MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 września 2011

I tylko błękit nieba

Jedyną rzeczą, jaką mogę w tych dniach robić siadając przy komputerze jest gra "strzelanie do balonów". Nie jest to kompletnie bezmyślne zajęcie, ponieważ wymaga pewnej przemyślanej strategii, ale też nie jest to zajęcie z jakiejkolwiek kategorii zajęć ambitnych.
Praca podczas integracji z większością przyjeżdżających klas, wyjaławia mój mózg do tego stopnia, że eliminacja balonów, to jedyne, na co mnie stać. Balony są kolorowe. I chyba ta gama barw oraz kompletnie niezobowiązująca zabawa pozwalają mi nabrać dystansu do tego, co napotykam podczas pracy. Ale też pozwalają mi przetrwać.
Nie jest tak pięknie, jak to się z początku zdawało. Bywają bardzo ciężkie chwile. Jak wielki ogrom szkód dorośli wyrządzili niektórym dzieciom, to jest nie do pojęcia. Prowadzenie tego typu zajęć pozwala na dostrzeżenie wszystkiego, co się we wnętrzu każdego dziecka dzieje. A dzieją się rzeczy niekiedy przerażające!
Na szczęście jest też mnóstwo dzieciaków o pięknych i nieskażonych wnętrzach. Ale to raczej żadna pociecha, skoro znajduje się na świecie choćby jedno zaniedbane i skrzywdzone dziecko.
Gimnazjaliści, szczególnie ci uczęszczający do publicznych gimnazjów, mają najbardziej pod górkę. Zwłaszcza, jeśli w gronie tych dzieciaków znajdzie się jakiś uczuciowy wrażliwiec. Brutalność duchowa tego wieku rzuca na kolana, może nawet powala na cztery łopatki. Od dawna mam teorię, że gimnazjalistów powinno się zahibernować i obudzić, kiedy indywidualnie nabędą cech ludzkich charakterów i wrażliwości ludzkiej.
Młodzież ze szkół ponadgimnazjalnych, pod warunkiem, że szkoły, do których uczęszczają to ogólniaki, jest ok. Ale pod kolejnym warunkiem. Mianowicie takim, że dojrzała do swojego wieku. Bo zdarzają się tacy osobnicy, którzy jeszcze powinni trwać w hibernacji. Raz nawet zdarzyła się cała klasa takich!
Wiele zależy od wychowawców. Niestety większość, z jaką spotkałam się w tym roku jest młodymi ludźmi, przerażonymi funkcją wychowawcy, którą przydzielono im odgórnie. Bojąc się, uciekają w krainę obojętności. Myślę, że czym prędzej powinni zrezygnować z zawodu nauczyciela.
Podczas tegorocznych integracji dwóch spośród wszystkich wychowawców było ludźmi autentycznie przejętymi losem tych dzieciaków, z którymi przyjechali. Oprócz przejęcia przejawiali też, i to mocne oznaki znajomości fachu, zdecydowanie, pewność siebie itp. zdolności wychowawcze. Przy czym jednej z wychowawczyń, o których myślę (obie są kobietami) przyznałabym medal, gdybym tylko miała taką możliwość. Na swój sposób zrobiłam to. W zamian otrzymałam podobne odznaczenie.

Tyle się dzieje w Stanicy! Mam nadzieję, że samo dobro. I tylko błękit nieba nad beskidzką ziemią, wraz z zawieszonymi na swym firmamencie gwiazdami,  jest niewzruszony. Słońce każdego dnia wędruje swym wytyczonym porą roku szlakiem, coraz bardziej zbliżając się do linii horyzontu i powodując, że cienie drzew kładą się długimi plamami na zboczach gór, wypełniając polany po brzegi. Nawiedzam chaty na Trześniowym Groniu, huśtam się od nieba do nieba na huśtawce zawieszonej na konarze drzewa, a huśtając się rozmawiam ze Stwórcą. Bo w tym celu zawsze zasiadam na huśtawce. Wrzesień, żegnany wielkim upałem, odszedł szlakami Beskidu Sądeckiego, zdążając ku swojej nieskończoności. Jeszcze teraz, gdy przymknę oczy, widzę rozpościerające się aż po horyzont góry, jakby świat cały był nieznośnie pofałdowany.

Wczoraj dzieciaki zapytały mnie: "a jakie jest pani marzenie?"
Odpowiedziałam: "Nie muszę marzyć, bo zanim zapragnę, już wszystko się spełnia."
Nie zrozumiały.
Ach, ci gimnazjaliści...

poniedziałek, 26 września 2011

Ludzie z orderem

Jedni przychodzą, inni odchodzą. W tym sensie, że przemierzają ścieżki swojego życia wplatając się równocześnie w mapę dróg innych wędrowców. To już trzy pokolenia instruktorów-wychowawców minęły od czasu powstania pierwszego zastępu skautów na sądeckiej ziemi. Trzy pokolenia mądrych, oddanych i pracowitych ludzi. Ludzi, dla których praca z dzieckiem jest inspiracją,  uczy pełniejszego człowieczeństwa, daje spełnienie i wreszcie pozwala służyć. Bo o służbie myślą, kiedy mówią: harcerstwo. O Bogu myślą, kiedy mówią: harcerstwo. O Ojczyźnie myślą, kiedy mówią: harcerstwo. I o bliźnim myślą, kiedy mówią: harcerstwo.

Wędrowcy z mojej opowieści przemierzają świat w zielonych i szarych mundurach, z czapką, na której widnieje złota lilijka, w wygodnych butach i grubych skarpetach. Od deszczu i wiatru chroni ich peleryna. W pogodę, czy niepogodę, zawsze radośni i pełni zapału, kręgiem zasiadają przy wieczornym ogniu. Ten, trzaskając suchymi polanami, sypie czar iskier prosto w żarliwe serca, zapalając gwiazdy na ich wspólnym niebie. Znają zaklęcia by zaczarować wieczór, by dym z ogniska mógł wyciągnąć pieśni hen pod las, wysoko na szczyt. Te szczyty beskidzkich pasm pozwalają im samym wytyczać granice ich własnych słabości i niedoskonałości, które muszą pokonać. Pokonać, by służyć przykładem i wzorem dla swoich wychowanków. A młodzi bacznie obserwują i uczą się takiej własnie służby, bo przejmować ją z pokolenia na pokolenie koniecznie trzeba. Zawsze dla Boga, dla Polski, dla bliźniego.

Każdy z nich jest tytanem pracy. Takiej najcenniejszej, bo bezinteresownej. Spędzają dni i tygodnie, by przygotować zwykłe zbiórki, manewry, rajdy, gry, zloty, biwaki i obozy. Czasem się ze sobą kłócą. Po to, by wywalczyć pełniejsze zwycięstwo w postaci radośniejszego uśmiechu dziecka. Częściej pochylają swe głowy nad wspólną koncepcją zrodzoną z harcerskiej metody. Wplatają harcerskie ideały w plany na przyszłe życie swoich wychowanków. Każdy z nich dobrze wie, że "Jak raz harcerzem, to na zawsze!" Dlatego muszą zapomnieć o sobie, kiedy myślą o dziecku.

Są niespokojnymi duchami, wiecznymi tułaczami, pielgrzymami odwiedzającymi własne domy po to, by nabrać energii do swojej służby. Niech nikt im nie ma za złe, że na równi ze swoimi dziećmi ogarniają miłością wszystkie dzieci, które staną na ich drodze. Choć wiecznie w marszu, przywiązują się do miejsc, jak choćby do starego drewnianego domu w Kosarzyskach, który nazwali Stanicą, a który od ponad osiemdziesięciu lat przygarnia ich pod swój dach. To dzięki takim miejscom jak Stanica, to dzięki przywiązaniu do siebie nawzajem, dzięki gotowości do służby i dzięki miłości do Boga, Ojczyzny  i drugiego człowieka powstała śpiewana dziś w całej Polsce "Modlitwa harcerska". "Modlitwa harcerska" wyszła prosto z serc instruktorów, przemierzających z wielką tęsknotą, ale i z przeogromnym oddaniem Ziemię Sądecką.

