MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 kwietnia 2015

Magia miejsc

Są takie miejsca i takie zdarzenia, o których nie da się ot tak napisać, opowiedzieć. Do dziś nie wiem jakich słów mogłabym użyć, by odzwierciedliły to, co przeżyłam, gdy stanęłam w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.

Wcześniej wyczytałam na jakiejś stronie internetowej, że odwiedziny na Górze Trzech Krzyży można sobie podarować, że pobyt w tym miejscu można ominąć. Tymczasem, choć Kazimierz robi wrażenie coraz głębsze i wyrazistsze z każdym krokiem, który się stawia w tym opiewanym przez artystów miejscu, można pojąć i "zobaczyć" go tylko z perspektywy Góry Trzech Krzyży i potem zamknąć obraz ze wzgórza klasztoru franciszkanów.

Więc najpierw, gdy stanęłam w narożniku rynku od strony kamienic Przybyłów mogłam się tylko rozpłakać. Szloch zacisnął moje gardło i nie byłam w stanie przedsięwziąć niczego. Nie mogłam się ruszyć, postawić ani jednego kroku, nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa - jedyne co mogłam, to dać upust łzom. I wcale nie dlatego, że naczytałam się o magii tego miejsca, że gdzieś obudziły się jakieś skojarzenia itp. Ta magia tam była i sparaliżowała mnie, poraziła każdą komórkę odpowiedzialną za odbiór rzeczywistości i te odpowiedzialne za reakcje na rzeczywistość również.

Tak doskonałej harmonii piękna rzeźby terenu, krajobrazu przyrody i architektury jeszcze nigdzie dotychczas nie doświadczyłam. I gdybym się miała raz jeszcze urodzić i spędzić życie poza ukochanym Beskidem, chciałabym, by dokonało się to w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.

Magia miejsca i czasu, magia piękna i harmonii krajobrazu i architektury spotyka mnie i unieruchamia każdorazowo w Beskidzie Niskim. Odczuwam ją łaskotaniem delikatnych powiewów łagodnego wiatru, aromatem traw, porosłych ziołami wolnych przestrzeni, podmokłych łąk; zaklęta jest w zapachu modrzewiowych desek poskładanych w zręby, zamykających pod kopułami cerkiewnych bani najświętsze ikony, modlitwy i nabożne pieśni kantorów. Tkwi pomiędzy krzyżami i macewami cmentarzy, z których wszystkie są pomnikami czasów bezpowrotnie minionych. Odbija się echem od chylących się drewnianych ścian chyżych - chat osieroconych przez zawieruchy historii. Jest owa magia w każdym przydrożnym kamiennym krzyżu z trzecim pochyłym ramieniem i na półksiężycach cerkiewnych wykutych krucyfiksów, w których czasem światło przebija się przez kolorowe szkiełka. W wielkiej kontemplacji przeżuwają ją krowy leniwie wylegujące się w pobliżu świątyń Bożych a stada owiec wyśpiewują w radosnym beeeczeniu niesionym z wiatrem w dal.

Im częściej tam jestem, tym bardziej zniewala mnie ta magia, przywiązuje, łudzi, obiecuje i jest to zniewolenie na wzór najwyższego, zawartego w osobie Stwórcy, boskiego zniewolenia. I o tym miejscu jestem w stanie opowieść zawrzeć w słowach, choć tak daleko jej do tej prawdziwej opowieści, takiej jaką ją odczuwam.
Jeśli zaś będę w stanie ubrać w słowa cokolwiek, co przydarzyło mi się po obu stronach Wisły na wysokości Kazimierza Dolnego, zapewne to zrobię.

Tymczasem zapraszam w Beskid Niski.

Chyba zdjęcia (po kliknięciu w linijkę) odzwierciedlą, co mam na myśli, a czego nie potrafią wyrazić słowa. 



sobota, 25 kwietnia 2015

Mauzoleum Skrzyńskich w Zagórzanach

Zaczęło się chyba od tego, że D. zapytała swoją koleżankę z pracy: - A co ciekawego jest w miejscowości, w której mieszkasz? Ponieważ koleżanka umiała powiedzieć, co jest ciekawego, dlatego pojechaliśmy. Bywa, że ludzie mieszkający w danej miejscowości, szczególnie małej, zapytani o jakieś ciekawostki, czy osobliwości, najczęściej mówią zdziwieni: - A cóż ciekawego może być w naszej miejscowości? Więc koleżanka D. wiedziała i umiała powiedzieć o osobliwościach swojej miejscowości.

