MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 stycznia 2014

Drogowskaz w drodze na szczyt

Skierowali mnie na całkiem nowe drogi prowadzące do szczytu. Tego najważniejszego - szczytu szczytów. To na nim podobno znajduje się studnia ze źródłem wody życia, przy której się kiedyś wszyscy mamy spotkać. Przynajmniej tak wyśpiewał to niegdyś Wojtek Bellon "spotkamy się kiedyś u studni...", więc dlaczego miałoby być inaczej?
Jestem nad wyraz spokojna i ufna. Nie w to, że "będzie dobrze". Raczej w to, że naprawdę BĘDZIE DOBRZE. Wszak Bóg jest zawsze po mojej stronie - napisał mi całkiem niedawno "ksas".
Otoczona bliskimi i przyjaciółmi, miałam w życiu prawie wszystko. Cały splendor i bogactwo każdej otaczającej mnie osoby nieprzerwanie spływają na mnie olbrzymim strumieniem; to za przyczyną bliskich i przyjaciół można żyć zwielokrotnionym życiem, przyjmować ich radości i mnożyć z nimi własne, przeżywać wspólnie smutki i trudne chwile. Grono moich Przyjaciół jest olbrzymie, to widać po skarbcu wszystkich doznań, który otrzymałam. Wspólnie pokonywaliśmy wiele trudnych dróg, niejedną wędrówkę mamy za sobą, właściwie to cały czas wspólnie uczymy się żyć. Na Szlaku św. Jakuba zwykło się mówić parafrazując Kirkegarda, że "to nie droga jest trudnością, to trudności są drogą". Zawsze wybieraliśmy dla siebie trudne drogi. Bo tak nam niegdyś poradzono. Z osobistych doświadczeń mam więc za sobą walkę z niejedną przeciwnością, pokonanie wielu szczytów, przezwyciężenie własnych słabości, wytrwałość w walce z samą sobą i nieprzychylnością warunków zewnętrznych.
Więc teraz trudna droga choroby. Przecież nie boję się trudów. Bóg zawsze jest po mojej stronie. Wokół bliscy i przyjaciele. Każdy ma obietnicę i perspektywę dojścia na szczyt szczytów i dotarcia do studni ze źródłem wody życia. Mi wskazano drogowskaz i całkiem inną drogę.