Czy jest na tym świecie jakiś trud albo znój, który byłby w stanie ich odstraszyć? Nie! W rzewnej piosence, co też w ich kręgach powstała, ale również poprzez przykład własnego życia w służbie zapewniają, że złu wydali bój. I to śmiertelny. Najpierw i przede wszystkim pracują nad sobą. Potem własnym przykładem pokazują swoim wychowankom, jak żyć, by życie było wartościowe. Od stu lat rozjaśniają mrok bylejakości, nicnierobienia, malkontenctwa i wreszcie głupoty i zła, które wciąż się w świecie sieją. A przy tym są zawsze uśmiechnięci, pogodni, radośni. Wciąż rosną im skrzydła u ramion.

Mijają lata, mijają pokolenia, wiek minął! A oni dumnie wypinają do przodu  pierś, na której błyszczy najważniejsze odznaczenie ich życia - harcerski krzyż. Jak order Virtuti Militari.

niedziela, 25 września 2011

Gdy idzie się pod górę

Coraz później ze snu Beskid wstaje. W dolinach mgły snują się jeszcze choć słońce już wysoko. I tak mgły oplatają ziemię same trwając w opleceniu promieni słonecznego światła. I to światło jasność ma niebywałą, jakby się bramy nieba otwarły i stamtąd promieniało na Beskid.


Stoję na werandzie zapatrzona w mglistą dal i myślę o niedalekiej słowackiej Litmanowej, gdzie na polanie, na zboczu Eliaszówki, Matka Boża ukazała się dwóm dziewczynkom nie tak znowu dawno temu.  Kiedyś odwiedziliśmy to miejsce kultu grecko-katolickiego, ale dziś oglądam Eliaszówkę ze stoku Niemcowej, z drugiej strony potoku Czercz. Opuściwszy werandę starego domu niczym bezpieczną przystań, ruszam w morze mgieł, by krok za krokiem wspiąć się ponownie na szczyty swoich ograniczeń i stanąć ponad mgłami i ponad ograniczeniami. Mam wszystko, co jest potrzebne do wędrówki po górach, ale i tak nie jest łatwo. Nie jestem sama. Za sobą słyszę głosy młodzieży prowadzonej przez Młodego Człowieka. Obecność Młodego Człowieka daje na szlaku pewność. Mogę na chwilę się odłączyć, bo to on prowadzi grupę. Chcę się odłączyć. Bo pragnę w samotności zmierzyć się z wieloma myślami.  Wolę też z pewnego oddalenia przyjrzeć się grupie młodzieży, nim rozpocznę z nią pracę.
Wszyscy idą na szczyt, ja udaję się w kierunku chatki pod Niemcową na Trześniowym Groniu. Trzeba zejść ze szlaku i mocno wydeptaną przez bywalców ścieżką przejść trawersem, mijając szczyt. Stare, drewniane chałupy z daleka zapraszają unoszącym się z kominów dymem. Łąka na zboczu już lekko zrudziała.

- Nie łamie się przepisów! - woła za mną Młody Człowiek pomny na to, że w wakacje ktoś zagrodził  ostrewką ścieżkę prowadzącą do chatki i postawił napis: "zakaz wstępu".
- Czasem muszę zrobić coś takiego! - odkrzykuję do Młodego Człowieka i wypatruję czerwieni dzikiej róży porastającej zbocze wzdłuż ścieżki.

Brnę w trawach po kolana, bo trawy słaniają się po ścieżce. Nasiona, które jeszcze nie zdążyły się wysypać z późno dojrzewających traw, rozpryskują się na wszystkie strony. Co rusz zwinka śmignie pod moimi nogami. Najeżone kolcami gałęzie dzikiej róży pilniej niż tabliczka z napisem o zakazie wstępu strzegą przejścia. Kije do Nordic Walkingu krzyżuję na ramionach, jakbym się sama pasowała na rycerza i to dwoma mieczami równocześnie. Na tej ścieżce są zbyteczne, wręcz przeszkadzają. Ścieżka, choć wąska, jakby wytyczona krokiem modelek chodzących krokiem zachodzonym, a nie turystów mocno stąpających po ziemi, ma spore nachylenie - stok stromy. Idzie się tą łąką, jak połoniną bieszczadzką. Snujący się z komina jednej z chatek dym hipnotyzuje. Na tej wysokości niebo już dawno odsłonięte z mgieł. Dzień piękny. Nigdy nie wiadomo, czy lepiej zostać przy kapliczce pod Niemcową, skąd rozpościera się widok na pasmo Jaworzyny Krynickiej, czy iść do tych chatek na Trześniowym Groniu. Obydwa te miejsca są niepowtarzalne. Sam szczyt Niemcowej nieciekawy. Kusi wysokością przekraczającą 1000 m.n.p.m. i niczym poza tym.  Dlatego wolę go ominąć na korzyść odwiedzenia Trześniowego Gronia. Przy chatkach huśtawka. Takiej nie ma nigdzie! Zawieszona na drzewie pozwala huśtać się na taką wysokość, by dotykać raz palcami, raz piętami samego nieba. Huśtając się widzi się Beskid Sądecki i Niski, Lubowelskie Góry i hen daleko, daleko sięgając wzrokiem na północny wschód góry za siedmioma górami i lasy za siedmioma lasami.

Chatki puste, jak nigdy. Trzy młode koty przywitały mnie przed domem. Dopiero po chwili pojawił się Haris, by zaproponować herbatę. Grałam już w samotnika. Jeden z kotów gramolił mi się na kolanach, a dwa pozostałe zwinąwszy się w kłębek, zasypiały mrucząc na moim plecaku. Kot kolanowy polazł za mną na huśtawkę. Widać też lubi kontemplować z tego miejsca. Wymruczał mi tyle kocich opowieści, że odniosłam wrażenie, iż od dawna nie miał się komu wygadać. Kiedy już ze zrozumieniem wysłuchałam ostatniej, zeskoczył z gracją z moich kolan i poszedł do pozostałych kociąt. Jako dobrego, wypróbowanego przez kota słuchacza, przechwycił mnie Haris. W jego przypadku też odniosłam wrażenie, że dawno ludzie wybyli z chatek i od dawna nie miał z kim pogadać, Haris - filozof.
Kiedy w swych rozważaniach na temat Apokalipsy doszedł do oznakowań na prawej ręce i czole  zjawił się Młody Człowiek z grupą młodzieży i zapytał:

- Idziesz?

Idąc w dół nie da się myśleć tak, jak podczas, gdy idzie się pod górę. Dlatego można rozmawiać.

środa, 21 września 2011

Kosmos

Od jakiegoś czasu w moim życiu dzieją się takie rzeczy, że w żaden sposób rozumem ogarnąć tego się nie da. Już nie wiem, czy pragnę zanim pragnienie się spełnia, czy spełnienie przychodzi nim pojawi się  pragnienie. Jakbym przemierzała pustynię bez troski ni lęku, że braknie mi wody, bo kiedy tylko zaistnieje potrzeba napicia się, od razu pojawia się studnia z czerpakiem.

Kiedy rozpoczynałam tegoroczne integracje miałam chwilę refleksji. Zostałam sama na polu działań warsztatowych. Usiąść w kręgu z nieznanymi trzydziestoma młodymi ludźmi, tak ich zainteresować i tak zająć przez kilka, częściej kilkanaście godzin i sprawić, by byli zadowoleni i w konsekwencji tego radośni wrócili do szkoły, to nie lada wyzwanie. Jeszcze wypracować konkretne efekty - na bazie określonych wartości. Klasa za klasą. Wciąż nowe twarze. Dzieciaki z różnych środowisk...
Ta refleksja podszyta była nawet lękiem, wszak tylko głupiec porywa się bez refleksji z motyką na słońce...
Nie, żebym mój warsztat i moje doświadczenie miała przyrównać do motyki zaledwie!

Krótką modlitwą, trwającą tyle co myśl oddałam całe zaufanie w powodzenie przedsięwzięcia Temu, Który nigdy nie zawodzi.
Pracuję przecież z Młodym Człowiekiem, a praca z nim jest uświęcona czymś dla mnie niezrozumiałym. Długo i solidnie przygotowywaliśmy się do tegorocznych integracji. Począwszy od wniosków wyciągniętych po ubiegłorocznym doświadczeniu, poprzez przygotowanie i rozpisanie projektu oraz szczegółowe zaplanowanie poczynań, aż po realizację zadania.
Odzyskałam spokój i pewność. Jakbym znalazła studnię na pustyni w momencie, gdy pojawiło się pragnienie.

