MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 lutego 2012

Bywa

Bywa tak, że spotykają nas w życiu mniejsze i większe radości. Jeśli mamy wielki, niezdrowy apetyt na życie, nie dostrzegamy tych najdrobniejszych. A to one są fundamentem naszego szczęścia. Dobrze jest umieć znajdywać radość i wesele w zwyczajnych chwilach. Dobrze jest umieć zatrzymać wspomnienie tych chwil na dłużej i pić, teraz i potem, jak z kielicha rozkoszy.

"Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, 
jaką nam przyszłość zgotują bogowie...
nie pytaj o to, co przyniesie jutro" (Horacy)


Bywa też tak, że spotykają nas tak wielkie radości, że zaraz zaczynają się w nas budzić wątpliwości, czy aby na pewno zasłużyliśmy na ten bonus, który nam los wręcza. Czasem pragniemy czegoś tak bardzo, pracujemy na sukces i nie spotyka nas miesiącami, latami. Chodzi bokiem, jest u innych. A kiedy zrezygnujemy, albo przynajmniej osłabimy czujność, pragnienie przestaje nas trawić - niespodziewanie radość spada na nas manną z nieba.


"Skromność przy przeciętnych zdolnościach jest zwykłą szczerością; przy wielkich talentach – obłudą."
(Arthur Schopenchauer)

Dla umiejętnego zróżnicowania i wyłapania w codzienności drobnych radości oraz dla spełnienia pragnień, które nie trawią, a uczą pokory i cierpliwości, bo czasem pragnienia spełniają się dopiero w drugim pokoleniu: 

"Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie."
(św. Loyola)


wtorek, 28 lutego 2012

Nazwisko

Ponad ćwierć wieku temu przyjęłam nazwisko Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem a wraz z nim nieśmiertelne zapytanie całej społeczności lokalnej: czy pani jest krewną pana Z. Wolanina i TEJ pani Wolanin?
Nazwisko, które noszę nie jest potoczne w tych stronach. Od dawna w rodzinie wiadomo, bo drukiem stoi w opasłym drugim tomie Dziejów Miasta Nowego Sącza, od kiedy się wzięli w mieście protoplaści rodziny Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem. Dwóch braci - Józef i Antoni przywędrowali z samego Wiednia w czasach Monarchii i zapoczątkowali sądecki odłam rodziny. O ile dokładnie znani są krewni z linii Antoniego, o tyle o potomkach Józefa mało wiadomo. Więcej Wolaninów w mieście nie ma. Prócz TEJ pani i pana Z. Prawdopodobnie pochodzą w prostej linii od Józefa. Obaj bracia protoplaści mieli firmę budowlaną. Postawili mnóstwo budynków w mieście. Tych, którymi miasto się dzisiaj szczyci. W jednej z naszych szuflad jest pieczątka mistrza Wolanina.
Przyjęcie nazwiska Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem odbywało się w czasie, kiedy pracowałam w kulturze. Pan Z. był również pracownikiem kultury, tylko innej jednostki. Nic więc dziwnego, że środowisko, w którym się obracałam żywo interesowało się ewentualnym pokrewieństwem. Ale pytania nie ustały i padają z ust ludzi niekoniecznie związanych ze światem kultury.
Po wielu, wielu latach dowiedziałam się, że TA pani (matka pana Z.) jest sławna dzięki swojemu nazwisku rodowemu, gdyż wywodzi się z rodziny kurierów beskidzkich z czasów II wojny światowej, którzy zapisali się w almanachach historycznych nie tylko regionu, a całej ojczyzny. Sama również brała czynny udział w działalności konspiracyjnej i kurierskiej - jest bohaterką narodową.
Los sprawił, że uczestnicząc kilka tygodni temu w wydarzeniu kulturalnym w mieście, miałam okazję spotkać pana Z. Nie było możliwości, aby ktoś nas sobie przedstawił. Trwał wernisaż wystawy prac profesora Hałasa. Skończyły się oficjalne przemówienia (sama "przemawiałam"), goście rozeszli się po salach wystawienniczych rozmawiając w grupkach lub w samotności kontemplując sztukę. Część przybyłych, z moich obserwacji wynika, że zawsze przybywających tylko w tym celu, skrzętnie udała się na przygotowany poczęstunek. (Jest jedna starsza pani, wygląda, że ze środowisk inteligenckich, mocno dziś wynędzniała, która podczas każdego wernisażu pakuje kanapeczki, ciasteczka i owoce do serwetek i woreczków - na wynos.)
Ponieważ pytanie o pokrewieństwo z panem Z. nie umarło, długo się nie namyślając - zwłaszcza, że zauważyłam, iż pan Z. spogląda w kierunku wyjścia - poleciałam przez całą długość sali jak strzała w jego kierunku. Nie pozostawiając ani sobie czasu na namysł, ani jemu na szybki odwrót, wyciągnęłam dłoń w jego kierunku i powiedziałam:
- Dzień dobry, proszę mi wybaczyć, ale ja musiałam to zrobić. Musiałam podejść do pana i przedstawić się panu, bo widzi pan, ja nazywam się Dorota Wolanin i wciąż słyszę... - nie dokończyłam, bo pan Z. wszedł mi w słowo prawie wołając:
- To pani jest TĄ panią Dorotą Wolanin, o którą wszyscy mnie pytają, czy jest moją krewną?!

Hmmm???

Takiego obrotu sprawy nie przewidziałam. Zapytałam więc głupkowato:

- Pana pytają o mnie? Mnie od tylu lat dręczą pytaniami o pana!

poniedziałek, 27 lutego 2012

Świat opisany

Ksas napisał dzisiaj na swoim blogu króciutki, acz bardzo dobitny tekst "Czas bzdur".
Odnosił się do konkretnej sytuacji, ale teksty Ksasa mają to do siebie, że są uniwersalne, ponadczasowe, wykraczają poza granice zdarzenia, którego dotyczą. Ot, domena mistrza pióra. No i mistrza w dusz pasaniu.
Często w tekstach Ksasa szukam drugiego, może i trzeciego dna, bo mam przeczucie, że są takowe. W tekście, o którym mowa nie trzeba szukać niczego - prawda w oczy kole. Właśnie niedawno rozmawiałam z kimś, z kim da się rozmawiać na takie tematy, na ten właśnie temat. O ludziach na sprzedaż. O ludziach, jak napisał Ksas, którzy sami "chcą być towarem nie otrzymując w zamian właściwie niczego, poza w miarę ładnym opakowaniem."
Na koniec zastanawia się "Czy jest jakiś sposób, aby ich wyrwać z tej matni, w którą dobrowolnie wchodzą? Aby ich zdjąć z półek, na których się pracowicie umościli i czekają, aż ktoś ich kupi i wykorzysta? Co zrobić, aby zrozumieli, że świat nie jest wielkim supermarketem, w którym sukces polega na tym, że cię ktoś wcześniej dostrzeże i da za ciebie większą cenę?"