Ta miejscowość to Zagórzany k/Gorlic.

Dlatego jechaliśmy przez Stróże, Polną, Szalową i Łużną, trochę odskoczyliśmy w bok do Moszczenicy, bo wabiły drogowskazy i informacje o zabytku architektury drewnianej. Okazała się nim być kaplica cmentarna z końca XVII w. Naturalnie kaplica była zamknięta. Za to na centralnym placu Moszczenicy - miejscowości gminnej - postawiono fontannę i tablicę z oryginalną inskrypcją "Ku chwale naszym przodkom, założycielom i budowniczym Moszczenicy. Ku pamięci potomnym dedykujemy ten pomnik. Moszczenica 2014". Znajdują się tam również toalety i tablica informacyjna o rewitalizacji z unijnych funduszy. Chciałam skorzystać z toalety. Nawet musiałam. Niestety, toalety są, ale niedostępne. Zamknięte. Nawet nie mają zainstalowanego zamka na monety. Ani też nie wisiała na nich kartka, gdzie mieszka "babcia klozetowa". Można jednak nacieszyć oko i ducha świadomością rozwoju naszego narodu. Dawniej to było nie do pomyślenia, by tak mała miejscowość gminna jak Moszczenica miała ubikacje publiczne. Ubikacja za to była przy kościele w Zagórzanach. Wiodła do niej dróżka obok kapliczki z Matką Boską. Wyglądało jakby sama Matka Boska pobierała opłaty za skorzystanie z WC.

Zapytany przy kościele miejscowy chłopak o poszukiwaną przez nas osobliwość Zagórzan, która nas zwabiła w to miejsce, wytłumaczył, że przed murem czy za murem, w każdym razie, widać z drogi. Przejechaliśmy miejscowość ze dwa razy wzdłuż (przejechać wszerz się nie dało, bo nie było na tyle szerokości) i z drogi widać nie było. Widać było mur, i owszem. Za murem niszczejący pałac i okropnie zaniedbany park. Przy murze stała kapliczka, również w stanie rozkładu. Natrafiliśmy nawet na kolejny cmentarz wojenny (125 Zagórzany) - przepiękny cmentarz, na szczęście nikt nie zechciał go odnawiać i restaurować ani odbudowywać jak w Łużnej (kliknij) Pustkach, o którym pisałam niedawno. A osobliwości, do której zmierzaliśmy, jak nie było widać z drogi, tak nie było. W końcu znów musieliśmy zasięgnąć języka i dopiero po kolejnym tłumaczeniu trafiliśmy.
Z drogi na pewno nie da się zobaczyć tej osobliwości, a i tablicę informacyjną zarosły krzaki. Gdyby ktoś jechał od Łużnej, jak my (od dwóch lat mamy podejrzenia, że dziennikarze lokalnego portalu internetowego jeżdżą za nami, bo zanim ja zdążę napisać relację z naszej wycieczki, tekst o nawiedzanych przez nas miejscach ukazuje się na łamach; internetowych, bo internetowych, ale się ukazuje), to przed budynkiem nadleśnictwa, zatem przed murem trzeba skręcić w lewo. Ma się wrażenie, że wjeżdża się na czyjąś posesję i tak właściwie to przy bloku należącym do pracowników nadleśnictwa kończy się droga (mówiłam, że Zagórzany szerokości nie mają, mają tylko długość).
Dotarliśmy do parkingu przy bloku pracowników nadleśnictwa i do ich ogródków działkowych i zaraz za nimi znajduje się osobliwość Zagórzan: mauzoleum rodziny Skrzyńskich w postaci piramidy.

Aleksander hr. Skrzyński, rozmiłowany w Egipcie postanowił wybudować dla siebie i swojej rodziny ten swoisty grobowiec na wzór prawdziwej piramidy Cheopsa, oczywiście pomniejszony w odpowiednich proporcjach.

