku spożywać hektolitry w ciągu doby, żeby wypłukać jod z organizmu. Ja, jak to ja, wczoraj na czczo i to nie od śniadania, jak wykalkulowała C-itakowa, a jednak od poprzedniego dnia, poza tym na nowym miejscu i... blokada wydalania gotowa. Za całą dobę korzystałam z pierwszej przegrody kibelka zaledwie dwa razy. Około południa zrobiło mi się niedobrze, bardzo niedobrze. Właściwie już wszystko było na wylocie. Oho! - pomyślałam - się zacznie. Na szczęście efekt był taki, że było wybuchowo w drugiej komorze i mulenia przeszły.<br />
Dziś już nie było tylu rozmów telefonicznych, wszystkim opadły emocje, tzn. nam tutaj i im w domach. Cały dzień upłynął więc na mimowolnym sprawdzaniu przyusznic, na pogawędkach, robieniu herbat, piciu dużej ilości wody, czytaniu książek i internetów, drzemkach, ssaniu leśnych cukierków, kąpieli, sikaniu, jedzeniu. Pokazałyśmy sobie zdjęcia swoich kotów i psów. Planowałyśmy, co zjemy po wyjściu na wolność. Ja postawiłam na kremówkę z Mecyi. Że o rosole nie wspomnę. Przez pół dnia, tj. od obiadu do kolacji ( czyli przez tę dłuższą połowę 😉), wisiała nade mną groźba ścisłej diety, bo zgłosiłam moje dolegliwości pielęgniarce, a ta lekarzowi dyżurnemu i przyszedł do izolatki cały korowód (znaczy obie panie), a po konsultacji korowód zalecił dietę. Na szczęście dostałam swoją wypasioną kolację w całości, bo raczej wszystkie tu jesteśmy na lekkostrawnej diecie.<br />
Jest po północy. Kolejny dzień za nami.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-69600805247707089272018-10-28T00:05:00.001+02:002018-10-28T00:17:49.452+02:00Drugi dzień na izotopachDzień w naszej izolatce zaczął się wielkim hukiem. Sięgając po saszetkę z lekami jakimś cudem wybiłam deskę z łóżka, a ta spadając postawiła wszystkich na nogi; najbardziej mnie, zwłaszcza że na to wszystko weszła właśnie pielęgniarka z porannymi lekami, choć prawdę mówiąc pora była taka, że to raczej były nocne leki.<br />
Zaczął się kolejny, drugi dzień izolacji. Szybko też namacałyśmy swoje ślinianki przyuszne, że obrzmiałe i bolą, ale pani Eła, bo ona dziś miała dyżur, powiedziała, że dopóki ona nie widzi z korytarza opuchlizny, tzn. że jej nie ma. Opuchlizna i stan zapalny ślinianek to ponoć jedyna komplikacja jaka może się przytrafić po zażyciu radioaktywnego jodu. Pamiętajmy, że raka tarczycy nie leczy się punktowym naświetlaniem tylko ogólnoustrojowym izotopem radioaktywnym; stąd ta izolacja - jesteśmy radioaktywne i niebezpieczne dla otoczenia.<br />
Śniadanko było wypasione, jak wszystkie posiłki tutaj. Lubię kliniki na Kopernika w Krakowie (to moja trzecia) przez ten bezkonkurencyjny katering.<br />
Szykuje się długi dzień i oczywiście, żadna z nas nie wzięła kawy. Regulamin wyraźnie mówi, że zabrania się wnoszenia własnego jedzenia i napojów, ale napoje jednak bezwzględnie trzeba mieć swoje i w dodatku spożywać hektolitry w ciągu doby, żeby wypłukać jod z organizmu. Ja, jak to ja, wczoraj na czczo i to nie od śniadania, jak wykalkulowała C-itakowa, a jednak od poprzedniego dnia, poza tym na nowym miejscu i... blokada wydalania gotowa. Za całą dobę korzystałam z pierwszej przegrody kibelka zaledwie dwa razy. Około południa zrobiło mi się niedobrze, bardzo niedobrze. Właściwie już wszystko było na wylocie. Oho! - pomyślałam - się zacznie. Na szczęście efekt był taki, że było wybuchowo w drugiej komorze i mulenia przeszły.<br />
Dziś już nie było tylu rozmów telefonicznych, wszystkim opadły emocje, tzn. nam tutaj i im w domach. Cały dzień upłynął więc na mimowolnym sprawdzaniu przyusznic, na pogawędkach, robieniu herbat, piciu dużej ilości wody, czytaniu książek i internetów, drzemkach, ssaniu kwaśnych cukierków, kąpieli, sikaniu, jedzeniu. Pokazałyśmy sobie zdjęcia swoich kotów i psów. Planowałyśmy, co zjemy po wyjściu na wolność. Ja postawiłam na kremówkę z Mecyi. Że o rosole nie wspomnę. Przez pół dnia, tj. od obiadu do kolacji ( czyli przez tę dłuższą połowę 😉), wisiała nade mną groźba ścisłej diety, bo zgłosiłam moje dolegliwości pielęgniarce, a ta lekarzowi dyżurnemu i przyszedł do izolatki cały korowód (znaczy obie panie), a po konsultacji korowód zalecił dietę. Na szczęście dostałam swoją wypasioną kolację w całości, bo raczej wszystkie tu jesteśmy na lekkostrawnej diecie.<br />
Jest po północy. Kolejny dzień za nami.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-81162106306051383792018-10-26T23:04:00.002+02:002018-10-26T23:08:54.784+02:00Pierwszy dzień na izotopach Przed południem, po licznych szkoleniach, przeprowadzono nas na oddział izotopowy. Choć słowo oddział to nadużycie. Pozwolono nam się rozpakować i wyposażyć w niezbędne rzeczy, ponieważ niczego stąd nie będziemy mogły zabrać z powrotem - taki mały trening przed odejściem z tej ziemi. (Agata, nie doszukuj się podtekstów, pliz). Wszystko pójdzie do utylizacji.<br />
Na widok izolatek mało nie rozpłakałyśmy się. Liczyłyśmy, że będą bardziej wypasione warunki, a tu szpital jak w 80. latach.<br />
Kolejne szkolenie już na konkretach. Sikamy do przedniej komory WC, ka-ka robimy do tylnej. Spłuczka ma bardzo skomplikowaną budowę i taką też obsługę. Papier toaletowy traktujemy jak na Ukrainie - znaczy do kubła, nie do kibelka. W ogóle wszelkiego rodzaju pojemniki na różne nieczystości zajmują w izolatce ogromną kubaturę.<br />
Na koniec pielęgniarka poczuła nas jak trafić do pracowni izotopowej i jak wrócić oraz co robić, w zasadzie czego nie robić po powrocie. Więc spacer do pracowni był naszym ostatnim przed odosobnieniem. W pracowni kolejne szkolenie i pouczenie i wreszcie dano nam izotop w formie kapsułki wielkości np. apapu do połknięcia i przykazano natychmiast wrócić do izolatki. Do izolatki wchodzi się przez wykusz zrobiony w ogólnie dostępnym korytarzu, tam są szafki na pozostawienie bagażu. Następnie przechodzi się przez ołowiane drzwi i stąd już nie ma wyjścia. Maleńki przedsionek, oddzielnie WC i prysznic, woda limitowana (w tym sensie, że musi być odpromieniowana). I wreszcie te izolatki mieszkalne - dwie dwuosobowe maleńkie salki szpitalne z kolejnymi instrukcjami. Pościel obleczona we flizelinowe jednorazówki - skóra cierpnie na sam widok, o swędzeniu po podaniu thyrogenu nie wspominając. Po pół godzinie od połknięcia izotopu (131I) dostałyśmy obiad. Przypominam, że byłyśmy na czczo. Kliniki na Kopernika, co by o nich nie powiedzieć, mają wspaniały katering. Posiłki są wyśmienite, w dużych ilościach, urozmaicone świeżymi owocami i warzywami. Po obiedzie, nie wiedzieć czy po radiojodzie, czy może z emocji wszystkie cztery padłyśmy, zasnęłyśmy jak dzieci i to na ładnych parę godzin.<br />
