MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 10 lipca 2014

Zanikające zjawisko

Oczekiwanie w poczekalni przedłużało się. Wszystkie krzesła były zajęte i tylko zmieniały się na nich osoby, jak w kalejdoskopie. Nie wiedzieć czemu, pewna dystyngowana starsza pani wciąż siedziała, choć wokół niej trwała rotacja: jedne pacjentki przychodziły, inne, po przyjęciu w gabinecie lekarskim, wychodziły. A ona siedziała na krzesełku na skraju i cały czas mówiła. Nawet nie zmieniała tematu rozmowy, jakby nie zauważając, że twarze jej słuchaczek się zmieniają. Jedne z nich żywo reagowały, inne obojętnie wysłuchiwały tyrady dystyngowanej pani. Jedna z przypadkowych rozmówczyń powierzyła obcej kobiecie tajemnicę swojej serdecznej koleżanki. Chcąc nie chcąc, wysłuchali wszyscy. W momencie powierzenia tej tajemnicy, dystyngowana pani natychmiast zamieniła się w domorosłego psychologa i zaczęła sypać jak z rękawa radami dla lekkomyślnej w kontaktach damsko-męskich przyjaciółki kobiety siedzącej w poczekalni.
Jedna z osób, niezbyt grzecznie się zachowując, rozmawiała przez telefon wydając instrukcje, w którym miejscu kuchennych mebli znajdują się rzeczy, których niewidoczny dla wysłuchujących rozmowę domownik nie mógł odnaleźć. Potem tłumaczyła wszystkim wokół, że bez niej w domu ani rusz. Tym samym każdy z poczekalni już wie, gdzie u pewnej pani tkwią takie, czy inne sprzęty i naczynia kuchenne.  
Pewna pani utyskiwała na brak miejsc parkingowych w mieście i, że przez godzinę jeździła z córką by zaparkować. Miasto nie jest duże; godzina wystarczy by je przejść wzdłuż, druga - wszerz. Kiedy od przypadkowej osoby, do której utyskiwała usłyszała, że można było samochód zostawić na rogatkach miasta i przyjść na nogach, albo skorzystać z komunikacji miejskiej, przesiadła się oburzona i tylko co jakiś czas zerkała potem na ową, z wielką dezaprobatą, ale znalazła posłuch u sąsiadki po przesiadce.  
Nie było rozmów o pogodzie, choć ta ostatnio kapryśna, ani też o polityce. Na szczęście. Ale i tak słowa bez ustanku i chwili przerwy wybrzmiewały w poczekalni. Może rozmowy były błahe, byle jakie, o byle czym, nastawione bardziej na przeczekanie, niż na głębię. Ale były. 

Tak rozmawiać - z przypadkowymi osobami - potrafi jeszcze tylko starsze i średnie pokolenie. Młodsi i młodzież siedzą odizolowani z nosami w smartfonach, czy tabletach. Umiejętność nawiązywania kontaktu z obcym człowiekiem zanika. Rozmowa w poczekalni, autobusie itp. będzie wnet anachronizmem. Ba! Młodzież spędzając wspólnie czas, nie rozmawia ze sobą, a tylko bezsłownie wymienia się obrazkami na ekranie swojego urządzenia elektronicznego, choć ostatnio coraz częściej rezygnują z gestu wyciągnięcia dłoni w kierunku drugiego człowieka, by, dzięki możliwości bezpłatnej komunikacji, po prostu przesłać obraz, czy mem do swojego "rozmówcy". 

piątek, 4 lipca 2014

Zakotwiczona przeszłość

Ileż to razy na przestrzeni ostatniego roku, od kiedy doznałam urazu kolana, śniłam, że biegam. Gdyby moje kolana na to pozwalały i tak bym nie biegała, bo odkąd dzieci wyrosły nie mam za kim biegać ;). Ale, że nie pozwalają, więc we śnie biegam, bo we śnie się marzy, albo się tkwi. Najczęściej biegam po łąkach z wysokimi trawami, ale zdarzyło się (we śnie wszystko się może zdarzyć), że biegłam po wybrukowanym placu. Plac wyglądał identycznie jak Plac Bohaterów Getta na krakowskim Podgórzu, choć w moim śnie był może spadzisty. Pewnie dlatego, że zbieganie w dół jest kompletną torturą?
Tak więc nawet się nie zastanawiałam: wolno - nie wolno, mogę - nie mogę.
Kraków Podgórze Plac Bohaterów Getta