niedziela, 26 stycznia 2014

Praktyczny poradnik pacjentki oddziału ginekologii onkologicznej

1.     Jeśli twój lekarz (onkolog) wręcza ci wynik badania cytologicznego i mówi, że przed planowaną operacją usunięcia wszystkiego musimy poszerzyć diagnostykę, to nawet nie musisz w domu za pomocą Wiki szukać znaczenia poszczególnych słów i określeń; za to spójrz w oczy lekarzowi i tam wyczytasz wszystko.
2.       No dobra, nawet jeśli na kolejne badanie diagnostyczne umawiasz się już na następny dzień i tak czujesz się jakbyś dostała obuchem w łeb i wieczorem, kiedy nikt nie widzi zaczynasz ryczeć, nie dlatego, że chcesz się wypłakać, tylko dlatego, że łzy same ci lecą i nie możesz ich powstrzymać.
3.       Gdy lekarz ci mówi, że pobyt w szpitalu związany z zabiegiem diagnostycznym potrwa do następnego dnia, no chyba, że byłyby jakieś komplikacje, (poszerzacie diagnostykę, więc samo to jest wróżbą komplikacji) bierz pod uwagę tylko drugą wersję, tzn. „no, chyba, że…” i zdecydowanie weź ze sobą więcej par majtek i piżam.
4.       Przed wejściem na blok operacyjny, zwłaszcza, gdy to nie jest twój pierwszy zabieg diagnostyczny, ani pierwszy zabieg operacyjny w ostatnim czasie rozważ, czy nie lepiej byłoby ci wykonać na całym ciele tatuaż np. piżamy w różyczki czy w inne kwiatki. Zwłaszcza jeśli nie lubisz świecić golizną przed tłumami ludzi towarzyszącymi ci podczas każdego zabiegu; oni wszyscy są ubrani, Ty – nie; i to jest największy dyskomfort. Zresztą specyfika zabiegów ginekologicznych jest inna – kładą ci rozszerzone nogi na koźle i przywiązują, więc obnażenie wychodzi daleko poza wszelkie granice pojmowania przyzwoitości.
5.       Kiedy wywożą cię z bloku operacyjnego po pobraniu wycinków powiedz „do widzenia” z pełną świadomością, że w każdej chwili tam wrócisz. A wrócisz prędzej niż ci się wydaje i powiedziane przez pielęgniarkę z bloku na dzień dobry: „Pani znowu tutaj” potraktuj jako objaw wielkiej serdeczności i tego, że stałaś się rozpoznawalna dla ludzi, którzy pacjentów oglądają zazwyczaj jednorazowo.
6.       Gdy po zabiegu diagnostycznym przychodzi do ciebie położna i najsłodszym głosem mówi, „doktor czeka na panią w gabinecie zabiegowym, chce panią zbadać”, pamiętaj, że to najdalej  posunięty eufemizm. Dla pacjentki po pobraniu wycinków z szyjki nie ma na oddziale gabinetu zabiegowego, jest tylko gabinet wymyślnych tortur. Kiedy za pierwszym razem wyciągają z ciebie metrowy setan i miałaś spory krwotok, jest jeszcze spokojnie; nerwowo zaczyna się robić, gdy lekarz sięga po wziernik i uświadamiasz sobie, że będzie cię badał za pomocą wziernika, który wkręci w twoją obolało pochwę i rozciągnie ją do granic wytrzymałości bólowej. To dopiero początek, bo wszystko to robi po to, by obmyć sobie straszliwie piekącymi płukankami pole badania i stwierdzić, że bez założenia szwów się nie objedzie; na koniec dezynfekuje badany obszar jeszcze bardziej piekącymi specyfikami, zakłada kolejny setan i z zatroskaną miną dziękuje ci za pobyt w „gabinecie zabiegowym” i umawia się z tobą na kolejny zabieg. Straszysz go, może przestrzegasz, że będziesz krzyczała, więc jeśli lekarz jest mężczyzną, proponuje ci znieczulenie ogólne. Nie umiem powiedzieć, czy lekarz kobieta jest równie podatna. Dobrze jest, kiedy wracasz na salę, by nie było na niej nikogo z rodziny, bo jak zobaczą, jak obolała wróciłaś (wracasz przecież z sali tortur), to będą się martwić jeszcze bardziej; przecież i tak martwią się już do granic szaleństwa.
Pamiętaj, że im bliżej jest zakończenia krwotoków i lekarz zadowolony jest z efektów podjętych działań (zszycia miejsc pobranych wycinków), tym tragiczniejsze są twoje pobyty w tzw. „gabinecie zabiegowym”. Już nawet wyjęcie setana, który, gdy wchodzi jest pakułem napełnionym  środkiem przeciwkrwotocznym, a gdy wychodzi przybiera formę tasiemki z postrzępionej gazy długości mniej więcej jednego metra i którą lekarz wyciąga z ciebie jak wstążkę z postrzępionymi brzegami, której każda niteczka przyschła do twoich wewnętrznych ran i trzeba ją oderwać, to wtedy zaczyna się prawdziwa jazda. A wziernik i te piekące płyny dopiero przed tobą, a nóg tym razem nikt ci nie przywiązał…
7.       Kiedy leżysz pod kroplówką, którą podawane są leki hemostatyczne i sterydy i musisz skorzystać z ubikacji (a musisz – wlewają w ciebie płyny) i o ile umiesz sobie zablokować kroplówkę (to każdy umie), zdjąć worek z wieszaka i jesteś na siłach sama dojść do łazienki, to możesz. Natomiast po powrocie z łazienki zawsze, ale to zawsze wezwij dzwonkiem położną, by uregulowała ci przepływ płynu, bo sama puścisz kroplówkę na maksa i przyprawisz się  prawie o palpitację mózgu, z której będą cię musieli wyciągać lekami o odwrotnym działaniu, niż te podane w kroplówce.
8.       Przyzwyczaj się do wielobarwności płynów wylewających się z twojego wnętrza. Raz będą zgniłozielone, innym razem krwistoczerwone, by stać się przeźroczystymi surowiczymi. Lekarz i tak nad wszystkimi kręci głową z dezaprobatą. Jeszcze nie wiem, ale przychodzi chyba kiedyś taki dzień, w którym przestaje się z ciebie lać.
9.       Przyzwyczaj się do tego, że każdy lekarz i położna wchodząca do twojej sali na pewno za każdym razem będzie chciała, byś zsunęła majtki. Po wyjściu ze szpitala będziesz musiała odwyknąć od tego, by przed każdym je ściągać i rozkładać nogi.
10.   Kiedy nad twoim szpitalnym łóżkiem zbierają się zatroskani najbliżsi i przyjaciele, a tobie nie chce się pić, to znaczy, że jeszcze nie jest tak źle jak im się wydaje.