No cóż? Wydaje mi się, że spory procent ludzkości nie ma świadomości swojego człowieczeństwa. Z moich obserwacji świata wynikają jeszcze inne wnioski - spory procent ze wspomnianego w zdaniu wcześniejszym sporego procentu stanowią pracodawcy właśnie. Ci zaś nakręcają pozostałych ludzi, zwanych pracownikami, do wystawiania się na sprzedaż. 
Tu musi nastąpić mały zwrot ku moim poczynaniom na ścieżce dzieła wychowywania młodego pokolenia, a nawet jeszcze dalej. Moja pierwsza szkolna nauczycielka oprócz pisania, czytania i rachowania nauczyła mnie jeszcze jednej, bodaj największej rzeczy. Zawiera się ona w dwóch porzekadłach ludowych a naukowo nazywa się empatią. Porzekadła mówią: "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe" i "Nie śmiej się dziatku z czyjegoś wypadku, dziatek się śmiał to samo miał." Krótko i zwięźle, a jak genialnie trafia do serc i umysłów maluczkich. 
Jest naturalnie oryginał nauki empatii w "Książce nad Książkami", ale do takich źródeł sięgać wychowawcom wtedy nie wolno było. A dzisiaj to takie zacofane.
Pracując z dziećmi i młodzieżą jak mantrę powtarzam tę moją niegdysiejszą lekcję. Bo to jeden ze stopni wtajemniczenia na drodze do własnego człowieczeństwa. Kolejnym, niekoniecznie drugim, jest nauczenie się miłowania siebie samego. Dalekiego od egoizmu i egocentryzmu pokochania siebie. I potem już prosta droga do innych ludzi. Do traktowania ich z miłością podobnej do tej, jaką się siebie samego obdarza. I przymiarki do działań w stosunku do innych rozpatrywane w aspekcie siebie samego. 
Nie zmieni to oczywiście faktu, że jest sporo świń w ludzkiej skórze i wcale a wcale nie jest to orwellowska przenośnia.

piątek, 24 lutego 2012

Homole

Skora żadna z nas nie była nigdy zimą w Wąwozie Homole w Małych Pieninach decyzja nie był trudna. Zamieniłyśmy wyjście w kierunku Eliaszówki w Beskidzie Sądeckim na Homole i Małe Pieniny. Piszę w kierunku Eliaszówki, bo po letnich przygodach moja noga długo na Eliaszówce nie postanie.

Pogoda nie dopieściła nas dzisiaj słonecznym dniem. Nisko nad ziemią wisiały ciężkie chmury, jak przed śnieżycą, powietrze było przesycone wilgocią i wszystko to powodowało, że kolor i nastrój nieba nie różnił się wiele od koloru i nastroju  ziemi. Niestety chmury zamiast śniegu przyniosły deszcz, choć trzeba przyznać, że w Dubantowskiej Dolinie, tuż za wyjściem z Wąwozu, sypał przez chwilę śnieg. Ale, gdy szłyśmy przez Jaworki od strony wejścia do Wąwozu Białej Wody, niestety mocno padał deszcz. I wielki kontrast bił pomiędzy bielą, która na szlaku powodowała ból oczu, a szarzyzną i brudem ociekających deszczem Jaworek, Szczawnicy i jeszcze niższego świata.

Tymczasem w Małych Pieninach i w Wąwozie Homole zima przystrojona jeszcze w piękne szaty skrzętnie  przymierza się do odwrotu. Świadczy o tym odmarzający miejscami potok Kamionka i wielkie ilości nawisów śnieżnych czekających na sygnał, że to już.
Dziwnie cicho jest w Wąwozie. Zazwyczaj panuje tam ryk rozbijającej się o wielkie głazy skalne wody Kamionki. O każdej innej porze roku Wąwóz przemierza tłum turystów. A dziś skuty lodem potok, jak zakneblowany więzień, kilka osób idących tam lub z powrotem i to wszystko.

Dlatego od razu dało się zauważyć, usłyszeć raczej, w których miejscach woda uwolniła się spod lodu, bo szemrała ochoczo, gadając, że wiosna idzie! Jeszcze na głazach zatopionych w potoku leżą czapy śniegu. Przez to głazy pozamieniały się w gigantyczne pieczarki, jak ze świata po drugiej stronie lustra (obie Duże Małe Dziewczynki ostatnią wycieczkę zakończyły przejściem na drugą stronę lustra, cóż więc się dziwić, że dzisiaj świat taki irracjonalny). W jednym miejscu ścieżka zasypana lawiną śnieżną, która zeszła. Schody i mostki zamienione w lodowe zjeżdżalnie.

Całość tworząca nieziemskie zjawisko. Jasne wapienne skały Wąwozu sterczące na samym jego szczycie przechodziły w śnieżną biel, która pokryła drzewa i krzewy rosnące na stromych zboczach skalnych. I tak kaskadami spływały w stronę potoku, by na jego dnie utworzyć niewyobrażalne widowisko, na które składały się olbrzymie głazy pokryte czapami śniegu. Pięknie wyokrąglone, kuliste. Jak długo by szukać w pamięci, czy niepamięci skojarzenia do opisu w literaturze, sceny w filmie, widoku gdzieś na obrazie, czy fotografii, nie znajdzie się podobieństwa.

I idąc krok za krokiem wspina się na wysokość Doliny Dubantowskiej i mija się drzewa i krzewy, na gałęziach których, to tu, to tam, ktoś jakby bałwany postawił. Wiele drzew - wyższych i niższych, mają czapeczki śnieżne na samych czubkach, całe będąc nie ośnieżone. Też jakby ręką dowcipnisia uczynione, a nie jakimś prawem przyrody, kaprysem pogody.
Oj, jaki to był przyjemny dziś spacer, pomimo niedyspozycji aury! Po wyjściu z Wąwozu na szeroką przestrzeń wspominanej Doliny, wielka niespodzianka. Ktoś stoliki drewniane, które służą turystom pościągał na zimę.

Same ławki wystawały tylko zaledwie nad powierzchnię śniegu. Konsternacja i zdziwienie. No, ale administrator Rezerwatu Przyrody być może przygotował wymianę, konserwację itp. Jednak, gdyśmy podeszły do jednej z "ławek", okazało się, że to stolik właśnie, a ławki tkwią głęboko pod śniegiem. Ile tego śniegu jest w Dolinie?! Na legendarne Kamienne Księgi można wyjść od przodu bez trudu! Ile wody będzie musiał przyjąć i przetoczyć Potok Kamionka, gdy wiejący halny zrobi swoje i rozpuści cząsteczki wody uwięzione dziś jeszcze w zlodowaciałym śniegu?! Już wyobrażam sobie z jakim hukiem radości będzie spływał w dół w szalonym tempie - dzisiejszy więzień zimy, skuty jeszcze lodem. Trzeba tam będzie wtedy być i wysłuchać skarg potoku zamieniających się w radość z uwolnienia.
A wierzcie mi. Wiosna tuż tuż. Zima tylko musi spłynąć z gór.