Po tygodniu prowadzenia zajęć integracyjnych, po przyjęciu trzech klas licealnych czuję, że moja trwające tyle, co myśl modlitwa i zawierzenie, już dały spełnienie. Bóg bardzo kocha swoje dzieci. Bóg bardzo kocha mnie.
A ja kocham to, co pozwala mi robić Bóg. I co ze mną robi.


To jest taki mój osobisty Kosmos.

poniedziałek, 19 września 2011

Ocal mnie od pogardy

Zobaczyłam dzisiaj na poczytnym portalu internetowym rubrykę zatytułowaną: "A może zdrada? Poznaj kogoś..."
W pierwszej chwili przeszłam nad tym do porządku dziennego. Portal kilka dni temu, jak informowali jego twórcy, "zmienił się dla mnie", ma całkiem nową etykietę, stronę startową, szatę, działy tematyczne, rubryki itp. Dlatego wśród tylu nowości tytuł nowej rubryki nie rzucił mi się jakoś szczególnie w oczy. Dopiero po chwili zorientowałam się, że coś tutaj jest nie tak. I to bardzo NIE TAK.
Tuż po rozpoczęciu nowego roku szkolnego rozmawiałam z pewnym Młodzieńcem na temat trudnego dorastania współczesnej młodzieży. Trudnego dorastania jego i jego przyjaciół. Młodzieniec i jego przyjaciele są harcerzami. Wydawać by się mogło, że kto, jak to, ale młodzież wychowywana w harcerstwie nie powinna mieć żadnych problemów emocjonalnych ani osobowościowych. Przecież harcerstwo uczy zaradności życiowej, służby, przygotowuje grunt do samowychowania, doskonali, pozwala na beztroskę poprzez harcowanie, wychowuje w poszanowaniu dla tradycji i historii, w swej obrzędowości odwołuje się do najgodniejszych zachowań rycerskich z czasów, kiedy słowo miało znaczenie czynów Zawiszy Czarnego, honor był drogowskazem, a wszelkie cnoty obywatelskie płatkami róży kwitły w narodzie. Wprowadzenie w czyn ideałów harcerskich opartych na Prawie i Przyrzeczeniu Harcerskim, tj. na służbie Bogu, Polsce i pomocy bliźniemu powinno być skazane na sukces wychowawczy.

Hmmm.
Hmmm.
Znam kilkoro spośród "naszych" wychowanków, którzy pogubili się w swoim życiu, zanim tak naprawdę weszli na jego drogi. Skalę problemu uświadomiła mi rozmowa z Młodzieńcem tamtego wrześniowego przedpołudnia. Osobiście znam wszystkie te "dzieci", które z wypiekami na twarzy i szczerym sercem wypowiadały przed kilkoma laty rotę Przyrzeczenia Harcerskiego:

"Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim, być posłusznym Prawu Harcerskiemu."

Łamiąc Przyrzeczenie i Prawo Harcerskie - nie chodzą do szkoły.
Są niesamowicie zdolnymi dzieciakami, pracowitymi, pełnymi poświęcenia, wypróbowanymi w trudnych zadaniach, gotowymi do bezinteresownej służby. Dla nich każde pole służby, czy to udział we Mszy św. za Ojczyznę ze sztandarem, pomoc w przygotowaniu i przeprowadzeniu imprezy dla 200 uczestników, opieka nad młodszymi i wiele, wiele innych naprawdę trudnych zadań, to jak pstryknąć palcami. Żadne z nich nie liczy godzin służby. Nawet nie operują słowem wolontariat.

Twierdzą, że nie mogą przystosować się do koleżanek i kolegów, którzy narzucają innym wyznawane przez siebie antywartości.

Dlatego nie chodzą do szkoły!

W imieniu tych młodych ludzi, moich i moich przyjaciół wychowanków, serce rozdziera mi się na strzępy, gdy czytam tytuł nowej rubryki poczytnego portalu internetowego.

NIE GODZĘ SIĘ NA TAKI ŚWIAT, NA TAKĄ RZECZYWISTOŚĆ!!!

Opieka nocna i świąteczna

Byłam zmuszona skorzystać z medycznej opieki nocnej i świątecznej. Po blisko siedmiu miesiącach funkcjonowania "nowej, ulepszonej" wersji sprawowania opieki zafundowanej nam przez NFZ  pewnie już większość obywateli ma pojęcie, jak taka opieka nocna i świąteczna wygląda i na czym polegają ulepszenia. Głównie na oszczędzaniu pieniędzy płatników składek poprzez pogorszenie dostępu do lekarza. Jakości świadczonych usług i tak nie ma co porównywać.
Znalazłam w swoim ciele kleszcza. Kleszcz był mocno spasiony. Miejsce bardzo bolesne, otoczone rumieniem. Oczywiście w pierwszym odruchu wsadziłam pęsetę w dłoń Dużej Małej Córeczki, nadstawiłam plecy (bo kleszcz tkwił pod łopatką) i kazałam wyciągać. Dużej Małej Córeczce udało się kleszcza rozerwać. Trzeba mi było iść szukać pomocy fachowej. Pół kleszcza w plecach, rumień, tragiczne zmęczenie z dnia wcześniejszego, wieczorne i nocne dreszcze oraz ogólne, jak przy grypie, rozbicie, nawet na mój brak wiedzy na temat boreliozy, kazały mi zachować taką ostrożność.
W ambulatorium opieki nocnej i świątecznej świadczonej przez NFZ w moim mieście dla miasta i prawie całego powiatu (o ile się nie mylę dla 140 000 mieszkańców przysługuje 1 lekarz!), jak to mówią "sodomia i gomoria". Rodzice z małymi dziećmi, tłumy pacjentów oczekujących na zastrzyk, pan ze starszą panią, ja, oraz młode małżeństwo.
Gdy weszłam do gabinetu... to znaczy powinnam napisać: gdy wreszcie weszłam do gabinetu (bo pielęgniarka wykonująca zastrzyki, EKG i inne zabiegi pielęgniarskie, była równocześnie osobą rejestrującą) wyraźnie przerwałam pani doktor prasówkę. Cóż innego miała robić pani doktor podczas, gdy ja stałam ponad pół godziny przy okienku, by się zarejestrować, a pielęgniarka biegała w te i we w te, nie mając czasu na rejestrację przybyłych pacjentów? Jakoś przeważali rodzice z małymi dziećmi, a tych przyjmował pediatra.
Internistka pełniąca dyżur wyglądała, jak osoba, która nawiała z Domu Pogodnej Starości. Pierwsze pytanie, jakie mi zadała, miało wyjaśnić, czy mam ważną legitymację ubezpieczeniową, chociaż o to samo pytała rejestrująca mnie pielęgniarka. Niestety nie miałam ważnej legitymacji ubezpieczeniowej. Dlatego wysłuchałam długiego wykładu, na temat powziętej przez internistkę decyzji o nie narażaniu swojego portfela dla niefrasobliwych pacjentów.
Wyciągnęła resztę kleszcza tkwiącego w moich plecach straszliwie marudząc przy tym, że po co to było ruszać, zamiast od razu przyjść z całym kleszczem itd.
Jedyną informację, jaką otrzymałam wychodząc, to ta, że receptę na antybiotyk mam na 100%, bo w świetle prawa nie jestem ubezpieczona.

Internistka pełniąca dyżur nie poinformowała mnie, jak ważna w tym przypadku jest antybiotykoterapia. Choć zachodziła realna obawa, że poczekam do poniedziałku z realizacją recepty, którą lekarz rodzinny wystawi mi na nowo, traktując mnie, jak pacjenta ubezpieczonego. Mogłam też chcieć najpierw dopełnić formalności z uaktualnieniem książeczki, a te trwałyby w moim przypadku 2 dni.
Nie poinformowana też zostałam, że konieczna jest wizyta u lekarza rodzinnego, ponieważ leczenie antybiotykiem powinno potrwać 6-8 tygodni i po tym czasie konieczne jest wykonanie testów z krwi na obecność bakterii Borrelia burgorferii, która jest przyczyną choroby z Lyme.
Ja w ogóle nie zostałam poinformowana, co mi grozi!!!