 Postanowiłam dbać o moje kolana najbardziej jak to możliwe, by starczyły mi do końca życia, więc po górach chodzić - tak, biegać - nie, zwłaszcza, że w bieganiu żadnej przyjemności nie upatruję. 
Aż tu zdarzyło się, że Nasza Łaskawość pozostawiona pod moją opieką udowodniła mi, że mogę biegać i to szybko. Choć obawiam się, że to była jednorazowa możliwość. Podczas sprintu - miałam wrażenie, że pobiłam własny rekord w bieganiu - coś mi w operowanym kolanie chrupnęło, zgrzytnęło, otarło się, naderwało? Coś się stało i to coś takiego, co nie od razu rozlało się bólem. Nie żeby wcale, bo bolało, ale z każdym dniem, który mija od bicia rekordu, boli coraz bardziej. 
Może się zdarzyć niebawem, że jedyne przeżycia, jakie będą moim udziałem, to te we śnie (stąd tak dużo ostatnio o snach?) i te zaklęte we wspomnieniach. A wspomnienie  podgórzańskiego Placu Bohaterów Getta jest bardzo wyraziste. Tkwi pod powierzchnią myśli, drażni skórę od spodu, delikatnym piórkiem łaskocze w duszy, powodując niepokój w środku i na zewnątrz, daleko i blisko. Architektura placu zachowana jest z czasów przedwojennych na trzech pierzejach. Czwarta odcina od placu ulicą dodatkowo naznaczoną tramwajowym torowiskiem to, co dawne od tego, co nowe. Bo nowe wtargnęło na czwartą pierzeję placu w postaci oszklonego gmachu. Gdzieś całkiem niedaleko, wychylić się trzeba odrobinę za jedną z nienaruszonych pierzei, by dojrzeć, stoi nowoczesny gmach fabryki i hotelu. Zaraz za nimi płynie Wisła, niewzruszona dolą człowieka. 
Mieszkańcy Podgórza przemierzają Pac Bohaterów Getta za każdym razem, gdy chcą się udać do Krakowa, albo gdy zeń wracają. Zmierzają do tramwaju pomiędzy wielkimi, pustymi krzesłami, przecinając wybrukowany śmiercią plac. Niedaleko stamtąd do Płaszowa, gdzie był przejściowy obóz pracy (przemianowany potem na koncentracyjny) - machina śmierci, narzędzie Holocaustu. Nazistowski obóz w Płaszowie to ten od "listy Schindlera" i to ten sam, w którym dziećmi będąc przebywali Roma Ligocka i Roman Polański. 

Więc ten Plac, choć przecięłam go po przekątnej zaledwie kilka razy w życiu, zakotwiczył się w moim wnętrzu i jak kotwica swoimi łapami i pazurami ryje dno morskie, by utrzymać statek na wodzy, tak zapamiętane wrażenie z Placu wrzyna się bólem na największą głębokość mojego odczuwania. Dlatego we śnie plac jest spadzisty i na moich chorych nogach biegnę nim w dół...

czwartek, 3 lipca 2014

Ogłaszam konkurs

W jakim celu hakerzy zaatakowali witrynę z moim blogiem na bloggerze? Oczekuję odpowiedzi w dwóch kategoriach: najciekawszej (to taka kategoria z literatury fantastycznej) i najbardziej prawdopodobnej (to może bardziej z literatury fachowej). W drugiej kategorii mam dwa osobiste typy, ale chciałabym otrzymać propozycje od Czytelników. 
Grzebiąc w panelu administratora dokopałam się narzędzia dla webmasterów i stamtąd dowiedziałam się, że to, co spotkało moją witrynę, to jeden z najbardziej typowych ataków hakerskich. Postępowałam zgodnie z zawartymi instrukcjami wykonując 7 kroków, które miały oczyścić witrynę ze złośliwego oprogramowania, ale o ile większość była dedykowana dla osób bez doświadczenia webmasterskiego, to wystarczyło, by dwie były dla średniozaawansowanych, a jedna dla zaawansowanych, bym straciła wiarę w to, że poradzę sobie samodzielnie. Tymczasem okienko z komunikatem JavaScript się nie pokazuje, ale właśnie co przebrnęłam przez te kroki usuwania skutków ataku, więc jeszcze wszystko się może zdarzyć. 
Czekam więc na komentarze z odpowiedziami w dwóch kategoriach. Może być ciekawie. W tym miejscu powinnam zapewnić o nagrodzie dla zwycięzcy. Ale, mówiąc szczerze, nic innego prócz lodów u Argasińskiego nie przychodzi mi do głowy. No bo, czy ktoś by chciał wygrać golonkę mojej roboty? 
Dobra. Zwycięzcy wygrywają golonkę (po jednej w każdej z kategorii).  I jeszcze zwycięzca w drugiej kategorii będzie mógł osobiście wyrugować złośliwe oprogramowanie z mojej witryny. Już tak na zicher. 
Termin nadsyłania odpowiedzi: do końca wakacji.
Rozstrzygnięcie: natychmiast po wakacjach. 