I tak na koniec. Zapomnij o wszystkich fazach , które określili psychologowie, przez które musi ponoć przejść każdy, kto zetknie się z diagnozą (nawet z podejrzeniem diagnozy) takiej jak ty. I zapomnij o przywiązaniu do wszystkich, których wymarzyłaś i wszystkich, których urodziłaś ze swojej krwi i kości oraz o tych, którzy wymarzyli ciebie – przecież ani ci wszyscy ludzie, ani marzenia nie należą do ciebie. Zapomnij o wszystkich miejscach, które kochasz, do których czujesz się przywiązana, albo czujesz, że one związały się z tobą. Nic na tej ziemi nie jest twoje, prócz drogi, którą już pokonałaś i która wciąż jeszcze jest przed tobą.
Przyjmij wyciągniętą dłoń od ludzi, którzy wcześniej skasowali cię z listy swoich znajomych,  a - być może na wieść o twojej chorobie – wyciągnęli tę dłoń do ciebie z powrotem, bo potrzebują pojednania z tobą. Odwołaj wszystkie swoje wcześniejsze złości i uprzedzenia do ludzi i miejsc, do których się uprzedziłaś i sama wyciągnij do nich swoją rękę, otwórz serce.
Możesz płakać; na pewno będziesz płakać, bo łzy lecą niepohamowanie w najbardziej nieprzewidzianych momentach. Choć w zasadzie nic jeszcze nie jest przesądzone, możesz liczyć na cud, bo cuda się zdarzają. Tylko pamiętaj, że ograniczoność naszego ludzkiego pojmowania każdego dnia pomija tysiące małych i wielkich cudów dziejących się w nas i obok nas i nie potrafi rozeznać, co tak naprawdę jest cudem. Możesz się buntować. Jeszcze możesz wszystko.
Ale zamiast tego powiedz, najlepiej nocą, w ciemności, powiedz Mu: Jezu Chryste, cała jestem Twoja. Zrób ze mną, co tylko chcesz.





poniedziałek, 20 stycznia 2014

Najlepsze miejsca

Na tylnym siedzeniu ciemność jest głębsza, a nawet przenika wszystko na wskroś. Tylko tam, gdzie o czubek góry nieustannie zahaczają chmury, we mgle, jest jakoś inaczej. Mgła ma w sobie coś świetlistego. Ale droga wije się na szczyt, szybko go pokonuje i znów jest się w ciemności. Trzeba było z Dużą Małą Dziewczynką ponownie wybrać się za góry do szpitala, bo noga coraz bardziej bolała i coraz bardziej puchła. Nie trzeba być lekarzem, by domyślić się, że czwartkowa wizyta i zaordynowane leczenie nie przyniosło rezultatu; wręcz przynosiło szkodę. Dzisiaj dyżur miał nasz Doktor. Od razu złapał się za głowę, że źle.
Przebywając wśród ludzi ma się wrażenie, że brodzi się w ciemności takiej jak ta na tylnym siedzeniu, albo jeszcze głębszej. Bo niby każdy człowiek świeci jaśniejszym lub ciemniejszym światłem, niestety większość odbija światło innych, swojego nie mając, albo chowając pod korcem. Chyba kiedyś miałam zapał, by zapalać pochodnie dla innych od żaru własnej duszy dla wspólnych pragnień, marzeń i dążeń lub całkiem bezinteresownie - dla czyichś pragnień, marzeń i dążeń. Roztrwonili i ciepło, i światło. Nie wszystko, ale najmniejszej iskry żal, cóż dopiero jasnego płomienia? Nasz Doktor ma w oczach niezwykły żar. Może pochodzi z tego samego źródła? Na pewno. Pomimo żaru, w oczach była niepewność, może zadziwienie, bo źle.
W innym szpitalu, jeszcze dalej za górami jest jeszcze gorzej. Tam ciemność zapadła niczym noc polarna. Ktoś przywiózł jej fragment do domu, bo nie mógł jej od siebie oddzielić. I tuż za ścianą został sam z lękiem czającym się tuż pod powierzchnią pierwszej warstwy ciemności.
Mnie też ogarnia ciemność ze wszystkimi swoimi straszydłami. I smutek, i trwoga. Nie powinnam siadać na tylnym siedzeniu.

sobota, 18 stycznia 2014

Opowieści Ewusi

W sobotnie przedpołudnie odwiedza mnie Ewusia. Dzisiaj też była i przyniosła kolejną piękną opowieść o Ludziach, Których Zna. W opowieściach Ewusi nie ma cienia sensacji, plotek czy zawiści. Opowieści Ewusi o Ludziach, Których Zna są jak opowieści autora książek obyczajowych i słucha się ich z wielką zachłannością, bo są ciekawe, ciepłe i przesycone mądrością życiową Ewusi. Każda opowieść zbudowana jest z wielu wątków i jest jakby sagą rodzinną osoby, o której akurat mówi. Przy czym nie ma w tych opowieściach bałaganu, ani chaosu, wszystkie wątki są doskonale splecione, wyłaniają się jeden po drugim z olbrzymią logiką i stopniowaniem napięcia. Wiem to na pewno, że gdyby Ewusia dysponowała czasem, którym nie dysponuje i gdyby zaczęła spisywać swoje opowieści, w renomowanych księgarniach szybko wydzielono by oddzielny regał na pięknie i ciekawie opowiedziane przez nią historie.
Charakterystyczne jest to, że Ewusia nigdy nie mówi o sobie. Może nie: nigdy nie uskarża się na to, co ją w życiu spotkało, a jak każdego, spotyka ją to i owo. Ewusia po prostu nie rozczula się nad sobą i z życiem się bierze za bary i wszystko, co jest jej dane przyjmuje w sposób naturalny, jakby oglądała film albo czytała książkę i zagłębiała się w akcję dziejącą się obok, a nie w jej własnym życiu, sercu, duszy. Nie dlatego, że miałaby być pozbawiona uczuć. O nie! Ewusia taka po prostu jest. Nie myśleć za dużo nad tym, co się dzieje, nie analizować, tylko przyjąć i pokonać jeśli bolesne lub przyjąć i podzielić wśród innych, jeśli radosne. Nigdy nie wyraża też dezaprobaty na czyjś temat, co przekłada się na brak osądów. Może dlatego tak lubię słuchać przynoszone przez nią opowieści. Nie podkłada mi gotowych rozwiązań i to ja mogę wyciągać wnioski płynące z życia Ludzi, Których Zna Ewusia. Bo opowieści Ewusi nie są tak naprawdę u ludziach - one są o życiu.