wtorek, 21 lutego 2012

Tam dom mój

Dziwne, że dzieje się tak, że miejsca umierają. Mówią, że to przez waśnie ludzkie. Inni, że przez niegospodarność, zachłanność, głupotę wreszcie.
Przepiękny zakątek Beskidu Sądeckiego, który niegdyś tętnił życiem, dzisiaj świeci pustkami. A przed trzydziestu laty było tak, że trzeba było mieć wielkie szczęście, by zimą wejść do autobusu jadącego do miejscowości będącej centrum sportów zimowych Sądecczyzny.
Dziś wybudowano tyle stacji narciarskich po drugiej stronie Popradu, że Piwniczna-Zdrój, Kosarzyska i Sucha Dolina świecą pustkami. Krynica-Zdrój pretenduje do europejskiego centrum, stacja narciarska Dwie Doliny w Paśmie Jaworzyny Krynickiej ściąga amatorów białego szaleństwa zimą a latem gości hotelowych. Tam roi się od ludzi, samochodów, straganów z pamiątkami rozkładanych naprędce. Wyciąg gondolowy na Jaworzynę Krynicką ściąga z całej Polski turystów, co to w wieczorowych butach wybierają się w góry. Wysiąść na górze, zjeść obiad, wypić piwo, zjechać na dół i szczyt zaliczony. Już można się pochwalić w pracy i znajomym, w jak drogich kurortach i miejscach się było. Jeszcze do kompletu zdjęcie zrobione telefonem komórkowym swojej głowie na tle panoramy beskidzkiej - ot w sam raz z perspektywy "na długość ręki", będzie stuprocentowym potwierdzeniem uzyskania statusu społecznego, do jakiego się pretenduje. I tak w tłumie podobnych sobie ludzi prześcigających się w pogoni o miano ludzi "sukcesu", całe stada baranów zalewają ulice i szlaki modnych okolic.

A tymczasem Piwniczna-Zdrój i miejscowości położone w Paśmie Radziejowej tchną ciszą i spokojem. Mówią, że czas się tam zatrzymał, że brak jest inwestycji na miarę człowieka XXI wieku. Tylko ja się pytam, po co nam wszędzie miejsca dostosowane do komercyjnych potrzeb nuworyszów? Niech ziemia piwniczańska będzie enklawą ciszy i błogostanu ludzi prawdziwie miłujących turystykę pieszą, naturę, normalność. Preferujących wypoczynek w towarzystwie ptaków wędrownych i swoich bliskich. Stąpających po ścieżkach tego samego, co po drugiej stronie Popradu Popradzkiego Parku Krajobrazowego, ale nie w tłumie rozwrzeszczanych pseudoturystów, a w towarzystwie dzikich zwierząt i własnych przemyśleń.
Wśród ludzi z branży turystyczno-hotelarskiej o takich turystach mówi się, że to turyści plecakowi. Na takich nie da się zbyt wiele zarobić. Ale czy wszystko na tym świecie musi opierać się na pieniądzach?

Dzisiaj nawiedziłam miejsce, które w turystyce komercyjnej umarło dawno temu.
Nie byłam sama.
Biel przemieszana z błękitem, jaskrawość i cisza poraziły nasze zmysły.

Okno na Pasmo Radziejowej

Kosmiczna pustka

Zostawiamy swój ślad

Zaspy

Czerwony szlak

Szlak na pustkowiu

Jak okiem sięgnąć żywej duszy nie ma

Drzewa nie rosną tam samotnie

Czy te rogacze jeszcze komuś potrzebne?

Chodziłyśmy tam i z powrotem robiąc tyle śladów

Tatry z przełęczy jak na wyciągnięcie dłoni

To chyba ślady kosmitów

Kapliczka Matki Boskiej Wypłowiałej

Siatka chroni drogę przed nawianiem śniegu, ciekawe po co

Nawet samoloty samotnie przecinają niebo

Schroniska zasypane śniegiem

Samotne anioły na śniegu

Zaspy większe niż po pas

Turyści po drugiej stronie lustra

Po ludziach został tylko cień

Tam dom twój, gdzie serce twoje.

Wracając do Sochy

Pewna kobieta prowadziła niegdyś ze mną polemikę na portalu, który powstał do prowadzenia rozmów. Rozmowa dotyczyła mojego tekstu napisanego pod wrażeniem filmu Agnieszki Holland "W ciemności". I bardzo dobrze, że prowadziła, tylko miałyśmy różne zdania co do filmu i przedstawionego w nim bohatera. Kobieta polemizująca cytowała artykuł całkiem obcej osoby, znaleziony gdzieś w cyberprzestrzeni i powoływała się na słowa innego autora dla poparcia własnej racji w dyskusji. Nie dlatego, że nie było jej stać na własne zdanie. Dlatego, że - jak napisała - skoro ktoś jeszcze czuje tak, jak ona, to znaczy, że nie jest odosobniona i utwierdza ją to w przekonaniu, że ma rację. Argument padł na podatny grunt, gdyż identycznym posługiwałam się niegdyś w innej rozmowie w realu.

Tu można przeczytać mój artykuł oraz całą polemikę.