W pokojach są kamery i po przebudzeniu trochę czułyśmy się jak bohaterowie Seksmisji. Na szczęście już byłyśmy kobietami i nie czekała nas naturalizacja.<br />
Zaraz była kolacja, a przy jej okazji mierzenie tętna i temperatury. Pielęgniarka wchodzi bez żadnych zabezpieczeń. Lekarz dyżurny odbył wizytę przez telefon.<br />
Kolacja była również wypasiona. Po kolacji zrobiłyśmy imprę, taki wieczorek zapoznawczy. Same ze sobą; przecież mogłyśmy.<br />
Tęsknię za moją Józią z góry. Gdy się z nią żegnałam, to zobrazowałam pożegnanie gestem "pa-pa". Józia popatrzyła niemal przytomnie, zrobiła przerażoną minę i zapytała: zwolnili cię?! To co ty teraz zrobisz? Pracowałaś i pracowałaś a teraz cię kopnęli w tyłek. U nas też ostatnio zwolnili dużo ludzi i to tak podstępnie. Józia ma 81 lat i w ciągu kilku godzin wpadła w straszliwą demencję. Zdawało się, że naszej wspólnej pierwszej nocy na pięciogwiazdkowym oddziale endokrynologii nie przeżyje, a tu masz - dzisiaj nad ranem miała akcje pękniętej rury i zalanej łazienki, musiała wydzwaniać po hydraulika. Dzwoniła od pomiaru temperatury, czyli od początku czasu, chyba do śniadania.<br />
Pierwsza noc na izotopach. Za kratami.<br />
Dobranoc.Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-81445213990955484382018-09-25T22:22:00.001+02:002018-09-25T22:29:33.532+02:00Załamanie pogody - przyczyna znana<div class="" data-block="true" data-editor="srf5" data-offset-key="dpoeb-0-0" style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="dpoeb-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="dpoeb-0-0"><span style="font-family: inherit;">Czy ktoś wie skąd się wzięło obecne załamanie pogody? Fronty, sronty! Guzik prawda. Prawda jest taka, że ja umyłam okna, drugi raz w tym roku kalendarzowym (za pierwszym było dokładnie to samo). </span></span></div>
</div>
<div class="" data-block="true" data-editor="srf5" data-offset-key="2mlml-0-0" style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">Tymi biednymi ręcami, z których jedna ma awarię pt. łokieć tenisisty, a druga łokieć golfisty, a wszystkie ścięgna dłoni zaledwie podczas mycia zębów i trzymania szczoteczki rozciągają się tak, że stawy (ile stawów ma dłoń? - zapewniam: w cholerę) tylko fruwają. Żadnych jaj sobie nie robię. I to nie jest tak, że boli łokieć w lewej ręce i łokieć w prawej. Przyczyną jest stan zapalny prostowników palców jednej ręki i zginaczy palców drugiej ręki. Ból koncentruje się w łokciach, ale miękkimi tkankami (ścięgnami) idzie dalej - do barków, a stamtąd ładuje w łopatki. Od łopatek już tylko są centymetry do kręgosłupa, a ten - wiadomo - jak zacznie boleć to cały, a nie jakiś tam odcinek szyjny czy piersiowy. Ponieważ ból jest w skali miotania największymi przekleństwami, więc niezależnie od woli spinam wszystkie mięśnie, które i tak same z siebie produkują w swym wnętrzu (w konsekwencji w moim) jakieś zwapnienia, przykurcze i stwardnienia. W jakiś tajemniczy (dla mnie) sposób ból paraliżuje, może poraża - właściwie tu też tkwi dla mnie tajemnica - osłonki mielinowe nerwów, bo mam neuropatie i blokady na całym obwodzie, a nerw kulszowy urwał się chyba z postronka. Na szczęście przestała mnie boleć głowa, która bolała blisko trzy tygodnie w skali... no nie powiem, bo nie chcę przeklinać. Wraz z bólem głowy ustąpiły też zawroty, które nie pozwalały mi się utrzymywać w pionie. Zostało niskie ciśnienie i tętno bliskie 100 - żyć, nie umierać. </span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE7eWwNMosBJWcP9KzCZ7VIzm1D3__ODhROW3BRIHDwtKnDVk6LwxCDaMl82C1na-I61kT5g1rX1rFiGI-_SOZwikS37qyf7OLtOoiO_5ZHnuKXU5OsGVafpAfneC2grKp1RBn_6zoBV5X/s1600/Dermatomy_konczyn_dolnych.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE7eWwNMosBJWcP9KzCZ7VIzm1D3__ODhROW3BRIHDwtKnDVk6LwxCDaMl82C1na-I61kT5g1rX1rFiGI-_SOZwikS37qyf7OLtOoiO_5ZHnuKXU5OsGVafpAfneC2grKp1RBn_6zoBV5X/s320/Dermatomy_konczyn_dolnych.png" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Rwa kulszowa - autor grafiki:<br />
By Vdolenc - Praca własna, <br />
CC BY-SA 3.0, <br />
https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=15563598</td></tr>
</tbody></table>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">Analizując rysunek mam porażone wszystkie L i wszystkie S. Z S3 i S2 mogłoby być nawet przyjemnie, gdyby nie bolało, ból pozbawia przyjemności. </span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">Dla osób, które wiedzą, co niesie za sobą porażenie poszczególnych fragmentów nie jest tajemnicą, że mam problemy ze zwieraczami. Może wbrew podręcznikom, może zgodnie z nimi, choć w Zespołach Ehlersa-Danlosa nic nie jest oczywiste, moje problemy są umieszczone na dwóch biegunach i albo zwieracze działają za bardzo, albo za mało i już sama nie wiem, które działania przeważają. Do kompletu przy S2 i 3 jeszcze pojawia się ból po rozerwaniu, a potem rekonstrukcji krocza. </span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">W zestawie jest ból stawów biodrowych. No i oczywiści kolana, gdyż to jest mój sztandarowy ból przy zniszczeniach stawów III st. w skali czterostopniowej. Oczywiście stawy kolanowe łatwo można utrzymać w ryzach silnymi mięśniami, szczególnie czworogłowymi, ale nie w sytuacji kiedy w mięśniach robią się zwapnienia i trenowanie ich trzeba odpuścić. W ubiegłym roku pojawiły się poważne problemy ze stawami skokowymi i w ogóle ze wszystkimi stawami stopy (a jest ich równie dużo, co w dłoni). Wyobraź sobie, że stajesz na stopie i czujesz jakby rozrywało ci w niej wszystkie ścięgna i więzadła i każda kość wyskakiwała se stawu, a do tego w jednej stopie dochodzi równocześnie przyjemność (wątpliwa) przykurczu w związku ze spuszczonym z postronka nerwem kulszowym. </span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">No dobra. Nie jestem herosem. Sięgnęłam po leki pbólowe. Ale i tak najlepszą na ból jest ucieczka w ruch. Kilka sekwencji jogi. Na kolana najlepszy jest rower, ale na zwieracze nie bardzo 😉, a i przepuklina nie lubi roweru. Łokcie (golfisty i tenisisty) preferują maść konopną. Mięśnie, tak samo jak płuca i serce, polubiły na holenderskich wakacjach marihuanę i hasz, jednak dopóki w naszym kraju będzie się mówić i myśleć, że marihuana to narkotyk, to d*pa zbita: zapomnijcie chore członki o rozluźnieniu i niebólu; zapomnijcie płuca o oddechu pełną piersią. </span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">Witaj jesieni w całej swej krasie. </span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">A, że się wyrażę słowami poety, lato było piękne tego roku... </span></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="2mlml-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span data-offset-key="2mlml-0-0"><span style="font-family: inherit;">Poszalałam i to mocno. Byłam bardzo aktywna. I zbieram tego owoce. A skoro już korzystam ze słów cudzych, to spuentuję, że lepiej grzeszyć i żałować niż żałować, że się nie grzeszyło. </span></span></div>