Samodzielnie, na stronie Stowarzyszenia Chorych na Boreliozę, znalazłam taki fragment bloga/relacji jednej pacjentki:


"Jeśli zauważysz u siebie rumień to zrób mu zdjęcie i udaj się do jakiegokolwiek lekarza po to, by mieć o nim WPIS w kartotece!
I nie zwlekaj z leczeniem! Prawidłowym leczeniem!

Potem możesz wielokrotnie powtórzyć najlepsze testy i mimo choroby mieć wynik ujemny! I nawet te obecnie najlepsze testy często zawodzą.




Rumień to diagnoza boreliozy!"


http://www.borelioza.org/historie/marzena.htm

Internistka, która przyjmowała mnie w ambulatorium opieki nocnej i świątecznej w ogóle nie wspomniała w karcie informacyjnej o rumieniu!!!

Za to tak dokładnie i wielokrotnie poinformowała o konsekwencjach braku aktualnej pieczątki w książeczce ubezpieczeniowej.

Wszystkie informacje, które znalazłam w internecie, oraz prawie wszystkie moje wcześniejsze doświadczenia  z lekarzami, każą mi bać się i to straszliwie bać się realnej groźby choroby i niemocy pacjenta w konfrontacji z machiną funduszu zdrowia i lekarzy-urzędników.

wtorek, 13 września 2011

"Wszyscy zacznijmy wychowywać"

Niedawno biskupi Kościoła Katolickiego zwrócili się do wiernych z listem pasterskim z okazji Tygodnia Wychowania. Piękna inicjatywa kościoła, by zobowiązać wszystkich do poczucia się wychowawcami. Duzi niech wychowują małych. Mali niech wychowują dużych. Taka - o obopólnym wychowaniu - jest moja teza poparta byciem matką i babcią, a także wychowawcą wielu roczników dzieci. Niejednokrotnie pisałam, jeszcze więcej razy mówiłam, że uważny duży człowiek jest w stanie wiele nauczyć się od małego człowieka. Jako bezsporny argument na poparcie mojej tezy przytoczę słowa bł. Jana Pawła II, które wypowiedział w paryskiej siedzibie UNESCO 2 czerwca 1980 roku: "W wychowaniu bowiem chodzi o to, aby człowiek stawał się bardziej człowiekiem..." a biskupi w swym liście do wiernych przypomnieli. I w tym przytoczonym fragmencie nie mówi Błogosławiony o wychowaniu dziecka.
Ponieważ lubię się uczyć od Dzieci, lubię, kiedy te małe - bardziej lub mniej rozkoszne - istoty pozbawiają mnie mojego lenistwa i innych słabości zmuszając do wytężonej pracy, przygotowałam krótką prezentację pokazującą, jak wspólnie uczymy się i wychowujemy.
Wkrótce rozpocznę okres atletycznej pracy. Zaczynamy w Stanicy Harcerskiej realizację programu integracyjnego dla uczniów klas pierwszych szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Pracujemy z Dziećmi, wykorzystując metodykę harcerską. Na dwudniowe imprezy "Integracji z gracją" przyjeżdżają do nas klasy szkolne i ledwo się takich uda okiełznać, cośkolwiek wypracować - zmiana uczestników. Nowa klasa. Czym innym jest praca na obozie, choćby obóz miał trwać miesiąc. Im dłużej, tym lepiej! Bo najtrudniej i najciężej jest wprawić machinę w ruch, potem już porusza się siłą rozpędu. Jeśli kto nie rozumie jeszcze, co chcę powiedzieć, niech wyobrazi sobie, że musi popchnąć stojącą na stacji lokomotywę, tę samą, co to "...choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów i każdy nie wiem, jak się natężał, to nie udźwigną, taki to ciężar." Kiedy już koła wprawią się w ruch, to potem sobie "łomoce i pędzi". A my nie! My co drugi dzień, zdarza się, że co dzień - od nowa musimy być atletami!

Nauczę się pokory podczas tego trwającego 7 tygodni przebywania z Dziećmi.
Mam nadzieję, że znajdę sporo radości...
Niejednokrotnie przemierzę ścieżki Beskidu Sądeckiego...
Zdobędę wiele doświadczenia...
Zmęczę się do nieprzytomności.
[Czasem zmęczenie podczas takiej pracy każe mi się wieczorem (wieczory kończą się późną nocą) natychmiast położyć w miejscu, w którym jestem, choćby na ziemi, przybrać pozycję embrionalną, zamknąć oczy i w ten sposób obronić przed kolejnym stopniem zmęczenia - bo kolejny stopień może byłby już wtedy śmiertelny? Śmiało mogę powiedzieć (jak moja ulubiona postać literacka), że czasami prawie umieram ze zmęczenia...]
Powiększę moje serce i pogłębię wrażliwość...

Uczestnicy też pewnie czegoś ode mnie/nas się nauczą...

A wszystkich czytających te słowa proszę o ciepłe myśli, bym nie zbłądziła w ten misji.
W rzeczywistości jest piękniejsza niż na zdjęciach:)




Idzie noc


Noc wyraźnie postępowała od wschodu. Nie można się było pomylić stojąc na dachu pobliskiego świata. Słońce ze swoim światłem i ciepłem spychane przez zimny mrok za góry, broniło się ostatnimi rozbłyskami czerwieni tuż nad horyzontem. Widocznym efektem tej obrony były pomarszczone chmury na niebie, które wraz z zapadającym mrokiem coraz bardziej opuszczało się na ziemię. Niebo zamyka się nad ziemią każdego dnia o zmierzchu. Otula spracowaną matkę swym płaszczem ciemności i bezpiecznie prowadzi przez noc, aż ku następnemu wschodowi słońca. Matka-ziemia bardziej od ludzi potrzebuje wytchnienia i odpoczynku. Człowiek na ziemi jest tylko pielgrzymem. Przez ułamek wieczności przemierza drogi i ścieżki swojego życia przechodząc przez krajobrazy. Matka-ziemia od miliardów lat wstaje ze snu wraz z pierwszym promieniem światła i kładzie się dopiero wtedy, gdy zapadnie noc.
Mrok gęstniał na skoszonych łąkach, które jeszcze pokrywają się soczystością. Pola, gdzieniegdzie już zaorane i zbronowane jaśniejszą plamą odznaczały się na tle zasypiających łąk. Ścierniska z daleka kłuły myśli.  W dolinach snuły się dymy, jak marzenia, co pragną się spełnić. Już księżyc zniecierpliwiony wystawiał swą pełnię zza chmury. A tu jeszcze ostatnie tego dnia widowisko, którego sceną był ciemniejący z każdą chwilą błękit nieba: chmury przybierały kształty to smoków, co nagle się pojawiły, by za chwilę przemienić się w latające ptaszyska. To znów pojawił się stwór uszaty, jakby  zając kicający po podniebnej łące. I tak stać możnaby było i oglądać ten teatr, gdyby nie chłód przenikający na wskroś. Trzeba się było pożegnać z dniem odchodzącym w przeszłość, spojrzeć za odpływającym powoli w dal dymem z ognisk, złożyć ukłon nocy i czekać na błogosławieństwo snu. Sprawiedliwi - wiadomo - sen mają spokojny i mocny.
Spokojnych snów człowiecze.

poniedziałek, 12 września 2011

Bez granic

Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem zaproponował dwie trasy: Ojców z Ojcowskim Parkiem Narodowym, albo Bardejov na Słowacji. Wybór padł na Bardejov (Bardiów). Kto wie, że to Łemkowszczyzna od razu zorientuje się, dlaczego.

Przydrożny krzyż na przełęczy we mgle
Granicę kraju przekraczaliśmy we mgle, która nie wiedzieć skąd się wzięła. Tak po jednej, jak i po drugiej stronie granicy świeciło piękne słońce, a na przełęczy pomiędzy Beskidem Niskim a Pogórzem Ondawskim w Krainie Szarysz - mleczna mgła. Nadała ona całkowicie bajkowego i symbolicznego wymiaru przekroczenia granicy, o istnieniu której świadczą dziś tylko tablice informacyjne.
Sam Bardejov, jak i historyczna kraina geograficzna, do której przynależy, historię mają podobną do historii wszystkich terenów przygranicznych: raz we władaniu Polaków, raz Węgrów. Niemieccy osadnicy ze Śląska, którzy sprowadzili się z końcem wieku średniego w to miejsce położone na szlaku handlowym z Półwyspu Bałkańskiego wiodącego na Ruś przez Polskę, też odcisnęli swoje piętno. Musieli do Bardejova dotrzeć Wołosi, skoro teren ten należy do Łemkowszczyzny.