Skład jury powiększa się o załączone w komentarzach najlepszych komentarzy emotikony świadczące o oddaniu pozytywnego głosu na najlepszy komentarz. Niepozytywnych emotikon i komentarzy nie należy stosować w myśl biblijnej nauki: "Szukajcie dobra, a nie zła, abyście żyli."



Koty

Nad moim snem, by toczył się leniwie, najczęściej czuwają koty. Bo, gdy zasypiam, przeważnie obydwa są w nogach łóżka, i choć, co prawda wyglądają jakby same wtedy spały, to jest to tylko zmyła, bo uchylają choćby po jednym oku i bacznie mi się przyglądają. Pewnie myślą, że nie widzę tego ukradkowego śledzenia moich poczynań, gdy wchodzę do łóżka, ale już ja dobrze znam te dwa łotry w futrach. Udają, że śpią, by wzbudzić we mnie litość, bo kalkulują, że śpiącego kota nie zepchnę z kołdry. Kołderka jest miękka, z gęsiego puchu, który jeszcze Stara Kobieta z własną ciocią darła u zarania mojego z Mężczyzną, Który Kiedyś Był Chłopcem małżeństwa. Więc naciągam na siebie kołdry tyle, ile wystaje spod kotów i zawijam się snem. Nigdy nie wpadam w żaden koszmar; moje sny toczą się w sferze marzeń, które albo już się spełniły, albo właśnie się dopiero rodzą. Zdarza się, że Córka Syjamskiego Króla, nie wiedzieć kiedy, wyląduje na poduszce przy mojej głowie. Być może są to te momenty, których moja pamięć nie rejestruje, a kiedy jednak jestem na krawędzi jakiegoś koszmaru i wtedy właśnie mała kicia zjawia się ze swym zbawiennym mruczeniem, by uspokoić mój nierówny oddech i przeprowadzić do miejsca, gdzie morzem rozlewa się błogostan senny? Może. Toteż wypływam na ocean fantasmagorii i śpię, i śnię sny sprawiedliwego. 
Kiedy budzę się rano, obydwa koty siedzą przycupnięte - jeden u wezgłowia, drugi w nogach łóżka. Wtedy najwyraźniej widać, że trzymają straż. Nie ponaglają do zakończenia nocnych marzeń, nie trącają nosem i nie domagają się zainteresowania jak pies. Po prostu są. Czujne, nieznużone i bez wymówek pełnią wartę. Odczekują aż przekroczę granicę jawy i kiedy upewnią się, że nie wrócę do krainy mary sennej, po cichu, jak to koty mają w zwyczaju, ewakuują się w jakiś kąt, by zasnąć, skoro człowiek czuwa. 
Uczą spokoju i cierpliwości. Pozwalają człowiekowi, by wyłuskał z własnego wnętrza wiele cnót, rozbudował je i kierował się nimi w życiu z naczelną cnotą milczenia w każdej sytuacji. Dalej, z cnotą godzenia się na dary, które niesie czas. Radości z bycia i umiejętności bycia w bliskości, która niczym nie ogranicza wolności, a wręcz w niej ma swój początek i koniec. 

Koty to mądre stworzenia. Do tego miłe i przyjemne. I tylko jak to jest możliwe, że śpią za wszystkimi domownikami jednocześnie?

Koty

wtorek, 1 lipca 2014

W Beskidzie

W Beskidzie


Po wycince lasu przeprowadzonej przez służby nadleśnictwa ludzie mogą sobie zabrać pozostawione gałęzie. Ktoś załadował na przyczepę sporą ich ilość. Miałam jednoznaczne skojarzenie - z takich gałęzi można zbudować wspaniały szałas. Może ci, którzy zbierają i wywożą gałęzie drzew iglastych wykorzystują je do rozpałki? Nie wiem. W tamtym miejscu ten obrazek miał zupełnie inną wymowę. Na prawo, tuż za polną drogą, tkwi na polanie miejsce po byłej łemkowskiej sadybie. Dzisiaj już tylko trawy się chylą w ukłonach w stronę byłych gospodarzy, których przeszło tam wiele pokoleń. A naczepa wozu z wystającym dyszlem, przygotowana do podróży, której nie może rozpocząć, bo nie ma konia,  jakże wymowna w swym osieroceniu, również darmo czeka na gospodarza, który już nigdy nie przyjdzie. Nie ma gospodarza Rusnaka, nie ma konia, nie ma domu... Jest czas, las i droga, które leczą własne rany.