</div>
Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-83229768292273581702018-09-24T22:36:00.000+02:002018-09-24T22:36:10.382+02:00131 I<span style="background-color: white; color: #1d2129; font-family: inherit; white-space: pre-wrap;">Zdawałoby się, że od kilku lat rytm mojego życia wyznaczają terminy </span><span style="background-color: white; color: #1d2129; font-family: inherit; white-space: pre-wrap;">diagnostyki oraz </span><span style="background-color: white;"><span style="color: #1d2129; font-family: inherit;"><span style="white-space: pre-wrap;">kolejnych zabiegów i operacji. Od dziś za miesiąc mam termin przyjęcia na oddział endokrynologii nuklearnej. Zostanę naszpikowana radiojodem. W przeciwieństwie do zwykłej medycyny nuklearnej, gdzie naświetlanie jest punktowe i celowane, radiojod podawany jest w formie kapsułki doustnej, bo rak z gruczołu dokrewnego mógł się rozsiać wszędzie, więc trzeba go dopaść w każdym, nawet najodleglejszym zakątku, w który się ewentualnie zaszył. Endo tłumaczył mi, że w przypadku raka tarczycy jest się pacjentem nuklearnym już do końca życia, ponieważ komórki nowotworowe, pomimo jodowania, mogą przetrwać w jakimś zaułku organizmu niezauważone bardzo długo - no właśnie do końca życia. Pacjenci poddani terapii radiojodem przebywają przez kilka dni w specjalnej izolatce. Woda, której używają do mycia, ubrania i ich odchody zbierane są do specjalnych pojemników i utylizowane, a po wyjściu przestrzegać trzeba reżimu, bo wciąż jest się mocno napromieniowanym. Reżim dotyczy kontaktów z dziećmi i kobietami w ciąży. Są jakieś obostrzenia co do korzystania z toalety i pościeli, mycia naczyń itp. Po wyjściu stamtąd zapewne będę mądrzejsza, choć przecież temat jest mi znany, bo przechodziłam przez to opiekując się Mamą, gdy ta miała swojego raka tarczycy. I właśnie dlatego wiem, jak radiojod tragicznie </span></span><span style="color: #1d2129;"><span style="white-space: pre-wrap;">oddziałuje na przewód pokarmowy. Mój biedny przewód pokarmowy, który ledwo się trzyma kupy (jak wszytko we mnie)... przecież on może tego nie przetrwać. </span></span></span><br />
<span style="background-color: white;"><span style="color: #1d2129;"><span style="white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></span>
<span style="background-color: white;"><span style="color: #1d2129;"><span style="white-space: pre-wrap;">W dodatku tak do końca nie wiadomo czy to jest mój rak. </span></span></span><br />
<span style="background-color: white;"><span style="color: #1d2129;"><span style="white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></span>
<span style="background-color: white;"><span style="color: #1d2129;"><span style="white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></span>
<span style="background-color: white;"><span style="color: #1d2129;"><span style="white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></span>
<br />
<span style="background-color: white;"><span style="color: #1d2129;"><span style="white-space: pre-wrap;"><br /></span></span></span>
<br />
<br />
<span style="font-family: inherit;"><span style="background-color: white; color: #1d2129; font-size: 14px; white-space: pre-wrap;"><br /></span></span>Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-84541035918622973772018-09-20T16:11:00.002+02:002018-09-20T16:46:17.366+02:00Opowieść lata<br />
Dzisiaj zapraszam nietypowo, bo na <a href="http://www.pttns.pl/relacje/2018_07_oboz.html" target="_blank">Opowieść lata</a> (trzeba kliknąć we frazę).<br />
Stowarzyszenie Białych Podkolanówek i Podkoszulków, na które nabrali się nawet najbliżsi przyjaciele znający moje fortele słowne i myślowe, było przykrywką, takim żartem i zagwozdką podsycającą ciekawość zawistników. Tak naprawdę obóz w tym roku organizowałyśmy przez stowarzyszenie, z którym można pracować, które dało nam - obcym osobom - kredyt zaufania, a ludzie je tworzący są przyjaźni i po prostu dobrzy - w myśl sentencji Ireny Sendlerowej, że:<br />
<blockquote class="tr_bq">
<div class="MsoNormal">
<i><b>Ludzi należy dzielić na dobrych i złych. Rasa, pochodzenie,
religia, wykształcenie, majątek – nie mają żadnego znaczenia. Tylko to, jakim
kto jest człowiekiem.</b></i></div>
</blockquote>
<br />
W porę w moim życiu zjawiła się dobra wróżka, by pomóc.<br />
Dziękuję Zarządowi Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział BESKID w Nowym Sączu, w szczególności Panu Wojciechowi Szarocie - prezesowi, a przede wszystkim Pani Joannie Jurasović, która dotknęła czarodziejską różdżką, sypnęła magicznym pyłem i skierowała odpowiednie słowo do właściwych osób. I wcale to nie była iluzja, co widać pod wskazanym linkiem.<br />
<br />
DZIĘKUJĘ 💗<br />
W imieniu swoim, moich koleżanek, z którymi miałam wielką przyjemność pracować oraz i przede wszystkim w imieniu dzieci.