Fragment rynku w Bardejovie
Bardejov, jego historia i zabytki są dowodem pięknego i bogatego w wielokulturowość miasteczka. W 2000 roku bardejovskie Stare Miasto wpisane zostało na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
My doliczyliśmy się śladów co najmniej czterech kultur wyznaniowych w tym maleńkim miasteczku. W niedalekiej od siebie odległości funkcjonowały środowiska katolickie, prawosławne, protestanckie i żydowskie.  Prawosławie z wyznaniem greckokatolickim wymieniało się na zmianę z częstotliwością równą zapewne zmianom w monarchiach i układach panujących. Niestety do dzisiaj nie została w mieście żadna cerkiew prawosławna. Ta greckokatolicka, do wnętrza której zajrzeliśmy, gościła akurat pod swoim sklepieniem sporą ilość wyznawców. Odbywał się chrzest chłopca, więc uroczystość była podniosła. Nijak tylko mi nie pasował do nabożeństwa akompaniament gitary i śpiewu... kobiecego. Nie znam się aż tak bardzo, ale na tyle, na ile się znam, diakiem w cerkwi prawosławnej kobieta w żaden sposób być nie może. Cóż, ewolucja kultury czasem jest nieprzewidywalna.




Z nieznośnym bólem oglądaliśmy pozostającą w wielkiej ruinie żydowską część miasta. Ogrodzona nieprzystępnym metalowym parkanem nie pozwalającym nawet na zrobienie fotografii, nie daje żadnego oglądu na to, czy robi się coś w kierunku remontu i restauracji tej unikatowej perły architektonicznej i kulturowej, która w ruinie, ale przetrwała do dzisiaj. Parkan skrywa, jeśli wierzyć folderom, gminę żydowską z XVIII w. z synagogą, szkołą, łaźnią, rzeźnią, budynkiem władz gminy i cmentarzem. Można przypuszczać, że prace renowacyjne trwają, bo frontem do ulicy stoi pięknie odnowiona synagoga, która pełni rolę... pawilonu handlowego.

Wejście do kościoła protestanckiego
Kościół protestancki miał zamknięte dla nas podwoje. Jednak stoi tuż obok  kurii biskupiej i kościoła św. Idziego (aczkolwiek za historycznymi granicami miasta), co jest dowodem na współistnienie z pozostałymi środowiskami religijnymi i kulturowymi. Ruch luterański był żywy na terenie byłej Galicji.
Kościół św. Idziego nosi miano bazyliki mniejszej i jest najważniejszym i najstarszym, bo czysto gotyckim zabytkiem Bardejova.
Kościół i zespół poklasztorny franciszkanów zajmują obecnie jezuici. Prowadzą szkołę. Całość przedstawia opłakany stan. I podejrzewam, że jest to skutek działania CK Monarchii. O latach po II wojnie światowej do dnia zburzenia muru berlińskiego nie wspomnę.
Nie dotarliśmy na Kalwarię Bardejovską, bo jak to Kalwaria - była na górze, a w upale, który panował, nie w smak nam była żadna wspinaczka.
Za to wielokrotnie przemierzyliśmy przyległe do rynku uliczki. Sam rynek zaś schodziliśmy tyle razy, że moglibyśmy policzyć wszystkie kostki w bruku.



Wielka (Gruba) Baszta
Stare Miasto otoczone jest murami obronnymi z zachowanymi oryginalnymi ich fragmentami, basztami, barbakanem i bramami oraz fosą. Jedna z baszt, zwana Wielką lub Grubą Basztą, ma pięć kondygnacji i 3,5 metrowej grubości mury. Jest datowana na XV wiek.
Miasto Bardejov w latach, w których w Krakowie rozpoczęła działalność Akademia Krakowska zostało podniesione do rangi wolnego miasta królewskiego Królestwa Węgierskiego. Ale na przykład w niespełna 80 lat później król węgierski Zygmunt z panującej dynastii Luksemburgów, zastawił je u polskiego szlachcica za 13 000 złotych.


Fragment rynku w Bardejovie z bazyliką mniejszą i ratuszem
Przewodniki mówią o największym rozkwicie gospodarczym miasta przypadającym na przełom XVI i XVII wieku.
Jeśli zaś chodzi o architekturę, to pięknie przemieszał się renesans z późnym gotykiem w bryle bardejovskiego ratusza oraz kamienicach przy rynku. Choć internetowa encyklopedia podaje, że jest to najstarszy i najpiękniejszy zabytek renesansowy Słowacji, nie porównałabym go z naszą perłą renesansu, ot, choćby w Zamościu. Bo w bardejovskim ratuszu i otaczających go kamienicach zdecydowanie więcej gotyku niż renesansu.


Fragment rynku w Bardejovie z ratuszem
Oczywiście moim zdaniem, popartym tylko jako taką wiedzą w tym temacie.
Z przewagą renesansu, czy gotyku ratusz, kamienice i bazylika mniejsza przepięknie się dzisiaj prezentowały na tle niemal szafirowego nieba.
Rynek znajduje się na terenie pochyłym, podobnie jak w Sandomierzu. Tylko sandomierski rynek jest kwadratowy, a ten prostokątny. Na polu tego prostokątnego rynku znajdują się dwie studnie, wspomniany ratusz oraz fontanna z pomnikiem św. Floriana upamiętniająca wielki pożar z drugiej połowy XVIII wieku.


Na murach obronnych

Folder uzyskany w centrum informacji turystycznej pozwolił nam dowiedzieć się również, że mury  otaczające bardejovską Starówkę są najlepiej zachowanymi murami obronnymi na Słowacji i pochodzą z XIV-XVI wieku. Duża Mała Dziewczynka przeszła po murach Starówkę niemal dookoła. Wie dokładnie, bo czuła pod butami, w którym fragmencie są one oryginalne, a w którym restaurowane.



Mury obronne z XIV-XVI w.
Uliczka biegnąca wzdłuż murów Starego Miasta, choć przygotowana dla turystów, odkrywa niechlubne krajobrazy miasta za tak zwanymi opłotkami. Wprawne oko fotoreporterskie pozwoliło mi znaleźć fragmenty godne uwiecznienia, jednak muszę być szczera i przyznać, że było trudno. Ma to swój urok, bo można wyobrazić sobie, że w średniowieczu i wiekach późniejszych, miasto wyglądało podobnie, albo i gorzej, jednak obecność na liście dziedzictwa światowego powinna do czegoś zobowiązywać.



Brama Dolna
Dobrze jest mieszkać w Europie, która nie ma granic. Jeszcze lepiej jest mieszkać w Europie, która w dniach pokoju i normalności z podniesioną głową odkrywa wszystkie karty swojej historii. Niewymownie żal tego, co minęło, tych wielokulturowych środowisk w małych, kilkutysięcznych miasteczkach, miejsc, ludzi i zdarzeń, które odeszły wraz z mijającym czasem. Jednak na miarę swojej wiedzy i wyobrażeń o świecie, który przeminął, a przede wszystkim na miarę zachowanej i kultywowanej pamięci można wybrać się w podróż do lat tak odległych, jak odległe są bajki w świecie dorosłych. I szkoda tylko, że myśl ludzka bardziej jest ograniczona niż terytoria krajów Europy. Człowiek swoim myśleniem i poglądami dzieli wszystko.