Ponieważ potrzebna była znajomość treści pamiętników Chigera, więc obiecałam polemizującej kobiecie wrócić do tematu, gdy uzupełnię braki. Chodziło o to, że polemizująca kobieta zarzucała Agnieszce Holland brak obiektywizmu w przedstawieniu postaci Sochy - przypomnę lwowskiego kanalarza, który był inicjatorem ratowania grupy mieszkańców getta. Socha, dziecko-sierota wychowane przez ulicę, lwowski cwaniaczek, złodziej, w filmie już ojciec rodziny (kradnie nadal, jest okupacja, okrada Niemców - może ujdzie mu to na sucho w ocenie moralności???) przedstawiony został przez Panią Holland jako człowiek, który na oczach widza przemienia się z negatywnego bohatera w postać kryształową. Otóż moja rozmówczyni zarzucała reżyserce to, że nie powiedziała wyraźnie, iż Socha był katolikiem i jego działania spowodowane były chęcią odkupienia wcześniejszych win.
Zakupiłam dwie książki: ojca i córki, czyli "Świat w mroku" Ignacego Chigera i "Dziewczynka w zielonym sweterku" Krystyny Chiger - małej bohaterki z kanałów. Czułam, że wszystko czego szukam znajdę przede wszystkim w treści książki Dziewczynki. Moja intuicja mnie nie zawiodła. (Nigdy nie zawodzi.)
Zanim przystąpiłam do lektury miałam gotową odpowiedź dla polemizującej kobiety, ale bardzo chciałam poprzeć to jeszcze znajomością treści autentycznych wspomnień. Dla siebie samej. Książki wydało Wydawnictwo PWN dział Literatura Faktu. Ta informacja wiele wyjaśnia.
Czytając zaznaczałam fragmenty, w których szczególnie ojciec mówi o religijnych pobudkach Leopolda Sochy. Jest ich sporo. Są przytaczane wypowiedzi samego Sochy, który mówi o dziele ocalenia tych ludzi, jako misji dla własnego zbawienia i odkupienia win. Tak - wszystkie te fragmenty mam zaznaczone. Przyznam szczerze, że po przeczytaniu wspomnień Ignacego Chigera myślałam przez chwilę kategoriami polemizującej kobiety, że faktycznie Pani Agnieszka Holland mocno spartaczyła sprawę. Ale też zaczęłam sobie przypominać poszczególne sceny z filmu, począwszy od tej najpierwszej, która pokazuje Sochę, jako człowieka bogobojnego - wchodząc do domu, żegna się patrząc na wielki obraz przedstawiający, nie pomnę - Matkę Boską z Dzieciątkiem? I tak dalej i tak dalej. Przekaz jest jasny. Brakuje wyraźnego oświadczenia, które niejednokrotnie przytaczają na kartach swych pamiętników tak Krystyna, jak Ignacy Chiger. Ale czyż filmowa adaptacja literatury nie rządzi się swoimi prawami? Analizując treści zawarte we wspomnieniach Ignacego Chigera, to pobyt w tytułowej ciemności (A. Holland), czy mroku (I.Chiger) autor zawarł zaledwie na 25 stronach kilkusetstronicowej powieści. Czy reżyser ma prawo do przedstawienia jednego wątku? Tak, oczywiście. Tak samo, jak ma prawo do wykorzystania własnej wrażliwości do przekazu treści. Nawet obowiązek, nie tylko prawo. Tutaj od razu zgaszę wszystkie głosy mówiące o scenach seksu, porodu itp. Mnie osobiście one nie raziły tak bardzo, jak niektórych, gromkim głosem wołających o pomstę do nieba. Ja ten film odbierałam wszystkimi zmysłami, intuicją, rozumem, sercem - wszystkim, czym się dało. Dlatego pewnie w trakcie pojawienia się takich scen, przechodziłam na odbiór pozawzrokowy, usiłując być może znaleźć wytłumaczenie i zrozumienie ekspresji tych scen. Poza tym autorka zdjęć chwalona była przez krytyków za wspaniale oddany świat w ciemnościach, więc co tam kto w tym mroku dojrzał? Chyba to, co chciał. Czasem dobrze jest widzieć to, co się chce, ale nie w tym przypadku.

Toteż gdyby nie moja intuicja, która podpowiedziała, bym koniecznie przeczytała wspomnienia Dziewczynki, pewnie przejęłabym opinię kobiety polemizującej.
Krystyna Chiger spisała swoje wspomnienia już w nowym stuleciu, będąc kobietą w wieku mocno zaawansowanym. Do książki dołączona jest płyta DVD z nagraniem osobistych wspomnień Dziewczynki w Zielonym Sweterku. Uważam, że tę płytę powinno się obowiązkowo emitować bezpośrednio po emisji filmu Pani Holland.
Wspomnienia Krystyny Chiger również nie ograniczają się tylko do tego 14 miesięcznego okresu pobytu we lwowskich kanałach. Ale kiedy już czytelnik znajdzie się z uchodźcami z getta w mroku kanałów, spotka go dużo bardziej szczegółowy zapis tego, co działo się pod ulicami okupowanego Lwowa niż w relacji ojca.
Tak też autorka, która Holokaust przeżyła będąc małą dziewczynką, już na pierwszych stronach swoich wspomnień pisze i wielokrotnie powtarza, że nigdy nie klasyfikowała ludzi na żydów, czy chrześcijan, Polaków, Ukraińców, czy Niemców. Że dla niej człowiek był człowiekiem. Bawiąc się w roku 1938 w wieku czterech lat domkiem dla lalek w domu swoich rodziców, stworzyła pewną społeczność lalek bez podziałów na rasy, religie, narodowości, wyznania, zapatrywania itp. Podobnymi słowami, jak klamrą, zamyka swoje wspomnienia. Ot, czyste, powiedziałby ktoś naiwne lub infantylne myślenie dziecka. Tam jednak jest głębia, jak we wszystkim, co cechuje poczynania dziecka. Każdą zabawę, ideę, emocję.
A to jest argument popierający moją myśl.

Agnieszka Holland, chcąc pretendować swoim obrazem do zdobycia Oscara, zrobiła z Sochy "człowieka ludzkości".

Za mną jest również lektura "Pamiętników" Janusza Korczaka. Przeczytałam je dla uzupełnienia obrazu Holokaustu. Przeczytałam je, jako niekwestionowany dokument spisany ręką Żyda w gettcie, doświadczającego ludobójstwa na każdym kroku.
Przeczytałam je jako argument i świadectwo człowieka, o którym pierwszym biografowie powiedzieli, że był "człowiekiem ludzkości".

Są pewne wartości uniwersalne dla wszystkich ludzi żyjących w różnych zakątkach świata, wyznających różne religie, będących członkami różnych społeczeństw, narodów, cywilizacji, kultur; sympatyzujących z różnymi filozofiami. Mieszkańców miast i wsi, gór i nizin. Mówiących różnymi językami świata. Wyznających różnych Bogów i twierdzących, że Boga nie ma.
Takimi wartościami są na przykład życie i braterstwo.

Idąc dalej w moim pojmowaniu świata, Boga i ludzi, jest dużo większą sztuką umiejętność wzniesienia się ponad doktryny własnej religii po to, by w drugim człowieku dostrzec brata, by docenić wartość jego życia niż trwać w przekonaniu, że tylko wiara, którą wyznaję, jest jedyną drogą zbawienia i dotarcia do Światła.

"Człowiek ludzkości" - ktoś z kim może utożsamić się każdy mieszkaniec naszego globu, czerpiąc z bijącego zeń bogatego źródła miłości do drugiego człowieka.

Czyż nie takie przykazanie zostawił nam Pan?

Może się mylę i może daleka droga przede mną.

Czy Pani Agnieszka Holland nie przedstawiła Leopolda Sochy w najbardziej chrześcijański sposób, jaki któremukolwiek z oburzonych, pruderyjnych ludzi mógłby przyjść do głowy?

P.S.
Jeśli ktokolwiek chciałby dojść do prawdziwej relacji, koniecznie musi zapoznać się ze wspomnieniami Ignacego Chigera i Krystyny Chiger. Film powinien do tego zainspirować.
Nie od dzisiaj znana prawda: najpierw film, potem książka. Z całym szacunkiem do twórców filmowych, zdecydowanie bardziej liczę na własny odbiór pierwowzoru.