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-84585251563212779892018-09-18T14:36:00.000+02:002018-09-18T14:36:25.250+02:00Coś o sztucePrzecieram oczy ze zdumienia. Od kilkunastu dni media rozpisują (i rozgadują) się o wyjaśnieniu zagadki uśmiechu Mony Lisy z obrazu Leonarda da Vinci, opisując, że grupa naukowców (lekarzy znaczy) pracująca nad tajemnicą uśmiechu modelki (Lisy Gherardini) stwierdziła z całą stanowczością, swoje wykształcenie, tytuły i dorobek naukowy kładąc na szalę, że kobieta cierpiała na niedoczynność tarczycy. I w tym momencie media, za lekarzami-naukowcami, podają cały szereg dolegliwości, które nękały wdzięczny obiekt talentu renesansowego mistrza. Och! Gdyby tak mój endokrynolog wymienił choć część z nich, albo przynajmniej próbował je ze mną ustalić przy mojej niedoczynności wynikającej z choroby (autoimmunologicznej) Hashimoto, guzów, wola guzowatego a wreszcie operacji usunięcia tarczycy i niedoczynności tym spowodowanej, w końcu ze zdiagnozowania raka złośliwego tarczycy, byłabym pacjentką bardziej świadomą. A świadomy pacjent jest zdecydowanie lepszym partnerem w procesie postępowania medycznego - przynajmniej jeśli patrzeć na sprawę z punktu widzenia lekarza. Choć ja osobiście wolę stać, siedzieć czy leżeć i patrzeć z mojej pozycji - pacjenta - i mieć wiarygodnego lekarza jako partnera w moim procesie leczenia czy postępowania medycznego. Zwłaszcza, że dolegliwości spowodowane, ogólnie ujmując, tarczycą, nie są jedynymi dolegliwościami, jakie mnie nękają. Powiedzmy, że nie jestem całkiem głupia i umiem się posługiwać internetem oraz szukać odpowiednich informacji w zalewie wszelakiego badziewia i jakoś sobie, bez tak szczegółowych informacji lekarza, poradzę i uświadomię sama siebie. Choć zdecydowanie milej by mi było, a przede wszystkim łatwiej, gdyby to lekarz zapytał o..., ustalił jakie..., przypisał do..., wyjaśnił dlaczego..., USPOKOIŁ, że... lub zalecił niebagatelizować... dolegliwości. A także nakreślił jakiś schemat, jak np. zrobiono to w klinice, ale dopiero na etapie zielonej karty DiLO (diagnostyki i leczenia onkologicznego).<br />
Nie zarzucam mojemu endo błędów w sztuce, bożebroń! Jednak widzę różnicę między jedną sztuką, a tą opisywaną przez media. Jeszcze wyraźniej jawi mi się różnica w owej sztuce przez pryzmat komisji i wizyty u lekarza orzecznika zespołu orzekania o niepełnosprawności.<br />
Bo złożyłam wniosek o zmianę stopnia niepełnosprawności w związku z pogorszeniem stanu zdrowia (przez zdiagnozowanie tego raka złośliwego). No i lekarz orzecznik rozpostarł przede mną wizję szczęścia w nieszczęściu, że ten akurat rodzaj raka tarczycy ma najlepsze rokowania spośród wszystkich pozostałych i tak w ogóle to nie ma(m) się czym przejmować, łyknę sobie zaledwie kapsułkę z radioaktywnym jodem (po której przy moich problemach gastrycznych, jelitowych i z narządami wewnętrznymi będę umierała) i będzie po wszystkim, oraz że on musi orzekać zgodnie ze sztuką orzekania, a ta najwidoczniej jest taka, że nie mógł mi przyznać znacznego stopnia niepełnosprawności, bo nie przyznał.<br />
Gdyby do mnie wcześniej dotarły te rewelacje lekarzy-naukowców związane z samą tylko niedoczynnością tarczycy nieżyjącej już prawie 500 lat Mony Lisy! To przecież ja bym się nie dała temu orzecznikowi tak zbyć. Biedna Lisa Gherardini została tak szczegółowo potraktowana i zdiagnozowana, z takim pietyzmem tylu światowych sław medycznych rozwijających wizję ciężkiej choroby z uniemożliwiającymi normalne funkcjonowanie dolegliwościami. A to zaledwie niedoczynność...<br />
<br />
No czepiam się, no czepiam, kurczę blade, jak zwykle. W dodatku wiadomo to czy znam się na jakiejkolwiek sztuce? Ale przynajmniej poszerzyłam swoją wiedzę na temat samej siebie i wiem dlaczego uśmiech mi nie wychodzi. 😉 Albo wychodzi bardziej taki 😐.<br />
<br />
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-37061847320324804622018-05-17T15:01:00.002+02:002018-09-18T13:29:04.590+02:00Filozofia trudnej rozmowy<span style="color: red; font-size: large;">Filozofia informowania pacjenta o trudnej diagnozie.</span><br />
<br />
Pojechałam wreszcie odebrać wyniki badania hist-pat. po mojej operacji tarczycy, w której to w lewym płacie znajdował się guz dość sporych rozmiarów (ale zaś nie jakiś byk), po biopsji zdiagnozowany jako łagodny. Wbrew sugestiom szefa szefów z najlepszego ośrodka specjalizującego się operacyjnym leczeniem tarczycy, by wyciąć tylko płat zajęty łagodnym guzem, usunięto mi cały gruczoł. I dobrze, bo tak wolałam, choć z wolą pacjenta w naszym kraju wciąż lekarze zbyt mało się liczą.<br />
W poradni przyklinicznej pacjent za każdym razem trafia do innego lekarza; może standard jest inny, ale przynajmniej ja będąc na trzech wizytach, za każdym razem trafiałam do innego lekarza. Wcale nie znaczy to, że brak podczas tych wizyt synchronizacji w podejmowaniu decyzji, porozumienia i znajomości przebiegu diagnostyki i leczenia - wręcz przeciwnie to sprawa godna podziwu. Choć prawie do końca mojej ostatniej wizyty miałam inne przeświadczenie.<br />
<br />
Więc tym razem trafiłam na doktora z wyglądu nieco starszego ode mnie i, ponieważ za każdym razem prosił bym powtórzyła, co mówię, nabrałam przekonania, że ma problemy ze słuchem, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że siła mojego głosu jest słaba, a jeszcze jak się pomiesza z niepewnością/nieśmiałością to wypadkowa jest całkiem kiepska. Jednak stworzyłam sobie obraz człowieka, który niekoniecznie zna mój przypadek, bo i skąd, jeszcze z jakichś powodów (zależnych ode mnie czy od niego) nie słyszy, co mówię.<br />
<br />
Gdy weszłam do gabinetu jako "pani nr 94" na biurku leżała tylko moja kartoteka (właśnie weszły przepisy RODO o ochronie danych osobowych), nie było więc mowy o pomyłce. Doktor wziął w ręce plik kartek zszytych zszywaczem biurowym, przewertował do ostatniej strony (wszak mam nazwisko na W) i gdy on przeglądał i zaznajamiał się z treścią ja zaznajomiłam się z nagłówkiem obszernego dokumentu, który brzmiał mniej więcej "pacjenci dyskusyjni" czy "pacjenci do dyskusji".<br />
<br />
- No to kierujemy teraz panią na endokrynologię - powiedział patrząc na mnie.<br />
- Nie doktorze, ja już jestem po zabiegu - powiedziałam i dla dodania sobie animuszu, bo doktor spoglądał na mnie podejrzanie, dodałam - ja już miałam operację - i na potwierdzenie odsunęłam dekolt bluzki.<br />
- Tak. I właśnie teraz musimy panią skierować na endokrynologię do dalszego leczenia. Musi pani brać specjalne leki do końca życia i być pod kontrolą specjalistów.<br />
Ta wypowiedź utwierdziła mnie w przeświadczeniu, że doktor nie ma pojęcia o moim przypadku i że coś z nim jest nie tak.<br />
- Ale ja jestem pod kontrolą specjalisty i biorę już te leki od pierwszego dnia po operacji - wyjaśniłam.<br />
<i>Po całkowitej resekcji tarczycy trzeba dożywotnio przyjmować jej hormony w postaci leku, to nawet dziecko wie.</i><br />
- Pani mnie nie rozumie. Pani ma raka i musi pani przejść leczenie onkologiczne. Musi pani dostać radiojod, tak uzgodniliśmy po naszym konsylium.<br />
<br />
<br />
Buch! Buch! Buch! - dostałam jak obuchem po łbie, tylko że walnęło mnie po emocjach i psychice.<br />
<br />
To tyle na temat filozofii informowania pacjenta o trudnej diagnozie.<br />
<br />
<br />
