MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 16 września 2019

Nasza Pełnia Żniwiarzy

A księżyc tamtej nocy w górach atlasu* wyszedł, zamiast dymu, prosto z komina. Oświetlił łamany dach, który pozwolił zachować schronisku sylwetkę starej owczarni i przez chwilę mocował się z chmurami, lecz te szybko ustąpiły mu miejsca na niebie i pozwoliły świecić całą pełnią, która ponoć powtórzy się dopiero za 30 lat. Bo była to Pełnia Żniwiarzy. Siedzący obok mężczyzna zapytał, czy wiem, ile czasu potrzebuje srebrna kula, by przesunąć się o długość swojej średnicy i roztrząsanie tego zajęło nam chwilę. Słaby ogień trzaskał gdzieś z boku, by nie iść w konkury z tym niepowtarzalnym światłem, a tylko dać ciepło i stworzyć atmosferę jakiej próżno szukać w świecie, który wybraliśmy do życia w codzienności.

*Góry atlasu powstały samoistnie, jak np. dziadoskie (bez w - po krakosku) cycki. Zawsze coś takiego się urodzi z naszych rozmów. Każde wypowiedziane słowo zostaje obezwładnione zbiorową ironią. I tak, w drodze pod górę, któryś z "chłopców" powiedział, że idziemy zbyt wolno, że jesteśmy dziady, na co któraś z "dziewcząt" (powiedzmy, że to byłam ja, tylko jakie to ma znaczenie) zaoponowała, mówiąc, że nie możemy być dziadami, bo mamy cycki, skąd już niedaleko było, by orzec: ale macie dziadoskie cycki. Dla równowagi, w drodze z góry, jeden z "chłopców" zaczął opowieść "gdy byłem w Górach Atlasu", na co jedna z "dziewcząt" (powiedzmy, że to byłam ja, tylko jakie to ma znaczenie) powiedziała, phi! też coś, przecież te góry też są w atlasie.

Nie ścigałam swoich marzeń z sunącym po niebie księżycem. Puściłam je wolno, by toczyły się w swoim tempie. Wiatr zaplątał pieśń w naszych włosach, gdyśmy szli połoniną, byśmy zabrali ją aż do teraz. Księżyc w Pełni Żniwiarzy dotarł na Łysego przed nami, rozsypał trochę gwiezdnego pyłu, posrebrzając nam drogę do krainy łagodności. Dzieliliśmy się okruchami pamięci i nie samym chlebem wtedy żyliśmy. Choć chleb był nad chleby, jak ten od Cześka, więc sięgaliśmy po wielkie kromy z krojoną w puszce konserwą. Najbardziej syciła nas ciągłość wspólnych wspomnień. To one były i są drogą do obfitej teraźniejszości. Rankiem budziły nas mgły, a nocą usypiał spokój. Jak zawsze pod Durbaszką, w górach atlasu.
Od kiedy pamiętam najlepiej układało się myśli ponad mgłami. Blisko słońca. Blisko gwiazd. Blisko nieba. Tam wszystko było i jest piękne. Piękne i proste. Jak życie.