Całość uzupełniona "Pamiętnikami" Janusza Korczaka i relacją Ojca Grzegorza z pobytu na szkoleniu w Yad Veshem, której króciutkie zdanie przytoczę: "Siedzę w Yad Vashem i jedna ze spraw, która przebija się w wykładach, to nie chęć dochodzenia do prawdy, by komuś dopierdzielić, ale by zrozumieć i to, co się stało, i samego sprawcę. " pozwala mi stać na moim stanowisku.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Mądrość, Wolność i Łaska

W ciągu minionych dni, a już szczególnie ostatniej nocy, zagościła w naszym domu nieziemska miłość. Nocą rozpanoszyła się we wszystkich łóżkach. Stąpając na palcach chodziłam od łóżka do łóżka, by pławić się w owej miłości. Miłości były trzy cząstki. Byłam zachłanna, bo każdej cząstki chciałam skosztować. I kosztowałam. Piłam równocześnie z trzech kielichów rozkoszy. Żądałam pocałunków, sama zasypując pocałunkami. Tuliłam i pozwalałam, by miłość oplatała mnie rozkosznym szczebiotem i gładziła alabastrem swojej cielesności. Nie mogłam tracić nocy na sen, bo nigdy bym sobie nie wybaczyła takiego marnotrawstwa. Dobrze wiem, co znaczy carpe diem. Garściami zbierałam tę miłość, zbudowaną z tajemnicy, zawierającą w sobie dzieło Stworzenia. W dzień wsłuchiwałam się w jej radosną paplaninę, nocą w spokojny oddech. Kołysałam w ramionach i nie wiem, czy więcej dawałam, czy brałam. Tego nigdy się nie wie. Ale też nigdy się nie mierzy. Moja modlitwa w tym czasie zawierała się w dwóch słowach: chwilo trwaj!
Ta miłość ma niebieskie oczy. Jasne jak puch włosy, w lokach i gładkie. Najwspanialszy uśmiech. Najpiękniejszy, najcieplejszy! I serce bijące w rytmie Mądrości, Wolności i Łaski.
Bo takie znaczenie mają imiona moich wnucząt.

piątek, 17 lutego 2012

Międzynarodowy Dzień Kota

Balbina - Córka Króla Syjamskiego
Koty w naszym domu zajmują miejsce szczególne. W sercach również. Uczą cierpliwości i spokoju. Dzielą się swoim zamiłowaniem do ciszy i filozoficznej zadumy. Mrucząc, odwdzięczają się za głaskanie miękkiego futra i tylko nikt z nas nie zgłębił jeszcze, jakie treści w tych mruczanych opowieściach się zawierają. Nie ma wątpliwości, że różne. Najdziwniejsze. Najwdzięczniejsze. Najszczęśliwsze. Najtroskliwsze. Najciekawsze.

Ptyś i Balbina są czwartym i piątym pokoleniem kotów w naszym domu. Tragiczny los ich poprzednika Harnasia pozwolił przybyć do naszego domu Ptysiowi i Balbinie. Oczywiście każde z nich przyszło w swoim czasie.
Ptyś siedzi na internecie...
Ptyś - Syn Dzikiego Żbika





Ptyś zachowuje się i wygląda, jakby był Synem Dzikiego Żbika. Natomiast Balbina jest w pierwszej linii (choć nieco zbezczeszczoną poprzez rasę dachową, ale nie, że tak bardzo, prawie wcale) Córką Króla Syjamskiego.
Zawsze mają dostęp do świeżej wody
Królują niepodzielnie









Ptyś, nieco starszy, przejął na siebie obowiązek wychowywania Balbiny. Czasem aż futro fruwa w powietrzu - tak się przejął rolą. Największą potrzebę, jaką Ptyś odczuwa wobec Balbiny (o, proszę nie myśleć brzydko - Ptyś nie ma takich potrzeb!), to jest potrzeba lizania futra Balbiny i potrzeba przytulenia. Ale Balbina nie potrzebuje w wylizywaniu swojego futra żadnych poprawek. Uważa, że dobrze sobie z tym radzi i przegania Ptysia pazurami. A pazury to ma. Taka z pozoru niewinna, mała kocia dziewczynka, jak pokaże pazury, od razu traci się złudzenie niewinności, a czerwonym alarmem świeci myśl o kocie - seryjnym zabójcy.
Koty w naszym domu rozwijają swoje
 zainteresowania na różnego rodzaju kursach - tu kurs kulinarnych
Balbina od wczoraj choruje chyba na bulimię. Zjadła kolację, zwróciła na dywan w dużym pokoju (gdzie jej się tyle zmieściło???) i poszła z powrotem do miski. Może trzeba zamówić termin na wizytę u psychologa?
Ptyś od dawna ma problem z ujawnianiem swojego zamiłowania do przytulania się do człowieka. Dlatego stwarza pozory permanentnej niezależności i politowania godnym wzrokiem patrzy na Balbinę wylegującą się na ludzkich kolanach. Zaś Balbiny wzrok jest wtedy przebiegły i myliłby się ktoś myśląc, że pokora jest pierwszym imieniem Balbiny.


Na kursie komputerowym...
Generalnie koty w naszym domu mają jak w kocim raju. Nikt z domowników nie wchodzi im w drogę. Oddaje im się należny szacunek i składa hołd. Za to Balbina pozwala mi spać w nocy na mojej/swojej poduszce - pod warunkiem, że zbyt się nie kręcę i nie przerywam jej snu. Wtedy cicho - specjalnie, by wyjść na cierpiętnicę - i niby z pokorą przenosi się do łóżka, w którym łaskawie zezwala spać Dużej Małej Dziewczynce.




Mają swoje SPA...

Kiedyś przeczytałam sympatyczną myśl jakiegoś mądrego człowieka, który zdradził ludzkości różnicę między psem a kotem.
Pies jest miły, sympatyczny, wierny i oddany. Człowiek daje mu jedzenie i picie, wyprowadza na spacery. Pies myśli, że człowiek jest królem. Kot natomiast również jest miły i sympatyczny. Ma przyjemne futro, lubi się głaskać, dając tym samym przyjemność człowiekowi, mruczy przy tym. Dostaje jedzenie i picie. Kot uważa, że jest królem...


...w którym biorą masaże.
U nas jest królewska para: Syn Dzikiego Żbika - Ptyś i Córka Króla Syjamskiego - Balbina.


Pogłębiają swoje pasje - tu prace nad wielce
poważnym zagadnieniem: co tak bulgocze w zlewie

Nikt nie kwestionuje kociego prawa do wypoczynku.