W pierwszej chwili pomyślałam sobie, że chciałabym znaleźć się w przyjaznym środowisku i móc się właśnie w tej chwili rozpłakać, a nawet wypłakać. Zaraz potem przyszło opamiętanie, że przecież i tak płacz jest fizjologicznie u mnie niemożliwy, więc po co popadam w jakiś stan rozżalenia i rozmiękczenia, jak przecież powinnam, zamiast się rozklejać, zmobilizować wszystko w sobie do działania. Doktor akurat został poproszony do gabinetu zabiegowego do asysty przy zabiegu. Zostawił mnie w gabinecie samą. No nie - wydrukował mi wynik his-pat. i dał do zapoznania się. Nieobecność doktora była na tyle długa, że pozwoliła mi przewertować strony internetowe w poszukiwaniu informacji.<br />
<br />
Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Założenie karty szybkiej terapii onkologicznej, wypisanie skierowań - niby do tego samego szpitala, ale do innej kliniki - rejestracja w nowej klinice, instruktaż podczas rejestracji... Lotem błyskawicy podjęta decyzja - przyjmują mnie w dniu rozpoczęcia obozu... może zmienić datę... dopiero na za miesiąc... nie zmieniam, rezygnuję z obozu - tak normalnie, w mgnieniu oka i już nie myślę przy tej okazji - przykrego bólu i przykrej straty, że można by się rozpłakać, już mleko się rozlało. I wyszło na to, co mówiłam - żaden dupek-decydent, żaden komendant chorągwi nie pozbawi mnie mojej pasji, nie pozbawi radości z bycia z dzieckiem; tylko choroba może mi to zrobić.<br />
_________________________________________________________________________________<br />
<br />
Nie potrzebuję wparcia, że będzie dobrze. Bo wiem, że albo będzie dobrze, albo będzie źle. Bo może być źle. Bo przecież moja Mama zmarła na raka tarczycy i wszyscy inni (chorzy w rodzinie) też zmarli przez to cholerstwo pt. rak, a to cholerstwo jest trudniejsze na podłożu zespołu Ehlersa-Danlosa. A ja mam zespół Ehlersa-Danlosa. I rak (PRAWEGO!!! płata tarczycy) jest zaledwie jednym z jego objawów. I naprawdę dużo poważniejsza jest diagnoza EDS niż nowotworu. Diagnoza nadciśnienia płucnego i odmówienia jego leczenia też. Więc raz jeszcze - nie potrzebuję pocieszenia. Zwłaszcza przy braku zrozumienia gradacji chorób.<br />
<br />
Żal mi obozu. Żal bycia z "moimi" dziećmi. I w tym temacie można mi współczuć. Jeśli kto rozumie. Ale że sytuacja jest dynamiczna, jak samo życie zresztą, nie tracę nadziei.<br />
<br />
No i niech moi wrogowie nie cieszą się zawczasu, niech nie zacierają rąk - wszak nie jest powiedziane, że będzie źle. Może być dobrze. 😉<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/NeWYgFQYAF0/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/NeWYgFQYAF0?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-56172182791107719712018-05-02T12:47:00.000+02:002018-05-02T13:05:23.126+02:00Obserwacje z wycieczki<div class="" data-block="true" data-editor="3emcp" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;">
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;">Wczoraj po zamku Kamieniec w Odrzykoniu, który przecież jest jedną wielką ruiną z dwiema salami zamkniętymi i zadaszonymi, ale za to w bardzo surowym stanie, posiadającymi ekspozycję muzealną, przechadzała się młoda kobieta w pantoflach. Odsuwając na bok niuanse językowe i gwarowe różnych stron Polski wyjaśniam: w kapciach, w papciach - takich domowych. Były to klapeczki obszyte futerkiem. W pierwszej chwili pomyślałam, że to, być może, pracownica zamku - no bo na ducha nawet fikcyjnej postaci z Fredrowskiej Zemsty raczej nie wyglądała. W końcu sprzedają zróżnicowane w cenie bilety, z których droższe (w cenie 8,- zł) dają zwiedzającym (rzekłabym odwiedzającym) szersze możliwości, jednak nie zapamiętałam jakie, więc może ktoś to egzekwuje. Krótka obserwacja zachowania kobiety kazała mi powziąć przekonanie, że jest to zwykła turystka. Tzn. najpierw myślałam, że może z jakichś względów nie może założyć zwykłych butów na nogi, bo ma jakieś rany, opatrunek po szyciu itp., ale gdzieżby z szytą (zranioną) nogą weszła na teren tak zapylony i zapiaszczony. W każdym razie Zamek Kamieniec w Odrzykoniu osadzony na wzgórzu to budowla (w ruinie) złożona z dwóch zamków: dolnego i górnego. Prócz naturalnego rumowiska gruzów i kamieni, poukładane są prowizoryczne stopnie z wielkich głazów, a do tego na terenie ruiny pełno jest słabo niezabezpieczonych materiałów budowlanych, jakichś drobnych narzędzi z betoniarką włącznie, odgrodzonych przejść, rusztowań itp. No i ta naturalna różnica poziomów wymagająca nie lada zręczności w zwiedzaniu... Raczej trudny teren do poruszania się w pantoflach (papciach, kapciach). </span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;">Dopiero potem Duża Mała Dziewczynka wyjaśniła nam, że panuje obecnie taka moda. Moda na chodzenie w pantoflach. Czekać tylko aż wszystkie nadążające za modą osoby (nie chcę być posądzona o seksizm, ale zazwyczaj są to osoby płci żeńskiej) wylegną na szlaki w Tatrach i innych, </span>mniejszych czy większych,<span style="font-family: inherit;"> pasmach górskich. </span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;">Ładne widoki roztaczają się z platformy widokowej w ruinach zamku. Na niedostępnym obecnie dla zwiedzających dziedzińcu górnego zamku na kolumnie stoi popiersie Kościuszki, dumnie górując nad okolicą. Aha, w cenie droższego biletu można przymierzyć i zrobić sobie zdjęcia w rycerskich nakryciach głowy z atrapami tarcz i jednego miecza. I jeszcze można wejść do niezadaszonego pomieszczenia (czyli na zamknięty dziedziniec 😉), gdzie znajduje się wystawa narzędzi tortur. Pracownica sprzedająca bilety obsługuje również stoisko z pamiątkami. Afisze informują o możliwości zorganizowania warsztatów garncarskich, a efekty warsztatów wystawione są w innym, zadaszonym, pomieszczeniu, które docelowo będzie miało oszklony świetlik w dachu, ale obecnie całą konstrukcja zakryta jest folią. Można też jeszcze (nawet mając tańszy bilet, tzn. ten za 5,- zł) wspiąć się po stopniach wykutych w skale na szczyt skały, na której również jest platforma widokowa. Ale zaobserwowałam, że wszyscy schodzący stamtąd przemieszczali się na pupie, więc zrezygnowałam z tej atrakcji i to niekoniecznie ze względu na spodnie i tyłek, a raczej ze względu na nogi. </span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;">8,- zł to nie jest mało. Powiem nawet, że 8,- zł to jest bardzo dużo jak na tę atrakcję, którą jest ruina. Jeśli jednak cena każdego biletu miałaby zasilić restaurację ruin, to