Pomnik z naszą animacją

Zawsze można złożyć hołd miejscom, do których się przybywa. Ot, choćby tworząc animację pomnika.

piątek, 9 września 2011

Hybryda

Chwila zaczyna nabrzmiewać. Zbliża się czas, kiedy się wszystko wypełni. Zbiera się powoli nadchodząc nieuniknione. Dzień coraz krótszy pozwala zdążać czasowi w nieskończoność. Świetlista otchłań otwiera ramiona obiecując spełnienie. Marzenie wznosi się ponad widnokręgiem i myślą ulotną odbywa wędrówkę do wnętrza pragnienia. Los w swojej przewrotności pozwala budować sieć potrzeb serca. Misterne plany wznoszą niebotyczne drabiny. Iść. Wyżej. Dalej. Nie ustawać w radosnej potrzebie walki ze sobą. Kotylion zamknięty we wnętrzu bije rytmem uderzeń serca. Delikatne skrzydła u barków trzepocąc wprawiają w drganie zastygającą duszę. Kosmyk włosów zdaje się być grzywą króla ryczącego rykiem stu głosów. Łuski na skórze chronią przed własną delikatnością, która miękkością króliczego futra rozlewa się ze szczytu wnikając do palców u stóp. Oczy wpuszczają do wnętrza więcej światła niż potrzeba do oświecenia ospałego umysłu. Zęby delikatnie rozdzierają to, co już dawno zostało rozdarte. Pożądanie szlifuje myśli jak diament. Srebrny glob twarzy odbija cudzą jasność. Spojrzenie zdradza własne słabości. Łza siłą wodospadu drąży bruzdy na policzkach. Usta nienasycone wypatrują źródła. Nozdrza, jak narkotyk wciągają powietrze.
Rób wszystko, byś nie utonął wspinając się na szczyt. Wygładź szorstkością swej dłoni drogę modlitwy do Niego. Dotknij myślą tego, co nieosiągalne dla ciała i ducha. Nie wyobrażaj sobie, że jesteś, gdy czujesz. Zaczynasz być, gdy wyzwolisz się z bytu i przejdziesz do trwania.

To życie płynie.
Życie to jest taka gra.

Więc trwaj i graj.

środa, 7 września 2011

Słucham mędrców

"Pewna gromada jeżozwierzy skupiła się w zimowy dzień możliwie blisko siebie, aby wzajemnym ciepłem uchronić się przed zamarznięciem. Wkrótce jednak odczuły nawzajem swe igły, co je znowu od siebie oddaliło. Kiedy potrzeba ogrzania się zbliżyła je znowu, powtórzyło się to drugie zło, tak że szarpało je między sobą jedno i drugie cierpienie, póki nie znalazły umiarkowanej odległości, w której najlepiej mogły znieść jedno i drugie. W ten sposób potrzeba towarzystwa, wyrastająca z pustki i monotonii własnego wnętrza, spędza ludzi razem, ale ich liczne odstręczające właściwości i nieznośne wady znowu ich od siebie odpychają."
Arthur Schopenhauer
Uwielbiam Arthura Schopenhauera. Zawsze znajduję w jego filozofii odzwierciedlenie stanu mojego ducha. 

wtorek, 6 września 2011

Macewa Mendela Broda

Na jednym z cmentarzy wojennych z czasów I wojny światowej wśród lasu krzyży łacińskich i prawosławnych stoi samotna macewa z gwiazdą Dawida. Nie kamienna, nie żeliwna, a zwykła drewniana. Stoją owe krzyże i macewa wespół, zamknięte kamienno-drewnianym ogrodzeniem, tak jak pod dowództwem jednej z trzech armii ścierających się w wielkich potyczkach I wojny światowej wespół walczyli chłopcy, których okryła łagodna ziemia polska. Nie ma na tej macewie żadnej płaskorzeźby, żadnego symbolu, jak na płytach nagrobnych innych potomków rodu Dawida. Jedyna inskrypcja, jaka się na niej znajduje mówi: JG. MENDEL BROD F.J.B. 4 Jedyna płaskorzeźba, to Gwiazda Dawida.
Brak zdobnictwa jest bardziej wymowny, niż gdyby twórcy cmentarza zastosowali się do tradycji żydowskiej i bogactwem zdobień oraz symboli zaznaczyli wielkość bohatera.
Ciekawi mnie jakiego kraju obywatelem mógł być Mendel Brod? Może był polskim Żydem? A  może serbskim, austriackim, niemieckim, węgierskim, czeskim, bośniackim, słowackim czy ukraińskim? Mógł też być rosyjskim Żydem, bo wszystkich chłopców i mężczyzn walczących w tej krwawej wojnie pochowano tam, gdzie padli. Przewodniki historyczne mówią, że właśnie na Ziemi Gorlickiej zatrzymana została rosyjska machina wojenna, a odniesione w bitwie [pod Gorlicami] zwycięstwo państw centralnych Niemiec i Austro-Węgier było momentem przełomowym i decydującym na froncie wschodnim."
W czasie walk w Bitwie pod Gorlicami zginęło ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy!!! Wśród nich był Mendel Brod. Może był wątłym młodym chłopcem? Pewnie gdyby przeżył zawieruchę tej wojny, stałby się ofiarą kolejnej, która przyczajona czekała w zaułku historii gotowa i niecierpliwa by wybuchnąć.  W czasie kiedy dni wypełniały się po brzegi przelewaną krwią młodych mężczyzn, którzy nie stali się pradziadami współczesnych Europejczyków, nikomu nie przeszkadzało, jak dziś przeszkadza, że Mendel Brod odmawia po zachodzie słońca w szabat modlitwy. Bo był to czas, kiedy w modlitwie się nie ustawało.
I cieszą się zapewne dusze kolegów Mendela Broda, tych którzy w jednym okopie walczyli z nim, jedli i spali. Bo jego pośród nich obecność na cmentarzu  zapewnia, że choćby pokolenia, które w kolejności po ich pokoleniu następują zapomniały, to tradycja rodu Dawida nie pozwoli na zapomnienie i unicestwienie cmentarza, na którym spoczywa choćby jeden syn dawidowego rodu.

Cześć Pamięci Mendela Broda.
Cześć Pamięci wszystkich chłopców i młodych mężczyzn schowanych na cmentarzach I wojny światowej pod parasolami krzyży.
Macewa Mendela Broda na cmentarzu wojennym nr 60
na Przełęczy Małastowskiej w Beskidzie Niskiem

poniedziałek, 5 września 2011

W Beskidzie Niskim "modre kopuły pieśni"

Dzisiejszy dzień to istne szaleństwo. Wręcz wyczyn zaplanowany przez DiDF. Kiedy D(r.ż.) przedstawiała mi przez telefon plan dzisiejszej wyprawy, skomentowałam to zaraz do Mężczyzny, Który Kiedyś był Chłopcem:
- Wiesz, DiDF wydaje się, że wciąż mamy naście lat, wyznaczyli trasę na tydzień, a nie na jeden dzień.

Wszyscy postanowiliśmy wchłonąć Beskid Niski w jak najkrótszym czasie. Wyrównać braki spowodowane omijaniem tego bogatego w piękne krajobrazy, kulturę, historię i architekturę wschodniego skrawka Beskidów.

Beskid Niski to jeden wielki cmentarz wojenny z lat I wojny światowej. Według informacji z tablicy informacyjnej, na linii frontu, który tamtędy przeszedł do czasów obecnych zostało 365 cmentarzy. O ilości ludzi, którzy polegli, nie wspomnę. Cmentarze są miejscem wiecznego spoczynku żołnierzy wszystkich ścierających  się wojsk: armii austro-węgierskiej, pruskiej, rosyjskiej no i oczywiście Żelaznej brygady złożonej z naszych legionistów. Dla swady napisałam Żelaznej, ponieważ wszyscy znają ją jako Karpacką.
Będąc w Austrii natknęliśmy się na pomnik postawiony pamięci żołnierzy austriackich, bohaterów narodowych walczących we wszystkich ważnych dla tego kraju bitwach. Aż dwie spośród wymienionych toczyły się na ziemiach polskich: pod Gorlicami i pod Limanową (1914 i 1915). Miałam bardzo mieszane uczucia oglądając ten pomnik. Zastanawiałam się, czy postawiono go dla wrogów, czy też nie. Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem, interesując się w historii świata najciekawszymi dla niego, bo batalistycznymi aspektami, tłumaczył mi, że nie jest to z pewnością pomnik postawiony naszym wrogom. Sama od tamtej pory dużo czytałam i poszukiwałam. Doszłam do wniosku, że czasów, które przeszły nigdy nie da się jednoznacznie ocenić.

Głęboka inskrypcja z cmentarnej tablicy
Dzisiaj echa tamtych lat dla nas rozbrzmiały żywym ogniem artyleryjskim i ostrzałem ścierających się frontów. Nawiedziliśmy kilka cmentarzy wojennych oraz przeszliśmy ścieżką dydaktyczną prowadzącą przez okopy. Tuż pod szczytem Magury Małastowskiej znajduje się najurokliwszy zapewne ze wszystkich cmentarzy, choć nie widziałam ich wiele. Na leśnej polanie, ma się  wrażenie, że w niegdysiejszych okopach, usypano wielki kurhan z kamieni. Kurhan stanowi pomnik, bo groby są przed nim. Usypane kopce dawno zrównały się z ziemią, a o tym, że są świadczą kamienie poukładane na obwodach mogił.