Z chęcią dodałabym więcej zdjęć, ale mnie maszyna nie słucha:(

Podaj mi dłoń jak brat

Lubię patrzeć na dłonie człowieka, lubię je obserwować w działaniu i w spoczynku. Śmiało mogę powiedzieć, że dłonie ludzkie mnie fascynują. Nie znam się na żadnych magicznych sztukach odczytywania linii życia i śmierci, szczęścia i jego braku, bogactwa i biedy. Nie będąc wróżką, ni chiromantką potrafię wiele odczytać z dłoni. To jest taki (myślę na własny użytek) nadprzyrodzony dar, który posiadam. Zawsze, gdy spotykam na swej drodze człowieka, patrzę na jego dłonie. Ze znajomymi jest łatwo - można dotknąć takiej dłoni w każdej chwili. Inaczej rzecz ma się w przypadku obcych osób.
Kiedyś jechałam autobusem komunikacji miejskiej i usiadłam na siedzeniu, które jest ustawione odwrotnie do kierunku jazdy, tworząc bardziej lub mniej przyjemne tet a tet z podróżnym siedzącym naprzeciw. Na kolejnym przystanku wsiadła pewna starsza kobieta i usiadła tam właśnie. Mój wzrok automatycznie powędrował na dłonie tej kobiety. I... i... cokolwiek chciałabym napisać teraz, po owym "i...i..." może być zbyt wielkie, lub zbyt małe. Dlatego napiszę po prostu, że dłonie tej kobiety wyglądały zupełnie jak dłonie Mojej Mamy, nieżyjącej wtedy już blisko 10 lat. Patrzyłam na nie głodnym wzrokiem, bo pragnęłam ich dotknąć, przelotnie choćby. Ale godziną przedpołudniową w autobusie w ogóle nie było ścisku. Mój wzrok biegał pomiędzy dłońmi, a twarzą kobiety. Kobieta to zauważyła i po jakimś czasie zaczęła kręcić młynki dłońmi, robić gesty jakby chciała te swoje dłonie ukryć. Była w wieku orientacyjnie zbliżonym do wieku Mojej Mamy. Gorączkowo zastanawiałam się, czy Moja Mama mogłaby wyglądać podobnie do właścicielki dłoni, które zdawały się być dłońmi Mojej Mamy. Podobnie, nie tyle z rysów twarzy, co z ilości zmarszczek na twarzy, sylwetki, oznak starości. Moja fantazja podsuwała mi prawdopodobną zbieżność, nawet z wyglądem zewnętrznym kobiety z autobusu. Z każdym przystankiem zbliżającym mnie do kresu mojej podróży mój wzrok chciał się coraz bardziej nasycić widokiem tych dłoni, których pierwowzór tyle razy gładził mnie w różnych momentach mojego życia, od pierwszej mojej chwili, do ostatniej chwili Mojej Mamy. Trzymałam ją za rękę, gdy odchodziła... Nigdy nie zapomnę tego ostatniego uścisku i odczucia, jakby po nim odszedł z niej duch. Uwolnił się z ciała.
W końcu, w połowie drogi między przedostatnim, a ostatnim dla mnie przystankiem na trasie autobusu, powiedziałam, najnormalniej w świecie powiedziałam tej kobiecie, że ma dłonie, jak Moja Mama. Nie pamiętam co jeszcze jej powiedziałam, pewnie musiałam powiedzieć, że Mojej Mamy już nie ma, nie wiem. Być może mój wzrok spowodował to, że kobieta z autobusu wzięła moją dłoń w swoje obie dłonie i zaczęła ją gładzić. Nie pamiętam, czy coś mówiła. Wybiegłam z autobusu z oczami tonącymi we łzach. Dławił mnie szloch. Jak przez mgłę widziałam drogę, szłam na pamięć wcale nie tam, gdzie miałam iść, a biegłam wręcz do najbliższego zaułka i tam rozpłakałam się na dobre.

Dłonie.
Lubię dotyk dłoni.
My harcerze w chwili, kiedy gaśnie blask dnia, blask ognia, nim nastanie mrok i cisza, śpiewamy:

Znad wód rechot żab rozlega się
I słońce żegna szczyty gór w purpurze zórz
Czas kończyć obozowy dzień czas kończyć już
Na apel, na apel! echo głos nasz nieś
Czuj-czuwaj, czuj-czuwaj! sztandarowi cześć
Na apel, na apel czas
Czuj-czuwaj! odkrzyknął las

Już zgasł ognia blask 
Podaj mi dłoń jak brat... 


Można posłuchać tutaj.

- Podaj mi dłoń...
Mówisz:
- To zbyt wiele.

środa, 15 lutego 2012

Kot - Walenty

Zadzwoniłam dzisiaj do mojej koleżanki D. zapytać, co robią pod wieczór, z nadzieją, że może wpadną z D. na pogaduchy. Wiele można by mówić o D. i D., ale na użytek dzisiejszego pisania powiem, że są doskonałymi partnerami do rozmów wszelakich.
W odpowiedzi usłyszałam, że mąż (D.) obiecał jej romantyczną kolację w walentynkowy wieczór. Wiele się nie namyślając zaoferowałem romantyczną kolację u nas dla dwóch par. Po konsultacji D. z D. D. oddzwoniła, mówiąc, że chętnie przyjdą. Właśnie wybierałam się z Dużą Małą Dziewczynką na zakupy nowej garderoby. Rośnie jak na drożdżach - ani jej żywić, ani ubierać!
No i po wyjściu z domu spotkałam poważny dylemat. Zadzwoniłam nawet do D. czy przypadkiem nie ma jakichś sugestii w temacie, jakie dania powinny stanowić treść romantycznej kolacji dla dwóch par, które srebrne wesele mają już za sobą. D. stwierdziła, że nogi homara w zupełności wystarczą, a gdyby tych nie było, to w ostateczności jakieś pomniejsze frutti di mare będą namiastką tej romantycznej kolacji.
Stwierdziłam, że w naszym domu jest tylko jedna muszla klozetowa (kibel, jak mówi Maleńka Wnuczka), a to stanowczo za mało dla czterech osób. No bo żywo w pamięci mam całonocne własne "zwracanie" owoców morza, które zdarzyło mi się raz w życiu zjeść i szybko morzu zwrócić (wszak "wszystkie drogi prowadzą do morza" - "Gdzie jest Nemo").

- Najważniejszym jednak elementem romantycznej kolacji jest świeczka - powiedziała D.

Kolacja była przednia. Rozmowy cudowne. Atmosfera super. No i świeczka była również. Świeczka została jeszcze z wieczoru kolęd Cisowców, który w tym roku przypadł na zorganizowanie w naszym domu. Świeczkę, jak najbardziej romantyczną, przyniosła N. Gdy świeczka była nowa miała kształt choinki, ale po wypaleniu się do połowy ma już swój kształt. Brokat z niej spływa. Ale najpiękniejsze w niej jest to, że w środku ma światłowód i kolorowe światełka, które po zapaleniu knota świecą coraz innym kolorem - żółtym, niebieskim, czerwonym, zielonym.


No i nie wiedzieć, kto nauczył Syna Dzikiego Żbika, że gdy kolacja skończona, świeczkę się gasi. Dość, że futrzak dopóty igrał z ogniem, dopóki nie rozszedł się swąd spalonego futra.