postanowiliśmy kupić droższe bilety i nawet skorzystaliśmy z przymierzenia elementów rycerskiej zbroi i zrobiliśmy zdjęcia. </span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;">Nie zniechęcam do odwiedzenia Odrzykonia - jest bardzo dobry na zbudowanie dziecięcej wyobraźni o zamkach i rycerzach. Ponadto jest jakiś (narodowy) zew ciągnący w miejsca historyczne i zwłaszcza, że nieopodal (pół godziny pieszo od ruin zamku) znajduje się Rezerwat Przyrody Prządki. Można też zwiedzić nieodległe Krosno. A idąc tropem literatury, zajechać do posiadłości Marii Konopnickiej w Żarnowcu. No i gdyby ktoś się sprężył, to zwiedzi jeszcze Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowego im. Łukasiewicza. Jest to jednak plan dla turystów zmotoryzowanych. </span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-YDKK51HMX6Jz2lV4WeJey9XqF42-oSn4vBPWVj260yGHs3-o8NLsm24McmvMDucwu3KC2s83A5lcO8XV7lZg8FeCiyketBnbRYcmyF8sFtFT-m98YgE_DtI9ekGke3Z0h0kSAR_3pxBu/s1600/IMG_20180501_115500%257E2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-YDKK51HMX6Jz2lV4WeJey9XqF42-oSn4vBPWVj260yGHs3-o8NLsm24McmvMDucwu3KC2s83A5lcO8XV7lZg8FeCiyketBnbRYcmyF8sFtFT-m98YgE_DtI9ekGke3Z0h0kSAR_3pxBu/s320/IMG_20180501_115500%257E2.jpg" width="240" /></a></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div class="_1mf _1mj" data-offset-key="6pu1j-0-0" style="direction: ltr; position: relative;">
<span style="font-family: inherit;"> <a href="https://photos.app.goo.gl/yenV8ovZWqyshn2V8" target="_blank">Kilka zdjęć z Odrzykonia dostępnych jest tutaj.</a></span></div>
</div>
Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-66380633296720948642018-04-29T22:04:00.000+02:002018-06-06T22:05:40.324+02:00Wypracowanie z języka polskiegoJestem Ci dłużna co najmniej jedno wypracowanie. Pamiętasz, gdy byłeś w IV, V klasie prosiłeś mnie o "pomoc" w napisaniu zadania z polskiego. Pomoc jakiej Ci wtedy udzieliłam była poza granicami Twoich oczekiwań, bo nieco rozmijaliśmy się w jej rozumieniu, ale uwierz mi, że nikt nigdy nie żałował niczego tak bardzo jak ja obecnie żałuję mojej ówczesnej ślepoty. O ile galaktyk wolałabym napisać Ci to wypracowanie z "W pustyni i w puszczy", czy co to było, niż pisać dzisiejsze wypracowanie na temat, który jest najtrudniejszym tematem zadania na świecie. Bo znowu zadanie jest Twoje, ale tym razem wszyscy musimy je odrobić.<br />
Jak by się nad tym nie zastanawiać, jednak nie zrobię nic innego ponad to, co zrobiłam wtedy, gdy miałeś 11-12 lat - mogę Ci podać wskazówki i ukierunkować Cię, ale całość musisz ogarnąć samodzielnie.<br />
A! Wcześniej, gdy byłeś w I czy w II klasie polowałeś na mnie na podwórku, gdy wracałam z pracy i prosiłeś, żebym Ci napisała usprawiedliwienie, bo byłeś na wagarach, a zbliżała się wywiadówka, sprawa by się wydała a bałeś się mamy. Wtedy zawiodłam Cię po raz pierwszy. I aż się dziwię, że miałeś na tyle odwagi, by potem przychodzić i nadal prosić. Zdaje się, że Ty mi po prostu dawałeś szansę, bym mogła być dla Ciebie dobra na miarę Twojego rozumienia dobroci dorosłej osoby wobec małego chłopca.<br />
Teraz ja proszę Ciebie - daj mi szansę dzisiaj. Być może znów się rozmijam z Twoim punktem widzenia. Jeśli tak, to cóż, widocznie taka moja rola na scenie naszego wspólnego życia. Albo najzwyklejsza ślepota. Może kiedyś przejrzę na oczy. Po to żyjemy, by dojrzeć to, co niewidoczne. Albo, by nam to ktoś pokazał. Po to krzyżują się drogi naszego życia.<br />
<br />
Spośród wszystkich osób uwikłanych w rzeczywistość to Ty dostałeś pierwszoplanową rolę w tym spektaklu. Nie będę fanzoliła, że jestem w stanie wyobrazić sobie, co czujesz, bo przecież nikt w życiu sobie tego nie wyobrazi, nawet jeśli w innym spektaklu dostanie taką samą rolę. Nikt nas, do jasnej cholery, nie przygotował do takiej roli. Być może ja wykazałabym się większą niecierpliwością niż wykazujesz się Ty? Masz do niej święte prawo. Premierowe przedstawienie tuż tuż a aktor pierwszoplanowy nie miał w ręce ani scenariusza, ani tekstów, które ma odegrać. Musi wejść w skórę zupełnie innego człowieka niż on sam, a reżyser nawet ogólnie nie scharakteryzował mu postaci. Zupełnie nieprofesjonalne podejście. Kurtyna się podnosi, reflektory rzucają światło na głównego bohatera i on już wie, że musi iść na żywioł i powtórek nie będzie jak na planie filmowym, bo to scena teatru życia i wszystko dzieje się tu i teraz i co najgorsze tylko ten jeden jedyny raz. Jesteś dobrym aktorem, zawsze dawałeś z siebie wszystko, nie możesz zawieść publiczności, a przede wszystkim innych aktorów, bo to Ty jesteś filarem tego przedstawienia. Oczywiście masz najświętsze prawo, by pie*dolnąć wszystkim, odwrócić się na pięcie, zostawić wszystko i wszystkich i powiedzieć: a radźcie sobie sami! Ale na scenę wchodzi mały szkrab, który rozbraja Twoją zatwardziałość i uśmiech berbecia sprawia, że postanawiasz zostać, być może walczyć o każdą scenę. Do czasu, bo wnet okazuje się, że wszystko się sypie - światła reflektorów nie są tak jasne jak powinny, kurtyna jest zetlała a miejscami nawet przeżarta przez mole, masz wrażenie, że inni w ogóle nie przykładają się do swoich ról i robią wszystko, żeby przedstawienie położyć na przysłowiowe cztery łopatki. Tymczasem to Ty zaryłeś zębami i to dosłownie, bo operatorzy i elektrycy zostawili niezabezpieczony kabel, najpierw chcesz, by na scenę jak na boisko, wbiegła ekipa lekarska i na noszach Cię stamtąd zebrała, ale podnosisz się ostatkiem sił, bo za małym berbeciem na scenę wbiega mała księżniczka, której los zależy od głównego bohatera, a główny bohater to przecież Ty. Widzisz, że życie jest wobec niej niesprawiedliwe, że zła wróżka ze swoimi czarami czyha na jej szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo, więc wstajesz i znów improwizujesz. Ona jest taka bezbronna; nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistości, a Ty nie wtajemniczałeś jej w tę jedną wielką improwizację, bo postanowiłeś nie psuć jej radości występów na scenie w Twojej obecności. W sumie w nosie masz reżysera, bo zostawił Cię na lodzie. Zależy Ci na ludziach, którzy znaleźli się z Tobą na scenie. No, może nie na wszystkich, bo w*rwia Cię ta doświadczona gwiazda, która robi wszystko, aby zarżnąć ten akt kompletnie. Gdybyś nie zdenerwował się tak całą sytuacją, gdybyś nie był tak rozdrażniony, zapewne udało by Ci się dostrzec, że faktycznie ten akt może być ostatnim zagranym świadomie w życiu doświadczonej