Ciszę i spokój tego cmentarza z lat I wojny światowej
słychać nawet na tym zdjęciu
Prawosławne i łacińskie krzyże znajdują się tylko gdzieniegdzie. Cały cmentarz otoczony jest murem z kamieni. Sam mur zaś jest struktury kurhanu: tworzą go kamienie skalne poukładane jeden na drugim. Jedynym spoiwem jest mech, który zarósł kamiennych, milczących świadków tamtych wydarzeń, bo nie ma się wątpliwości, że ten cmentarz jest autentykiem tworzonym w gorących momentach morderczej walki, w chwili przechodzenia linii frontu.
Jak we wszystkich tego typu miejscach, które chciałoby się, by rozdzierały ciszę krzykiem, panuje niesamowity spokój. Wręcz nieziemski. Jakby wielka tragedia, która rozgrywała się w tych zaczarowanych bólem i cierpieniem miejscach położyła na zawsze zasłonę milczenia nad bolesnym losem tamtych bohaterskich nieszczęśników.
Taką samą ciszę słychać było na wzgórzu w Mathausen - na terenie byłego nazistowskiego obozu koncentracyjnego.

Z Magury można się było przedostać górami do Wysowej, ale my byliśmy ograniczeni samochodem, toteż musieliśmy do niego wrócić i przejechać do miejsca, które było punktem wyjścia do dalszej wędrówki.

Wnętrze cerkwi Opieki Matki Bożej w Hańczowej
Obraz znajdujący się w tym bocznym ołtarzu znajduje się
również w prawym dolnym rogu ikonostasu.
Robiąc skrót Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem zawiózł nas wprost do Hańczowej. W Hańczowej stoi sobie, jakby nigdy nic i pewnie nie zdając sobie z tego sprawy, perła sztuki sakralnej Łemkowszczyzny - przepiękna stara cerkiew drewniana, której początki datuje się na pierwszą połową XVII wieku. Posiada najbogatszą polichromię ze wszystkich cerkwi, jakie do tej pory udało nam się zobaczyć. Ikonostas robi ogromne wrażenie. Przez okno sączy się światło, którego źródła nie trzeba się domyślać - jest światłem Światłości Świata.
Do wnętrza tej prawosławnej świątyni wpuścił nas mężczyzna mieszkający obok, który, gdy tylko zobaczył przez okno swojego domu, że zatrzymujemy się przy cerkwi, natychmiast wyszedł nam naprzeciw. Podejrzewam, że jest księdzem, ale jakie to ma znaczenie?

Kaplica Bogarodzicy na Świętej Górze Jawor
Potrzeba nam było dostać się do Wysowej, by pójść na św. Górę Jawor. Święta Góra Jawor jest beskidzką Grabarką dla Łemków. Dokonało się na niej objawienie,  tryska z niej źródło cudownej wody, która uzdrawia chorych. Postawiono kaplicę Bogarodzicy, a źródełko ocembrowano studnią. Ważny na Świętej Górze Jawor jest również krzyż, który Najświętsza Panienka nakazała postawić kobietom, którym się objawiła w 1925 roku. Od kilkunastu lat, tak się składa, że w rocznicę dnia, w którym z Mężczyzną, Który Kiedyś Był Chłopcem powiedzieliśmy sakramentalne "tak", na św. Górę Jawor przybywają pielgrzymki młodych prawosławnych. Pielgrzymi zostawiają oczywiście krzyże, które zaczęły tworzyć nowy las wokół kaplicy, obok tego bukowo - jodłowego. Może wybierzemy się kiedyś w dzień naszej rocznicy na taką procesyjną pielgrzymkę? Na Świętą Górę Jawor przybywają ponoć pielgrzymi z całego świata, różnych wyznań. Przecież Matka nie dzieli swoich dzieci, według naszych, ludzkich podziałów - kocha wszystkie.

Na Małopolskim
Szlaku Architektury Drewnianej
Spacer po szlakach Beskidu Niskiego w gorący wrześniowy dzień niedzielny dostarczył wrażeń, które trudno ubrać w słowa. Trzeba by przede wszystkim napisać o przepięknych widokach i trudzie, jaki do ich podziwiania prowadzi. Trzeba by też napisać o zmęczeniu, które na szlaku jest nieodzowne. O bólu doznanym przy dotykaniu historii i radości, że się ją wreszcie mogło dotknąć. O ciszy panującej na wszystkich szlakach i pustce pogłębiającej kontemplację tego wspaniałego zakątka naszego kraju. I wreszcie o radości dzielenia tych pięknych chwil z osobami bliskimi sercu przez miłość, czy przyjaźń. I o pogłębianiu wszystkich tych uczuć przez wspólny wysiłek wędrówki i jedynej w swoim rodzaju modlitwy dziękczynnej skierowanej ku Stwórcy oraz Pani przemierzanych łąk, zamkniętej w kłosach traw, co jeszcze nie skoszone kołyszą się nad ziemią.
I jak tu nie chwalić Boga za wszystkie dary, którymi obdziela swoje dzieci?




Cerkiew w Hańczowej

Przepiękna chyża w Wysowej

Na szlaku na św. Górę Jawor

Stary Dom Zdrojowy w Wysowej-Zdroju


niedziela, 4 września 2011

Jak powietrza

Jak powietrza zaczęło brakować mi moich codziennych podróży Doliną Kamienicy. Gdy przychodzi odpowiednia pora dnia, zamykam oczy i w wyobraźni odbywam moją wyprawę do świata dzieci. Cały tamten świat zbudowany jest przede wszystkim z dzieci, ale też z jednej wielkiej podróży, oraz czterogwiazdkowego hotelu.
Toteż najbardziej brakuje mi pobudzającego moją wyobraźnię spojrzenia na świat najmłodszych hotelowych gości. Wszystkich tych rozmów toczonych z każdym małym człowiekiem. Myliłby się kto myśląc, że dzieci czerpią wiedzę i mądrość od dorosłych. Stanowczo zaprzeczam, ponieważ Pan Bóg tak ułożył świat, że to dorośli uczą się od maleńkich. I większość z nich, z dorosłych, w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy! Myślą w swoim zadufaniu, że są wzorem i przykładem dla swoich i nie swoich dzieci, że je wychowują, czegoś uczą... Tymczasem jest tak, że wnikliwy dorosły obcując z dzieckiem tak naprawdę, szybko przekona się, że to on powinien uczyć się od dziecka wszystkiego. Niektórzy się uczą. Inni nie pojmują tej elementarnej prawdy. Najgorsi są tacy, którzy ją odkryli, ale lekceważą.
Czegóż to niby dziecko może nauczyć dorosłego człowieka? - myślą.
No, czego?

Przede wszystkim umiejętności zadawania pytań.
Dalej - nieustającego zadziwiania się światem.
Aż wreszcie bezgranicznej ufności.

Gdybym posiadła aż te trzy umiejętności,  dostępne dziecku w sposób niereglamentowany, mogłabym powiedzieć, że znalazłam sposób na szczęśliwe życie.