Romantyczny jest ten Syn Dzikiego Żbika, czy raczej praktyczny?
Bo ja już nie wiem.

wtorek, 14 lutego 2012

Mały ptaszek

Maleńką Wnuczkę dzisiejszej nocy we śnie nawiedził mały ptaszek. Mały ptaszek zabrał Maleńką Wnuczkę do lasu i tam uczył ją latać.
Ponad dwadzieścia lat temu jej mamusia we śnie płakała, że ją skrzydła bolą. Była wtedy nieco starsza od Maleńkiej Wnuczki. Ale bardzo niewiele.
Nie zauważyłam u żadnego z moich dzieci tak rozbudzonej fantazji, jaką ma Maleńka Wnuczka. Ona uczęszcza do szkoły Pana Kleksa. Tam też uczy się latać. Przede wszystkim śpiewać. Posiada spory repertuar piosenek Pana Kleksa. Wciąż uprawia żeglugę po morzach na poduszce z łóżka, która na ten czas zamienia się w okręt dalekomorski. Wspólnie z bratem buduje zamki za fotelami w dużym pokoju. Bywa piratem, ale najczęściej księżniczką. Nigdy tą samą - za każdym razem inną. Odbywa niebywałe podróże konno na koniu na biegunach. Karmi konia marchewką, w którą zamienia się na chwilę klocek duplo. Jadąc na koniu przeżywa niecodzienne przygody - ze wszystkich zdaje mi na bieżąco relację. Zdarza się jej bywać rycerzem walczącym ze złem. Odbyła już w swoim życiu niejedną podróż w kosmos ubierając się w kombinezon kosmonauty. Kilka dni temu jeździła na nartach używając jako rekwizytów kasku i kijków. Ja, będąc po drugiej stronie wirtualnego świata, też miałam założony kask i trochę się zdziwił Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem wszedłszy do domu i zobaczywszy mnie siedzącą w fotelu przed komputerem w kasku narciarskim na głowie. Kiedyś Maleńka Wnuczka używała czarodziejskiej różdżki, by babcia latała i rozpłakała się, że różdżka nie działa, bo babcia nie lata. "Nie działa" jest dla Maleńkiej Wnuczki uniwersalnym powiedzeniem. Kiedy zawiesił się obraz na Skypie podczas naszej rozmowy, zaczęła wołać rozpaczliwie: "Nie działa! Moja babcia nie działa!"  Po pracach remontowych wykonywanych przez tatusia, którego bacznie przy tym obserwowała, budowała przez kilka dni klucze francuskie i inne narzędzia ze wspomnianych klocków duplo, naprawiając wszystko, co się da. A po obejrzeniu programu telewizyjnego dla dzieci o ciele ludzkim chodziła mówiąc, że ma ślimaka w uchu. Nawet sprawdzała ucho brata, czy widać tego ślimaka. Do każdej zabawy wykorzystuje wyjęte z dziecinnego łóżeczka dranki, które raz są czarodziejską różdżką, raz wiosłami, kijkami narciarskimi, to znów mieczem itd. Do wszystkich zwraca się "kochanie, posłuchaj", jest bardzo wrażliwą osóbką i niezwykle pogodną. Od kilku dni chodzi bez pieluchy, bo twierdzi, że jest już duża. Mamusia usiłują ją nauczyć korzystania z nocnika. Siedzi wytrwale, ale kiedy już bardzo chce jej się siku, woła: "ubierzcie mi moje spodenki, bo się zesikam".
Jest orędowniczką spraw całego rodzeństwa. Jako najstarsza i zapewne jako jedyna mówiąca, protestuje w imieniu swoim i brata przed spaniem w dzień, mówiąc: "Mamusiu, dzieci nie chcą spać. Nie ma nocy. Śpi się w noc." Innym zaś razem, gdy ranną godziną przywędrują do łóżka rodziców, Maleńka Wnuczka w imieniu wszystkich mówi "dzieci kochają rodziców", otwierając oczywiście bramę do rodzicielskiego łoża.
Ostatnio, podczas każdej rozmowy, z zaciekawieniem i zainteresowaniem ogląda śnieg leżący u nas za oknem, bo w jej świecie śniegu nie ma, wołając za każdym razem z wielkim zadziwieniem "Babcia ma śnieg!"
Kiedy bierze książeczki do ręki, nigdy nie mówi: poczytaj mi, a za to zawsze: naucz mnie czytać, co oczywiście znaczy: poczytaj mi. Z zaciekawieniem słucha czytanych bajek i niejednokrotnie prosi mamusię, by nauczyła ją czytać swoje książki. A Mała Duża Córeczka, czyli mamusia Maleńkiej Wnuczki czyta dość trudne lektury. Ta, słuchając, zadaje pytania, by wyjaśnić to, co usłyszała.

Pamiętam, jak Mała Duża Córeczka dyktowała listy i bajki, w czasie, gdy jeszcze sama nie umiała pisać...  No, stylu i słownictwa nie powstydziłby się niejeden mistrz pióra.
Pamiętam, że Mała Duża Córeczka miała kilka tylko ulubionych książeczek, które czytałam tam i z powrotem od początku do końca. Martwiłam się nawet, co z niej wyrośnie przy tak ograniczonym (pod względem zróżnicowania) repertuarze...
Pamiętam, jak krzykiem zmuszałam Małą Dużą Córeczkę do czytania, kiedy już posiadła umiejętność czytania, a czytać nie chciała...
Pamiętam wreszcie ten moment, kiedy chyba w roku, w którym Szymborska dostała Nobla, postanowiłam co roku kupować Małej Dużej Córeczce książki Noblistów. Do dzisiaj zostało jej to przyzwyczajenie gromadzenia dzieł Noblistów...
Teraz Maleńka Wnuczka słuchając lektury Noblistów pyta swoją mamusię: mamusiu, a pamiętasz...

poniedziałek, 13 lutego 2012

Kogel mogel

Znam ludzi, którzy bardzo się cieszą z mroźnej zimy, która nastała, bo wymroziły się wszystkie mikroby, bakterie i wirusy. Mrozy trzymają dokładnie od miesiąca i nierzadko nocą słupek rtęci zatrzymuje się powyżej lub poniżej 30 stopni Celcjusza. Normą są dwudziestokilkustopniowe mrozy nocą i w dzień. Na pewno nie ma mrozów jednocyfrowych. I tak już cztery tygodnie.  Nie dość tego. Mrozy nie występują lokalnie. Cała Europa została skuta lodem.
Ludzie dogrzewają mieszkania czym się da. Co rusz wybuchają pożary. W najbliższej okolicy było już kilka. Sporo pożarów ma nieszczęśliwe zakończenie. Każdy pożar jest nieszczęśliwym zdarzeniem i nie ma dobrego finału, jednak jeśli ludzie przeżyją, to jest dobrze. Mówiąc o nieszczęśliwym zakończeniu myślę o pożarach, w których giną ludzie. W wyniku mrozów zamarzło też wielu ludzi. Media podają, że od początku roku w naszym kraju w pożarach i w wyniku zamarznięcia zginęło 67 osób. W całej Europie aż 600 osób!!!

Ale nic to. Najważniejsze, że mróz powstrzymał grypę i inne paskudztwa.