Jedna z opowieści Ewusi dotyczyła... Moneta,
choć może bardziej jego zamiłowania do kwiatów.


Ewusia uwielbia naturę. O kwiatach, krzewach i drzewach opowiada równie pięknie i interesująco jak o ludziach i ich życiu. Wszystkie one wdzięczą się do Ewusi swą urodą i niezwykłością. Gdy Ewusia wsadza do ziemi uschnięty badylek, wyrasta z niego najpiękniejsza roślina na świecie. Historie opowiadane przez Ewusię o roślinach nie odbiegają wiele od tych o Ludziach, Których Zna. Bo opowieści o roślinach też są opowieściami o życiu.

czwartek, 16 stycznia 2014

Bo niektórzy pytają

Przedwczoraj Pani Rehabilitantka dała mi czadu. Po przedpołudniowym zabiegu leżałam całe popołudnie i skuczałam. Bolało! Oj, bolało! Dlatego wczoraj Pani Rehabilitantka wróciła do ćwiczeń z pierwszego dnia, aby dać kolanu i czworogłowemu odpocząć. Czadowe ćwiczenia były jednak krokiem milowym w rehabilitowaniu mojej nogi, bo gdy ból ustąpił okazało się, że ruchomość nogi poprawiła się w znacznym stopniu, a nawet bardziej niż w znacznym - noga z operowanym kolanem jest stabilniejsza i silniejsza od drugiej! Dziś ostrożniej, ale i tak na maksa ćwiczyłam zadawane ćwiczenia, by potem niemal w podskokach udać się na spacer. Trzeba mi było nabrać sprężystości kroku, bo właśnie kompletuję badania do kolejnej operacji ;). Lekarz rodzinny (w tym nielicznym przypadku akurat kobieta) na do widzenia powiedziała mi dzisiaj znacząco, że myśli, iż to już ostatnia operacja, do której wydaje mi zaświadczenie.
Gdy zapadł zmierzch wybraliśmy się na kolejną leczniczą wycieczkę do Krynicy-Zdroju. Z kolanem Dużej Małej Dziewczynki. Z uwagi na chroniczność dolegliwości lekarz na izbie przyjęć zasugerował wykonanie operacji. Na kolano Dużej Małej Dziewczynki. Nasz Doktor twierdzi, że to pech, a nie żadne prawo serii, ale ja śmiem podejrzewać, że urazy i zwyrodnienia stanu kolanowego przenoszą się drogą kropelkową, jak wirusy albo bakterie. Orteza na staw kolanowy należy bądź co bądź do Dużej Małej Dziewczynki, ale od kiedy weszliśmy w jej posiadanie bez przerwy jest w użytkowaniu przez nas obie.
Jeśli w przypadku Dużej Małej Dziewczynki artroskopia okaże się niezbędna będę musiała napisać pismo do obywateli kraju, w którym ze skruchą przeproszę za nadużywanie przez nas obie i jeszcze przez Mężczyznę, Który Kiedyś Był Chłopcem środków Narodowego Funduszu Zdrowia i stałe i systematyczne zubożanie wspólnej kasy.