Który dorosły potrafi nieskrępowanie zadawać pytania? I to od rana do nocy, a niejednokrotnie nawet nocą?
Który z dorosłych potrafi dziwić się, gdy pada deszcz, pytając równocześnie, jak to jest, że pada? A ze wschodami i zachodami słońca? Dziwią nas one? Być może zachwycają, ale nie dziwią. Wtłoczono nam do głów wiedzę na temat pozornej wędrówki słońca po niebie i świat bajki prysł, jak bańka mydlana. Kto puszczał bańki mydlane ostatnio? No, może ktoś zbierał stokrotki i myślał w tym czasie o Panu Andersenie? Dorosły kojarzy: Andersen - romantyzm, epoka, filozofia, sztuka, historia, zahaczy o Goethego, kończy rozmyślania na Mickiewiczu i może na Powstaniach Listopadowym i Styczniowym. A dziecko zbierając stokrotki widzi biedną Stokrotkę, Dziewczynkę z zapałkami, Syrenkę i Królową Śniegu równocześnie. A o co przy tym pyta?! A kto kolorował motyle, pytając o Elfy i Piotrusia Pana?
Kto tak potrafi zaufać swojemu ojcu, jak najmniejszy szkrab? Jeden z ojców powiedział do swojego syna:
- Synu, patrz mi w oczy. Te oczy obiecują ci, że będzie tak, jak mówię. Czy te oczy cię kiedyś okłamały, synu?
Syn uwierzył.
Kto z dorosłych tak wierzy i ufa? Tak bezgranicznie i całym sobą? Jak dziecko. W tym przypadku nie zadając pytań?





sobota, 3 września 2011

Ryby głosu nie mają

Córka Króla Syjamskiego co piątek z rana wita mnie różowym becikiem dziecka Barbie. Ani lalką Barbie, ani jej dzieckiem już nikt się u nas w domu nie bawi. Duża Mała Dziewczynka wyrosła z zabawek, jednak nie na tyle, by pozwoliła im "schodami na strych" odejść, jak odeszli ołowiani żołnierze w piosence.
Złościłam się w te piątkowe poranki nie tyle na Córkę Króla Syjamskiego, a właśnie na Dużą Małą Dziewczynkę, że nie chowa jak należy swoich rzeczy i wiecznie się plątają po ziemi. Aż kiedyś sama bardzo starannie schowałam becik, by w kolejny piątek wprost po wyjściu z łóżka natknąć się na niego znowu. W końcu zrozumiałam o co chodzi!
To wywleczenie różowego becika nawet spod podłogi oznacza ni mniej, ni więcej, jak protest Córki Króla Syjamskiego przeciwko podawaniu jej w piątek rano tabletki antykoncepcyjnej. No bo jak inaczej wytłumaczyć te przypadki?
Kładzie się na mnie, gdy jeszcze leżę i mruczy najwspanialsze mruczanki na świecie. Nawet Kubuś Puchatek takich nie zna i tak nie potrafi. Patrzy skośnymi oczami w moje oczy, jakbym była powiernicą myśli kocich najwierniejszą. Potem, gdy wstaję, wyłazi mi na ramię wciąż mrucząc swoje zaklęcia i tuląc się tak, jak żaden inny kot tulić  się nie potrafi.
Mądra bestia. Gra na moich uczuciach...
Tabletkę dostaje.
Nie przeszkadza to powtarzać porannych rytuałów mruczenia, czarowania i łaszenia się do mnie.

Dzisiaj wieczorem Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem oznajmił, że skalary złożyły ikrę. Od razu poszedł internet w ruch, zdobywanie informacji, ekscytacja. Podobno rozmnożenie skalarów w domowym akwarium jest bardzo rzadkim zjawiskiem.
Ja do akwarium nie zaglądam. Patrzę na nie z daleka. Uspokajam wzrok i myśli.
Akwarium to domena Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem.
Ale jak tu nie zobaczyć ikry skalarów, skoro to takie bardzo rzadkie zjawisko?  No i by dostrzec ikrę skalarów należy podejść blisko i dokładnie spojrzeć w głąb wodnego świata. Podeszłam, obejrzałam. Ikra, jak ikra. Już miałam odejść, ale wtem tatuś skalar zrobił specjalnie dla mnie widowisko na miarę największych teatrów świata ludzi. Podpłynął do przedniej szyby (tuż przy niej złożona jest ikra), najpierw pokazał mi swoją troskę o przyszłe potomstwo delikatnie opływając w całym majestacie swoich kształtów dookoła miejsca złożenia ikry i dokonując czynności, jak to podają i wyjaśniają poradniki (internetowe). Kiedy zobaczył i usłyszał moją reakcję odtańczył taniec radości. Takiego tańca skalara nie widział jeszcze nikt z nas. Odpłynął nieco od swoich "dzieci", stanął przodem do mnie i delikatnie poruszał całym sobą wykonując ruchy wprawiające go w niezwykłą wibrację. Był to taniec dzikiej radości połączonej z wielką odpowiedzialnością rodzicielską i niezwykłą dumą. Skalary nigdy się tak nie zachowują. Albo prawie nigdy - przecież rozmnożenie skalarów w warunkach domowych jest niezwykle rzadkim zjawiskiem.

I kto mi powie, że ryby głosu nie mają?

czwartek, 1 września 2011

Nowy kanał

- Zobacz. Uruchomili nowy program - Romanse  na 34 kanale. - Powiedział wieczorem Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem, podczas gdy elektrycznym urządzeniem rozganiał ból spod mojej prawej łopatki, sprawując równocześnie władzę za pomocą pilota telewizyjnego.
Oczywiście było w tym stwierdzeniu tyleż prześmiewczego przekąsu, co zwykłej informacji. Bo jestem jedyną osobą w domu, której telewizor nie przeszkadza kiedy jest wyłączony.
- Na trzydziestym czwartym są Seriale - dobiegł głos Dużej Małej Córeczki z małego pokoju. Przygotowywała się właśnie do jutrzejszego testu sprawdzającego poziom zaawansowania znajomości języka angielskiego. Przecież zaczął się nowy rok szkolny, a nasza Duża Mała Córeczka rozpoczęła właśnie naukę w gimnazjum. Wychowawczyni, anglistka, zapowiedziała na jutro ten test. Nie, żeby od razu na ocenę! Tylko by sprawdzić, kogo z 15 osób uczęszczających do klasy przyporządkować do jakiej grupy.
- Żebyś ty tak dokładnie orientowała się w gramatyce angielskiej, jak orientujesz się w rozmieszczeniu kanałów telewizyjnych! - krzyknął w stronę małego pokoju prawie oburzony Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem. Niepotrzebnie krzyczał, bo przecież Duża Mała Córeczka doskonale usłyszała poprzednie zdanie wypowiedziane normalnym tonem.
- Daj spokój! - usiłowałam wprowadzić równowagę. - Przecież ona z angielskim będzie się męczyła jeszcze tylko 6 lat, a wiedza na temat rozmieszczenia kanałów z serialami i romansami będzie jej potrzebna przez całe życie.

Odbiór

Ostatnio stoję jakby z boku i przyglądam się reakcjom ludzi na odbiór rzeczywistości. Rzeczywistości, która niejednokrotnie oplata i mnie, stawiając w centrum wydarzeń i obserwacji. Właśnie. Kiedyś nie potrafiłam chłodno patrzeć na różnego rodzaju potyczki rozgrywane kosztem i wokół mojej osoby. Zawsze reagowałam zbyt emocjonalnie. Pozwoliłam wszystkim zdarzeniom przenikać do mojego wnętrza i ranić do bólu duszę i ciało, bo te zawsze harmonijnie reagują na odczuwany ból. A przecież zdarzenia, zwłaszcza  o podłożu psychologicznym, nigdy nie dzieją się same, ani też nie występują w przyrodzie. Zawsze powoduje je czynnik ludzki. Czyli po prostu drugi człowiek. Zapewne również odczuwający ból swojego istnienia.
Nie straciłam wrażliwości! 
Może nabrałam dystansu do własnej osoby? A może nabrałam dystansu do ludzi. Obie hipotezy są prawdopodobne. 
Stoję sobie, jakby na zewnątrz wszystkiego, co się wokół mnie i we mnie dzieje i spoglądam na reakcje ludzi, którzy przemieszczają się, jak na przyspieszonym filmie. 
I widzę, jak wielce ludzie skłonni są do osądów i oceniania innych! Sami bezkompromisowo stojąc na stanowisku pępka świata. Jedynie słusznym stanowisku. Wydaje im się, że mają przepis na wszystko, że poskromili i posiedli wiedzę wszelaką, a ktokolwiek chciałby co zrobić i tak nie dorówna ich zdolnościom, wiedzy i umiejętnościom.
I zaraz też wszystkim innym przypinają, jak łaty na wytartych kolanami spodniach, swoje własne frustracje, kompleksy i braki, wmawiając im, że są małymi człowieczkami bez godności. Sugerują wszelakie podłości, widząc innych ludzi przez szkła ciemnych okularów. 
Stoję, jakby na zewnątrz siebie i patrzę.
I im bardziej ktoś zarzuca mi większe łajdactwa myśli i czynu wobec drugiego człowieka, tym bardziej staję się gładką taflą lustra, w którym rzucający oszczerstwa przygląda się własnym winom wobec wizerunku żywego Boga we mnie. Wszak jestem stworzona z Miłości. I patrząc, widzę nadzieję.