gwiazdy. A może to widać tylko z widowni, może nikt ze sceny nie jest w stanie tego dojrzeć? Starsza pani choćby dostała tysiąc egzemplarzy swojej roli nie powtórzy zapisanych słów, bo gdzieś zawieruszyła swoją niegdysiejszą pamięć. Jest w znacznie gorszej sytuacji niż Ty, bo nie dość, że rozminęła się z pamięcią, to w dodatku zdaje się jej, że ktoś jej tę pamięć ukradł i szyderczo rechocze z niej patrząc jak szamocze się w pozorach i walczy, by traktować ją normalnie, jakby pamięć nadal tkwiła w odpowiednim hipokampie jej mózgu. Wiem, że nie możesz w tej chwili usiąść na widowni, choć zapewne niczego bardziej nie pragniesz, ale uwierz mi (po raz kolejny proszę Cię o rzecz być może niemożliwą), że starsza pani jest ofiarą znacznie gorszej pomyłki wśród obsadzania ról. W końcu Ty grasz tylko człowieka chorego na raka, a ją odziera się właśnie z tożsamości i ten rabunek będzie trwał aż do czasu, dopóki nie przyjdzie zbawienne otępienie. Kto wie, w którym akcie tej sztuki. Jej rola zapewne jest najmniej wdzięczna w całym tym przedstawieniu.<br />
Nie umiem Ci wytłumaczyć najważniejszej roli kobiecej w tej sztuce. Chyba boję się zagłębić w jej emocje, bo już na samą myśl o dramacie tej postaci zdaje mi się, że oszaleję. Z moich doświadczeń widza i aktora wiem, że strasznie jest być obok, blisko, za blisko i nie móc nic zrobić. To są najtragiczniejsze chwile tych co kochają, zwłaszcza gdy kochają za bardzo.<br />
No i na scenie jest jeszcze prawie całkiem duży chłopiec. Wiesz, że prawie robi dużą różnicę. Zawsze byłeś dumny z niego. Że jest taki dojrzały, że poważny, że ma dobrze poukładane w głowie. I pewnie, gdyby nie fatalna pomyłka reżysera, byłby brnął w dojrzałość i zdążał ku dorosłości prostą drogą, którą dla niego planowałeś i która była taka fajna i sympatyczna w odbiorze widza. Jednak w obliczu tych wszystkich niezaplanowanych i nieprzewidzianych zdarzeń chłopiec drży i płacze, jego dotychczasowa, z takim mozołem wypracowana dojrzałość ustąpiła miejsca innym reakcjom, zdaje Ci się, że nieadekwatnym do wieku. Może nad Tobą płacze, może nad sobą. Ma prawo do takich reakcji. Ma przecież wrażenie, że cały świat się zawalił. Tak, w trybie dokonanym. Na pewno bardziej niż ja potrafisz wejść w skórę tego chłopca i zrozumieć jego emocje. Pozwól mu być dzieckiem, bo 14 lat to wcale nie tak dużo.<br />
<br />
Nie wymagam od Ciebie byś pozbył się swojego cierpienia na rzecz pozostałych bohaterów. Chcę tylko, byś dostrzegł ich role. One wcale nie są łatwe. Wręcz każda jest bardzo trudno na swój sposób. Na taki, na jaki każdy z tych ludzi stanowi indywidualność, wrażliwość. Na miarę miłości do Ciebie właśnie.<br />
I oni zostaną z tymi wszystkimi doświadczeniami i będą musieli je nieść przez życie, jak Ty niegdyś zostałeś po śmierci swoich rodziców. Jak my wszyscy, którzy przeszliśmy tę drogę.<br />
Tak bardzo chciałabym móc zabrać Cię z tej pustyni i zarosłych dróg puszczy, pozwolić Ci iść na wagary, pisać Ci proste zadania i usprawiedliwić wszystkie nieobecności w szkole... tymczasem piszę to najtrudniejsze w życiu wypracowanie i nie wiem czy zrozumiesz.<br />
<br />
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-80796958811989031812018-04-21T22:26:00.000+02:002018-04-21T23:22:11.854+02:00Zmierzch w Beskidzie Niskim<span style="background-color: white; color: #1d2129; white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: inherit;">Na wysoczyźnie, pod lasem przy ognisku oczekiwaliśmy nadchodzącej nocy. Księżyc na początku zdawał się być maleńkim rożkiem, ale im mniej dnia było w powietrzu tym bardziej pęczniał i jaśniał wędrując po niebie. Przed nami, z Beskidu, rozpościerał się widok na kolejny Beskid, a za nim w wyrwie pomiędzy wzniesieniami wznosiły się trzy zęby Tatr. Zapadały w różowawą mgłę i tkwiły tam dłużej niż jasność i zapewne, nawet gdy brakło jasności. nie zmieniły miejsca postoju, wrośnięte w krajobraz od zawsze. Kiedy na niebie rozbłysły nieśmiało pierwsze gwiazdy, dało się słyszeć z dalekiej dali coś jakby gwizd lokomotywy. Linia kolejowa jest jednak zbyt daleko, by dotarł najmniejszy pomruk wspinającego się pod górę pociągu, sapiącego nawet z największym mozołem. Więc wpierw było wyparcie tego, co ucho usłyszało, jednak im więcej nocy było wokół, tym głośniej i bliżej słychać było przejeżdżające ze świstem pociągi. Jeszcze przed nocnym odpoczynkiem ptaki swawoliły i ćwierkały przekomarzając się lub nawołując w tokowych występach, a ich świergot zmieszał się w pewnej chwili ze śmiechem dziewcząt, który w objęciach wyrośniętych młokosów wyłonił się z za czupryny krzewów. Dzień sączył się zaledwie maleńką strużką, gwiazd na niebie przybywało i świeciły coraz jaśniej, księżyc pęczniał, ogień spełzł i tliły się zaledwie rozżarzone węgle, pociągi jeździły wte i wewte. Aż w końcu noc urosła do takich rozmiarów, że jeden z pociągów przejechał tuż obok, co wcale nie dało ptakom powodu do zamilknięcia; wręcz rozkrzyczały się bardziej - zapewne szczęśliwe posiadaczki jajek. Las wybuchł zapachem kwitnącej tarniny i zdziczałych sadów owocowych wciąż czekających na człowieka, który opuścił je nagle wiosną czterdziestego siódmego. Wspaniała, najświętsza chwila, gdy jasność ustępuje ciemności, by świat mógł wypocząć przed tym, co przyniesie kolejny dzień. </span></span>Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6227472461530664573.post-41200332879336095232018-04-19T14:55:00.002+02:002018-04-19T16:07:30.210+02:00Dyskryminacja w Związku Harcerstwa Polskiego<br />
<div class="MsoNormal">
Otrzymałam informację zwrotną od jednego z przyjaciół po
przeczytaniu wpisu na moim blogu w poście <a href="http://wolanka-cojestzazakretem.blogspot.com/2018/04/luzne-zapiski-znow-ze-szpitala.html" target="_blank">Luźne zapiski - znów ze szpitala</a>. </div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Napisał m.in., że nie zdawał sobie sprawy z cierpienia z
jakim się zmagam. </div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Jejku, nie wiem, czy sama nazwałabym to, z czym się zmagam,
cierpieniem. Cóż, ból potrafi uprzykrzyć życie i odebrać radość ze wszystkiego,
zapędzić w kozi róg, trzymać w kleszczach, świdrować, kłuć, jątrzyć, razić itd.,
choć przecież nawet i z tym (nieodzownym towarzyszem mojego życia) potrafię
śmiać się do rozpuku. Z wszelkimi niedogodnościami borykam się od urodzenia i
przez dziesiątki lat myślałam, że tak mają wszyscy, a po części mi wmówiono, żeby