wtorek, 14 stycznia 2014

Żona Pana Żaczka w Życiu Pi

Żona Pana Żaczka właśnie instaluje się w szpitalu w Zakopanem na zabieg w dziedzinie torakochirurgii. Znaleziona na płucu zmiana pozwoliła lekarzom dać obietnicę, że usuną jeden, może dwa segmenty płuca metodą laparoskopii, ale Żona Pana Żaczka boi się, że podczas operacji okaże się, że jednak trzeba rozciąć ją na pół, hakami odciągnąć żebra i dobrać się do płuca tradycyjną drogą. Boi się również, że pomimo wstępnych ustaleń, że to, co na jej płucu wyrosło nie jest groźne, po zbadaniu okaże się tym, czym nie chciałaby, by się okazało. Wiele lat temu tata Żony Pana Żaczka przechodził tę drogę, więc ona tym bardziej się boi.
Z Panem Żaczkiem i jego Żoną od ponad dwudziestu lat jesteśmy sąsiadami. W niepogodę spędzamy wspólnie niedzielne przedpołudnia na kawie i plotach, a wiosną, latem i jesienią wyjeżdżamy na grilla za miasto. Dzielimy ze sobą wiele ważnych chwil w życiu ich i naszej rodziny. Razem chodzimy do kościoła i razem przeżywamy ważne wydarzenia. Nasze dzieci wychowywały się wspólnie, a Pan Żaczek do dzisiaj nie wie, jak iść z podniesioną głową przez podwórko przed blokiem od czasu, kiedy Duża Mała Dziewczynka będąc małym brzdącem, zadarłszy głowę do góry odpytywała go na tymże podwórku na cały głos: "Panie Żaczku, a dlaczego myjesz okna? Nie ma twojej Żony w domu?", albo "Żono Pana Żaczka, dlaczego idziesz do banku po pieniądze? To Pan Żaczek ci nie daje?". Przykładów można by mnożyć.
Nie wiem, czy Żona Pana Żaczka boi się bardziej niż bałby się ktokolwiek inny na jej miejscu, więc na pobyt w szpitalu podarowałam jej książkę Yanna Martela "Życie Pi", bo jak żadna ze znanych mi lektur, jest to książka o możliwości dokonania wyboru w sytuacji bez wyjścia. Bo kiedy się staje przed koniecznością przeżycia czegoś dramatycznego, można się widzieć w roli rozbitka na pokładzie szalupy ratunkowej z ludożercami pożerającymi matkę, albo na tym samym pokładzie maleńkiej łupiny targanej sztormami lub wystawionej na żar lejący się z nieba, poskromić najdzikszego, głodnego tygrysa ludojada i jeszcze się z nim zaprzyjaźnić.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Jak wybrałam się do spa

Nie wiem co strzeliło do głowy Mężczyźnie, Który Kiedyś Był Chłopcem, że na urodziny podarował mi karnet do spa. Nie dość, że w ostatnich miesiącach co i rusz się przed kimś obnażam przed, w trakcie i po moich rozlicznych operacjach, których wszakże nie koniec, to zafundował mi kilka dodatkowych rozbieranych sesji w spa! Nie jestem typową kobietą! Chodzę w spodniach i treckingowych butach! Jedyną spódnicę jaką mam to ta od munduru harcerskiego! Do fryzjera chodzę z musu! Nie mam żadnych kosmetyków i tym samym kosmetyczki. W wannie siedzę krócej niż Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem myje zęby! I co jeszcze mam powiedzieć na dowód tego, że nie marzę o wizytach w spa?
Ale poszłam. 
Skądinąd wiedziałam, że zabiegi mają trwać po godzinie. Pani, poprosiwszy bym się rozebrała łącznie z majtkami (!), nałożyła mi jakieś pilingujące klajstry na ciało, owszem, było sympatycznie i przyjemnie podczas nakładania, bo lubię myzianie, ale zdecydowanie wolę w wykonaniu Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem. Po nałożeniu klajstrów pani powiedziała, żebym weszła pod prysznic, by zmyć drapiące drobinki i wyszła z gabinetu. Dość długo stałam pod prysznicem, bo po myzianiu stanowił nieziemską przyjemność, wyszłam i na łóżku zobaczyłam nowy ręcznik złożony w kosteczkę całkiem tak samo, jak zastałam swój, gdy przyszłam. Położyłam się obok niego i rozpoczęłam oczekiwanie na panią. Pani nie wraca. Mija jakiś czas i nic się nie zmienia. Spojrzałam na zegarek: upłynęło zaledwie pół godziny od mojego wejścia do gabinetu. Ale pani nie ma i nie ma. Doszłam do wniosku, że to już koniec zabiegu, zwłaszcza, że nowy ręcznik sugerował mi wyraźnie oczekiwanie na nową klientkę, więc zeszłam z łóżka i z ociąganiem ubrałam się. Założyłam wszystko łącznie z polarem i moimi butami treckingowymi (umówione byłyśmy z Paseczkiem na kolejny spacer wałami tym razem nad Dunajcem) i już miałam złapać za klamkę, gdy drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich panią. Nie wiem, która z nas była bardziej zdumiona... 
Zaś wieczorem nie wiedziałam czy się kąpać, czy może nie, by przetrzymać na sobie jak najdłużej drogie specyfiki kosmetyczne, jednak siła przyzwyczajenia zwyciężyła.

sobota, 11 stycznia 2014

Katharsis doktora Szczeklika

Koty spowodowały, że wszystkie książki z tej półki spadły. Książki w większości należą do Małej Dużej Córeczki i niegdyś miały swój odpowiedni porządek: nieprzeczytane stały rzędem, przeczytane leżały na stosie. Z czasem porządek się zaburzył i tak zostało. Zbierając książki z podłogi mogłam zwrócić uwagę na każdą, której jeszcze nie czytałam, ale ja zwróciłam uwagę na tę jedną, która pchała się do kolejki, jako następna do czytania. "Katharsis  O uzdrawiającej mocy natury i sztuki" - przeczytałam i pomyślałam, że nic dziwnego, że się pcha, skoro zaczęłam ostatnio zgłębiać tajniki malarstwa. Andrzej Szczeklik - czytałam dalej. - Zaraz, zaraz... - zaczęłam się zastanawiać - przecież to jest nazwisko autora medycznych podręczników akademickich.
Nie pomyliłam się. Informacja zawarta na przednim skrzydełku okładki to potwierdziła. Zaś na tylnym skrzydełku znajdowała się krótka nota od autora:

"Napisałem tę książkę, aby przyjrzeć się bliżej zawodowi, który uprawiam, i z nadzieją, że może przyciągnie ona uwagę Czytelnika, gdyż mówi o rzeczach, które prędzej czy później dotkną każdego z nas, jak choroba czy cierpienie. Książka opowiada o sztuce lekarskiej, a więc o umiejętności rozpoznawania choroby i darze przewidywania, czyli prognozy, który wzbudza podziw wśród postronnych obserwatorów. Nie zapomina o bezradności lekarza, o długich nieraz okresach błądzenia po omacku w świecie zaznaczonym przez ból i nieszczęście. Tekst raz po raz zapuszcza się na tereny poezji i muzyki, co autor usprawiedliwia swoim przekonaniem, iż medycyna i sztuka mają wspólny rodowód - magię. Wątki przewodnie wywodzą się z odwiecznych snów, mitów, zwłaszcza greckich, a tajemnicze oczyszczenie, zawarte w tytule, znajduje naświetlenie zarówno w historii medycyny, jak i historii estetyki, której zręby kładli Pitagoras i Arystoteles.
Książka nie próbuje epatować postępem medycyny, choć nie pomija jej zawrotnych osiągnięć. Na tej kanwie mówi o przenikaniu medycyny przez naukę, wspomina o odkryciach, których autor był świadkiem, porusza sprawy erozji etyki lekarskiej i snuje wizje medycyny przyszłości".
Andrzej Szczeklik 

Chciałam usiąść w fotelu i zagłębić się w lekturę, ale miałam zobowiązania każące mi wyjechać z domu aż do następnego dnia.
Nic dziwnego - pomyślałam - że taka książka znalazła się w bibliotece Małej Dużej Córeczki. Przypomniałam sobie opowieści lekarzy z Rabki i Prokocimia, którzy dzielili się ze mną doświadczeniem rozmowy z moim dzieckiem - ich małą pacjentką - a także ich autentyczną radość z ponownego z nią spotkania (w cyklicznym leczeniu).
Zaczęłam przypominać sobie wszystkich lekarzy, z którymi w swoim życiu miałam do czynienia, a którzy - jak autor książki - mogliby podpisać się pod tymi kilkoma zdaniami; przynajmniej w moim mniemaniu mogliby. Zdumiałam się jak wielu ich jest. Rzadko zdarzają nam się aż tak pozytywne zadziwienia! Więc jednak! - myślałam. - Jednak zdecydowanie więcej dobrych niż złych ludzi chodzi po świecie. Ale za to jak wielką moc niszczenia ma jeden zły człowiek, który swym postępowaniem potrafi sprawić, że zaczynamy odbierać świat jak w krzywym zwierciadle?!

Wróciłam zmęczona. Bardzo zmęczona. Prawdę mówiąc ostatnio odczuwam tragiczne przemęczenie. Zmęczony mózg pracuje inaczej, stwarza obrazy, może miraże, i myśli, może senne marzenia. Więc mnie olśniło. I nagle zobaczyłam w jasnym świetle wszystko to, co przez długi czas spowijała ciemność.

czwartek, 9 stycznia 2014

Długi dystans

Pani rehabilitantka uczy mnie chodzić. Nauka chodzenia odbywa się na leżąco. Pokazała mi ćwiczenie, które jest schematem chodu. Jest strasznie trudne do wykonania na leżąco, bo zawiera dużo elementów wykrętno-skrętnych. Przy tym i wszystkich innych ćwiczeniach należy pamiętać, by palce i grzbiet stopy były podciągnięte do góry, bo wtedy napina się i pracuje mięsień czworogłowy, który u mnie zanikł :(. Na wczorajszej sesji bardzo dobrze zrobiły mi ćwiczenia na obręcz miednicy. Po nich poczułam, jakby mi się całe nogi od góry do dołu dotleniły. Wracając do domu czułam niezwykłą lekkość jakiej już nie pamiętam. Niestety nie trwało to długo i niestety samodzielnie nie byłam w stanie powtórzyć tego ćwiczenia ze schematem chodu. Za to dzisiaj, tuż po rehabilitacji razem z Paseczkiem postanowiłyśmy utrwalić moje ćwiczenia, a poza tym rozpocząć przygotowania do zimowego wyjścia na Obidzę. Wybrałyśmy się na spacer. Długi spacer. Bardzo długi spacer. Prawdę mówiąc dawno na tak długim spacerze nie byłam. A już na pewno, jeśli zliczyć całe moje chodzenie po artroskopii kolana, to się nie zawrze w dzisiejszym spacerze. Pogoda wymarzona na spacerowanie. Paseczek co chwilę mówiła: nigdy tędy nie szłam; zawsze tędy jeżdżę, ale nigdy nie szłam. Droga, którą Peseczek zawsze jeździ, nigdy nie chodzi doprowadziła nas nad rzekę. Uciekłyśmy od zgiełku miasta i weszłyśmy w chaszcze, by utaplać się w błocie. Aż Duża Mała Dziewczynka wierciła dziurę w brzuchu, by się dowiedzieć, gdzie byłam, że mam takie ubłocone buty. Przyjemnie było stawiać nogi na naturalnym gruncie. Dawno nie stawiałam. Przez ostatnie miesiące chodziłam wybrukowanymi traktami miasta tam i z powrotem, a przez miniony rok na pewno zapomniałam jak to jest na szlaku, gdzie noga grzęźnie w mokrym podłożu i ześlizguje się na zbyt pochyłej ścieżce.
Uczę się chodzić.
Nie pytaj, czy boli, bo nie lubię mówić brzydko.