Ze dwa razy w ostatnim czasie zdarzyło mi się być na mszy dla dzieci w wiadomo jakiej parafii. Msze dla dzieci, tak zwane "jedenastki", rozkręcił wiadomo kto. Na msze zjeżdżali się ludzie z maluchami nie tylko z całego miasta, ale śmiało można powiedzieć, że z całego powiatu. No, bo też były to wyjątkowe i niepowtarzalne msze. Po śmierci wiadomo kogo zapewniono, że jego wielkie dzieło będzie kontynuowane. Jakoś nigdy do tej pory nie zdarzyło mi się być na takiej mszy, aż tu raptem w ostatnich kilku miesiącach aż dwa razy.
Wiadomo kto słynął z krótkich kazań. Powiem nawet, że z bardzo krótkich, bo jak sam niejednokrotnie opowiadał, w czasie gdy był małym chłopcem z nudów na kazaniach rozwiązywał i zawiązywał sznurówki - tam i z powrotem. I dlatego, zaczynając pracę z dziećmi, postanowił sobie, że jego kazania będą tak krótkie, że żadne dziecko nie zdąży rozwiązać i zawiązać sznurówek.
Ale ile treści było w tych krótkich kazaniach wiadomo kogo!

Natomiast podczas jednej mszy tzw. kontynuatora (też wiadomo kto jest kontynuatorem) zaobserwowałam, że wprowadzono zmianę w postaci adoracji krzyża w pierwszą niedzielę miesiąca. Piękna inicjatywa. No, ale nie w przypadku dzieci. Ale ta informacja tylko pośrednio jest powiązana z koglem moglem moich myśli. Bo podczas adoracji wiadomo jaki kontynuator wiadomo czyjego dzieła zanosił w imieniu dzieci modlitwę przepraszającą, czy błagalną (zresztą, czy to ważne jaką?) za (i tu uwaga) rodziców żyjących w konkubinatach!

No, super! Nie żebym miała się uważać za ostoję moralności i znawczynię dzieła wiadomo kogo, ale pomyślałam sobie wtedy (i do dzisiaj myślę), że biedny przewrócił się w grobie i to ze dwa, może nawet trzy razy.

Dziś znowu - bo dzisiaj był ten drugi raz, kiedy zdarzyło mi się uczestniczyć w "jedenastce" - obchody światowego dnia chorego. Piękny fragment Ewangelii św. Marka o trędowatym i najważniejszy bodaj aspekt, słowa trędowatego wypowiedziane do Chrystusa: "Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić."


Wiadomo jaki kontynuator przepowiadanie zaczął od słów: "jak wiecie drogie dzieci każda choroba jest karą za grzechy."


Dzisiaj nie pomyślałam sobie o tym, że wiadomo kto przewraca się w grobie, bo przy tym mrozie, jeśli fika w grobie, to pewnie po to, by się rozgrzać.

Słowo.
Jest tak wielkim narzędziem człowieka, że chyba mało kto zdaje sobie sprawę z jego mocy. Może uleczyć, ale też może zadać śmiertelne rany. Może poderwać człowieka do wzniosłych czynów, ale może też powalić głupotą płynącą od tego, który je wypowiada. Przecież wszystko zaczęło się od Słowa.

Siostra zakonna mówiąca 40 lat temu o dziecku, którego rodzice nie prowadzili do kościoła (czasy były, jakie były), że jest jak bydlątko w stajni...
Obarczanie dziecka winami dorosłych: a to życiem w konkubinacie, a to alkoholizmem rodziców... Opowiadanie, że choroba jest karą za grzechy?!

Podoba mi się pogląd Bergsona. Intuicja i wynikający z niej mistycyzm i transcendencja są mi znacznie bliższe niż nakazy i lęk przed karą.


"Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! " (Mk)


I ja chcę tę trędowatej mądrości.



sobota, 11 lutego 2012

Samotność w cierpieniu

Kiedy Moja Mama, po trwającej wiele lat ciężkiej chorobie i kilkakrotnym odchodzeniu, otrzymała wreszcie pozwolenie na pozostanie w Domu Ojca, poczułam wielką ulgę. Nie dlatego, że zdjęto ze mnie wielki obowiązek wieloletniej opieki nad obłożnie chorą. Dlatego, że Jej ciało było wyniszczone bólem. Bólem, którego nie były w stanie uśmierzyć nawet narkotyki. Dlatego, że proszenie Boga o kolejny dzień bycia z Nią, byłoby wielkim egoizmem z mojej strony. Dlatego, że nadzieja tkwiła tylko w życiu po drugiej stronie.
Moja Mama w swej trwającej cztery długie lata śmiertelnej chorobie kilka razy odchodziła. Przeżyłam więc Jej śmierć wielokrotnie. Byłam przy Mojej Mamie każdego dnia, każdej minuty. Ale byłam tylko obok. Nie dlatego, że brakło mi miłości. Wtedy dopiero poznałam czym jest miłość dziecka do matki. Byłam obok, ponieważ każdy chory jest sam w swoim cierpieniu. Nawet jeśli jest otoczony najbliższymi osobami. Troskliwą opieką. Nawet jeśli przy jego łóżku wciąż czuwa ktoś ze znajomych, wnosząc swoją obecnością świeżość świata zza drzwi domu, w którym rozgościło się cierpienie ciała i ducha.

Moja Mama wciąż powtarzała, że umierający człowiek jest tak bardzo samotny w swojej wędrówce. Nawet Bóg jawi mu się wtedy bardziej odległy, niż w zabieganym życiu. Chory, jak Syn wzdycha "Boże mój, czemuś mnie opuścił."

Po śmierci Mamy wciąż dręczył mnie w snach koszmar, w którym po wielu tygodniach nieobecności przy Jej łóżku wstępowałam wreszcie do Niej kompletnie nie mogąc znaleźć wytłumaczenia, jak to się stało, że o Niej zapomniałam. Ona, leżąc powtarzała: radzimy sobie, dobrze jest.

Choć mija już piętnasty rok od Jej odejścia koszmar wciąż wraca, choć rzadziej.
Przez te wszystkie lata, które nabrzmiały jeszcze chorobą i śmiercią drugiego rodzica, które przepojone były przewlekłą chorobą dziecka, nie znalazłam odpowiedzi na dręczące mnie pytanie, jak być z chorym, by nie czuł się samotny.

piątek, 10 lutego 2012

Wernisaż wystawy Profesora Józefa Hałasa

O Profesorze piszę poniżej, w poście zatytułowanym "Sieć człowieczego życia".

Plakat wystawy
Józef Hałas
Józef Hałas
Józef Hałas
Józef Hałas
Józef Hałas

Józef Hałas

Z Profesorem Hałasem
Pani prezydent wręcza upominek
Z Profesorem Hałasem - uroczystości

Profesor Hałas wpisuje się do kroniki "Szumiącego Boru"

Profesor Hałas wpisuje się do kroniki Szumiącego Boru

Profesor Hałas podpisuje katalogi wystawy (tu z przyjacielem z drużyny)
Tarcza Herbowa Miasta Nowego Sącza Profesora Hałasa
Tort dla Jubilata (85 lecie Józefa Hałasa)
Wernisaż wystawy Profesora Hałasa