nie jęczeć i nie zmolić, bo wszystko to jest tylko niskim progiem odczuwalności
bólu i najmniejszy bodziec bólowy powoduje mój lament. Z tym najmniejszym
bodźcem bólowym to jest tak jak w starej chińskiej przypowieści o ośle i
tragarzu, który dokładając na grzbiet osła wciąż po jednym ziarnku pytał czy
aby nie jest mu za ciężko. Od jednego, drugiego, trzeciego i kolejnego ziarna
nie było osłowi za ciężko, aż któreś z kolei spowodowało, że pod osłem ugięły
się kolana i zwierzę padło pod nałożonym ciężarem.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Więc i ja przekraczałam i wciąż przekraczam
niekiedy możliwości wytrzymałości na ciężar (bólu) do udźwignięcia. Ból ciała jest
jednak czynnikiem jakoby niezależnym i jeśli medykamenty nie pomagają – a okazuje
się, że bardziej szkodzą niż pomagają, a medyczna marihuana wciąż jest
elementem przetargów politycznych i ekonomicznych – nie ma gdzie złożyć
zażalenia. </div>
<div class="MsoNormal">
Z mojej perspektywy dopóki nie jestem zdana na opiekę innych
ludzi, dopóki choroba nie obnaża mnie z godności przynależnej niezależnemu (samodzielnemu)
człowiekowi jest dobrze. Zdarzają się momenty, jak ten opisany w przytaczanym
poście, że staję się obiektem dla machiny procedur medycznych, zdarzają się (coraz
częściej) momenty, że bez pomocy domowników lub przyjaciół nie jestem w stanie
sobie poradzić, ale do tego przybieram formę pokory, o której pisałam i jakoś
jest. <br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Najgorszy do udźwignięcia jest czynnik złej woli ludzkiej,
niezrozumienia lub czystej złośliwości w różnych interakcjach społecznych. O roli machiny prawnej i
urzędniczej już pisałam. Mogę jeszcze napisać, ale nie tym razem. </div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Dzisiaj chciałabym napisać o tym, co przez ostatnich
kilkadziesiąt miesięcy najbardziej boli. O tym też już było, ale z nieco innej
perspektywy. Dzisiaj napiszę o tym z perspektywy osoby chorej, słabej, niepełnosprawnej,
pokrzywdzonej przez los i dodatkowo krzywdzonej przez człowieka. Bo to jest
rzecz, która przysparza największego cierpienia, zwłaszcza że to cierpienie rozgrywa
się w sferze ducha. Od ponad dwóch lat jestem dyskryminowana i niszczona przez władze
krakowskiej chorągwi i powołany zespół instruktorów ds. organizowania akcji
letniej. Nie zezwala mi się na organizowanie wypoczynku letniego dla dzieci a
przez to na realizowanie mojej pasji, dla której niegdyś poświęciłam karierę
zawodową i przez całe życie dokonywałam wyborów pomiędzy własnym zdrowiem i
rodziną a byciem instruktorem harcerskim. Informowałam o tym wszystkie władze
ZHP na każdym szczeblu (wcześniejsze i obecne). Nie było i nie ma żadnej
reakcji, poza jedną odpowiedzią, która tak naprawdę jest usprawiedliwieniem bezsilności
piszącego. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="mso-spacerun: yes;"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span style="mso-spacerun: yes;"><a href="http://wolanka-cojestzazakretem.blogspot.com/2017/05/caa-prawda-o-zhp-choragwi-krakowskiej.html" target="_blank">Do całej historii można wrócić tutaj</a>, </span>więc nie będę się powtarzała. Jednak, gdy po raz kolejny leżałam
na szpitalnym łóżku obnażona (dosłownie i w przenośni) z tego, co we mnie jest
człowiekiem, naga, przypięta pasami do łóżka operacyjnego, śmiertelnie przerażona
efektem znieczulenia i samej operacji, rzygająca, najpierw w pampersie, a potem
załatwiająca się na basen w towarzystwie mężczyzn, bez zębów, bez godności,
zdana na pracowników szpitala (nigdy do końca nie wiadomo czy przyjaźnie
nastawionych), podpięta pod aparaturę, pod tlenem i z sączkami wystającymi z
ciała, napuchnięta tak, że dzisiaj sama się nie rozpoznaję na zdjęciu itd. wywołałam
w pamięci obraz przedwojennego filmu nadawanego w czasach mojego dzieciństwa i
młodości w „Starym kinie”. Był to film o sierocińcu dla dziewcząt prowadzonym
przez zakonnice. Jest taka scena, że cały sierociniec wyjeżdża na jakiś piknik,
a nastolatka, która też miała uczestniczyć w tej fieście, pozostaje przykuta do
łóżka umierając na suchoty. Kaszląc i dusząc się w upalny dzień, w agonii,
prosi krzątającą się zakonnicę o łyk wody. Ta, zamiast spełnić prośbę
umierającego dziecka, namawia dziewczynę do ofiary i każe jej to zrobić w imię
boga tej zakonnicy umierającego na krzyżu (bo na pewno nie w imię Chrystusa, którego przywołuje).</div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Człowiek, który robi mi krzywdę niczym nie różni się od tej
zakonnicy. Wszyscy we władzach Związku Harcerstwa Polskiego, na różnych
szczeblach władz, którzy milczą i nie reagują na moją krzywdę, na moje pisma i
skargi, współuczestniczą i są współwinni gnębienia mnie, dyskryminacji i zadawania mi cierpień i śmierci duchowej. </div>
<div class="MsoNormal">
<span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div>
<div class="MsoNormal">
To jest największe cierpienie, z którym się zmagam. Większe
niż fizyczny ból, który towarzyszy mi na co dzień. </div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwtu-e1ePJZhSXArEY2kuwlzdBdMx-y5W_R5qwq963gtn5yV3t0kp221SIi4UFmFhBY4HoP4vosnZuFeLwtekQ1D3v20yhKwnVXLWu1IQSwpK4oKmybJqSmomwnxyHeTw3i_OAC8xvPUK5/s1600/EDS_Karta+Praw.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwtu-e1ePJZhSXArEY2kuwlzdBdMx-y5W_R5qwq963gtn5yV3t0kp221SIi4UFmFhBY4HoP4vosnZuFeLwtekQ1D3v20yhKwnVXLWu1IQSwpK4oKmybJqSmomwnxyHeTw3i_OAC8xvPUK5/s400/EDS_Karta+Praw.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<o:p> P.S. </o:p></div>
<div class="MsoNormal">
<o:p><br /></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
<o:p>Znaleźli się przyjaźni ludzie zrzeszeni w organizacji ngo, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń i wykazali się ogromnym zaufaniem przygarniając pod swoje skrzydła, bym mogła zrealizować swoją pasję w postaci przebywania z dziećmi, pracy z dziećmi (organizacja wypoczynku dla dzieci i młodzieży jest jedyną formą pracy, na którą pozwala stan mojego zdrowia, który na pewno wyklucza systematyczną pracę przez cały rok szkolny), ale, pomimo że współpraca przebiega w przyjacielskiej atmosferze, bez żadnych problemów, wręcz z wielką zachętą to, gdy pomyślę o tym, co oni myślą o mnie, że rodzima ngo nie zezwala mi na wykonywanie tej pracy to... to czuję się dodatkowo upokorzona. </o:p></div>
<br />Dorota Wolaninhttp://www.blogger.com/profile/04728559291433445161noreply@blogger.com0