wtorek, 7 stycznia 2014

Skrzydlaty Anioł

Napisała:
"...tyle mam miłości do ciebie, że trudno to wyrazić zwłaszcza w tak szczególnym dniu (...) Chciałabym tak wiele napisać, ale myśli niepełne, gdy myślę o twojej duszy, sercu, osobowości... Jesteś perłą w moim sercu, którą zachowam do śmierci, bez względu na to, gdzie będę... A kiedy już przybiorę skrzydła Anioła, będę dbała o twoje szczęście..."
jakby już nie była skrzydlatym Aniołem.
Jest delikatna pod każdym względem. Zawsze taka była. Drobne, delikatne ciało, wrażliwa dusza, delikatność w myśli, mowie i działaniu. Niezwykłe uważanie, by kogoś nie zranić, by komuś nie zawadzić każe jej zawsze odsuwać się na bok, na drugi plan. Może i budzi odruch by się nią opiekować, ale to ona jest tytanem opiekuńczości. Na swym delikatnym łonie ukołysze cały świat jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Łagodnym głosem ukoi największy niepokój. Nie jest słaba ani naiwna. Jest mocarzem, który w ilości nieograniczonej rozdaje miłość... wszak sama nie potrafi wyrazić ile się jej w niej mieści. Cicha i pokorna miłość drążąca jak kropla wody w skale.
Moja koleżanka ze szkolnej ławki.
Nie mam wątpliwości, że wpłynęła na moje życie i mój charakter. Przecież wszyscy, których spotykamy na swej drodze, choćby na krótko, jakiś wpływ wywierają, odciskają na nas swe piętno. Ona w swej delikatności i umiejętności odsunięcia się na drugi plan była dla mnie od zawsze niedościgłym wzorem. Rozmowa z nią działa jak balsam na rozterki mojej duszy. Radości stają się radośniejsze, smutki maleją, a pochmurny dzień rozświetla promień światła znikąd...
Tylko jak zwykle w takich chwilach nie rozumiem, dlaczego spotyka to mnie, czym zasłużyłam na tak wielki zaszczyt, skąd to wyróżnienie?

Pamięci poety, harcerza, pedagoga

W tym mieście, w mieście, w którym poeta, harcerz, pedagog spędził życie, nie miał kto tego wszystkiego o Sławku Buchcicu powiedzieć tak prosto i pięknie, jak w Kielcach. "Wołosatki", dzień po dniu, w pierwszych dniach stycznia w Kielcach i Nowym Sączu dawały koncerty piosenek, do których teksty wyszły spod pióra Sławka. Poeta pisał o Beskidzie, który im bardziej na wschód od Sądecczyzny, tym bardziej bieszczadzieje. Pisał o radościach i trwogach, które ścieliły mu się pod nogami, o codzienności i niezwykłości niesionej wiatrem od szczytu do szczytu. Słowem opisywał muzykę, która mu w duszy grała. Umiejętność patrzenia na świat i odbioru wszystkiego, co się naokoło działo sięgnęła wyżyn bycia Wielkim Człowiekiem. W tekstach Sławka pobłażliwość przeplata się jak w drożdżowej chałce z kpiną, zaś zadowolenie z oburzeniem tworzą dwuskładnikowy kompot, niezbędny do popicia obiadu, na który poeta serwuje miłość do gór, do życia, do człowieka. Nie dość tego, że to wszystko tliło się w jego głowie i sercu, że potrafił trafnie to ubrać w słowa i puenty, to jeszcze tworzyło to głębię jego spojrzenia, płonęło w nim całym, malowało pogodę na twarzy w łagodnych rysach i zmarszczkach uśmiechu. Bo, gdy wspominam z nim spotkania, gdy patrzę na zdjęcia to nie wiem, czy śmiały się bardziej jego oczy, czy usta, czy może cały był wielkim uśmiechem tak charakterystycznym dla niego. Jak wiele bolesnych i krętych, jasnych i szczęśliwych dróg musi przejść człowiek, by jego twarz przedstawiała to, co wyrysowało się na twarzy Sławka?
Więc, w jednym zdaniu w Kielcach, zostało powiedziane, o czym Nowy Sącz zapomniał powiedzieć, że "dzisiejszy koncert jest poświęcony nie tyle smutkowi po tym, że odszedł, ile radości po tym, że był z nami".

Wołosatki - koncert pamięci Sławka Buchcica w Kielcach

A Nowy Sącz, skąpy w słowa i zachwyt nad tym, że Ziemia Sądecka zrodziła i nosiła tak Wielkiego Człowieka, zgromadził na sali Miejskiego Ośrodka Kultury zaledwie rodzinę i przyjaciół. W imponującej ilości, bo chciałabym, by tylu ludzi nosiło mnie w swojej pamięci, jednak to wciąż za mało jak na poetę, harcerza i pedagoga, który życie poświęcił drugiemu człowiekowi.
W kuluarach odbył się wieczór wspomnień. Każdy wyciągnął ze swej pamięci coś zabawnego, bo wszyscy mają zabawne wspomnienia związane ze Sławkiem. Na kanwie humoru i humoreski swoiste spojrzenie Sławka na świat i człowieka, poraża swoją głębią i każe w oparach śmiechu i radosnych anegdot zastanowić się nad światem zwykłym i niecodziennym.



poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Nazywam się Czerwień"

Na kolejnych 600 stron zostałam w Stambule. Noblista tym razem nie poskąpił wspaniałej historii miasta i imperium. Zafascynowana niezwykle barwną, zminiaturyzowaną przeszłością powoli zagłębiam się w opowieści wielu ludzi i zwierząt a nawet kolorów. Książek, które mi się podobają nie mogę czytać szybko. Cieszę się ich pięknem z pozycji wyrobionego konesera, który wie ile czasu poświęcić każdemu napisanemu słowu. Słowa, zwłaszcza te uformowane i poskładane w opowieść człowieka z duszą poety, nigdy nie zawiodą, nie zdradzą. Z powodzeniem zastępują towarzystwo ludzi, którzy w tej kwestii są ułomni.
Orhan Pamuk nie otworzył przede mną bramy do wschodniego świata. On powtórzył za Koranem, że "Do Boga należy Wschód i Zachód!". Pozwolił znaleźć w wyobraźni drogi, o których dotąd nie miałam pojęcia, że istnieją. Oświecił ciemne zakamarki umysłu i nakreślił nowe horyzonty. Choć świat się zmniejszył, wrażliwość urosła; a obie sprawy stały się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Z każdym słowem zbliżam się do kresu opowieści. Pielęgnuję więc zapisane myśli, bo rzadko ma się okazję do obcowania z takim pięknem.
Pewnie niebawem wrócę do mojego świata i czasu, który chyba też zatopił się w odległym horyzoncie i pławi się w całkiem innej porze roku, innych barwach i tonach niż zapisane w kalendarzu.

piątek, 3 stycznia 2014

Mam zamiar

Kiedy siadam na rower stacjonarny mam wrażenie identyczne do tego, które mam, gdy stoję na szczycie schodów. Choć pedałuję bez oporu, na całkowitym luzie, strach i tak czai się płytko pod powierzchnią mojej jaźni, bo pierwsze ruchy są bolesne. Schodzenie po schodach w całości jest tragiczne. Potem przez pierwsze pół kilometra albo dalej noga boli tak, że strach paraliżuje co drugi krok. Powtarzam więc sobie dobitnie, choć w myślach, to co powiedział Doktor, że ból siedzi w głowie, i kiedy tylko zapominam się w kolejnych krokach, z których co drugi bolał, natychmiast przeholuję - a to krzywo stanę, a to zbyt powłóczysty krok zrobię, a to krawężnik chcę zdobyć z nieodpowiedniej nogi.
Pedałowanie do przodu, zwłaszcza po rozruchu, jakoś idzie. Spróbowałam pedałować do tyłu i zdziwiłam się bolesnością odwrotności wykonanego ruchu. Moja domowa rehabilitacja z zaleceń rehabilitanta z oddziału jędrzejowskiego szpitala jest na takim etapie, że pewnie powinnam obciążyć nogę ciężarkiem, bo zwykłe ćwiczenia nie dają mi już "wycisku". A do niedawna kwiczałam z bólu podczas tych ćwiczeń. Przy czym nie można pozwolić sobie na jakiś luz i ominięcie jednej choćby partii ćwiczeń, bo ból wraca od nowa i kwiczenie się włącza.
Jeszcze nocą, gdy chcę się przewrócić z boku na bok, muszę wydać polecenie mięśniom, by się napięły, wtedy cała operacja przewracania się jest bezbolesna. Gdybym nie wydała takiego polecenia, mięśnie nogi nie wiedzą, że mają się napiąć, zaś rozluźnione narażają staw kolanowy na bolesne ocieranie. To też jest powód to kwiczenia z bólu.

Z Paseczkiem zamierzamy jak co roku zimą zdobyć Obidzę.