I tak stoi przepiękny grób-piramida, który w swym wnętrzu dał wieczne schronienie sześciu członkom rodziny Skrzyńskich, począwszy od Adama hr. Skrzyńskiego, który zmarł w 1905 r. i początkowo pochowany został gdzie indziej. Obok spoczywa jego małżonka Oktawia z hr. Tarnowskich (napis na płycie granitowej umieszczonej we wnętrzu piramidy głosi jeszcze: Adamowa hr. Skrzyńska), syn hrabiego - Aleksander hr. Skrzyński - budowniczy piramidy, córka Maria z hr. Skrzyńskich Adamowa Sobańska z małżonkiem Adamem hr. Sobańskim, oraz wnuk po córce Aleksander Maria hr. Sobański. Ten ostatni pochowany został w asyście mieszkańców bloku pracowniczego w 1994 roku, o czym poinformowała nas pani z pieskiem i kubkiem kawy w ręce, która zobaczywszy nas zapewne przez okno swojego mieszkania, wyszła, by z nami pogawędzić i opowiedzieć nam co nieco. Skrzyńscy zrobili wiele dla regionu i dla Polski, więc należy im się uwaga.

Rodzina Skrzyńskich w 1945 roku przechytrzyła reformatorów i - podobnie jak wielu praktykowało - zapisała swoje dobra w postaci nieruchomości na terenie Zagórzan z przeznaczeniem na dom dziecka.

Dziś pałac znajduje się w opłakanym stanie i nowy właściciel ogrodził go zupełnie, nie dając możliwości wejścia na teren parku ani też zbliżenia się do pałacu. Prawdopodobnie działanie to podyktowane jest względami bezpieczeństwa, a przynajmniej takie nasuwa się wytłumaczenie.
Zanim zaproszę na poglądową część wycieczki podzielę się informacją, która ze zdjęć nie wynika i nie ma jej nawet na miejscu, że piramida wybudowana z inicjatywy Aleksandra hr. Skrzyńskiego stanęła w 1932 r. już po tragicznej śmierci pomysłodawcy. Stawiając niezwykły grobowiec, chciał wybitny Polak uczcić swoich rodziców, zupełnie nie spodziewał się, że sam spocznie w niej równie szybko. Ciała Aleksanera i Adama hr. Skrzyńskich spoczęły początkowo w Kobylance i zostały uroczyście przeniesione na miejsce wiecznego (przynajmniej obecnego) spoczynku w 1932 r. Piramida u podstawy ma 12 metrów szerokości i 10 metrów wysokości. Na wysokości 5 m piramidę przebija monumentalny kamienny krzyż z postacią Chrystusa i przewyższa piramidę o kolejnych 5 m. Sama piramida wygląda jakby osadzono ją w pagórku, którego na zdjęciach praktycznie nie widać, ale, proszę mi wierzyć, jest dość spory. Grobowiec okolony jest więc tym pagórkiem, na którego szczycie rosną drzewa. Wieść gmina niesie, że hrabia panicznie bał się ciemności, więc opłacił elektrowni rachunek na 100 lat z góry, by w miejscu jego spoczynku wiecznie płonęło światło. Od frontu piramidy jest widok na park i pałac, no tylko w tzw. międzyczasie, tj. od śmierci budowniczego, postawiono budynek biurowy i blok mieszkalny pracowników nadleśnictwa. A może zalążek nadleśnictwa istniał już wcześniej (patrz życiorys Aleksandra hr. Skrzyńskiego na zdjęciu w galerii). No i podobno do piramidy nigdy nie został doprowadzony prąd. Obok znajduje się grobowiec, już zwykły, w którym spoczywa ogrodnik z małżonką, ponoć najbardziej zaufany pracownik. I dobrze, że grobowiec ogrodnika usytuowany jest bokiem do ogrodu, bo zapewne by się chłopina przewracała w grobie widząc do jakiej ruiny doprowadzono jego dzieło.

No to zapraszam na wycieczkę poglądową. Trzeba kliknąć w tę linijkę.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Wzgórze Pustki

Skoro już wycięty został las na  południowym stoku, to przynajmniej trzeba oddać sprawiedliwość, że z daleka widać gontynę królującą na 446. m n.p.m. (czterysta czterdziestym szóstym metrze n.p.m. :) ). Na wzgórzu otulającym Łużną - miejscowość gminną w powiecie gorlickim na Pogórzu Ciężkowickim rozegrała się bitwa wchodząca w skład operacji wojennej zwanej Bitwą pod Gorlicami. Bitwa, cała operacja pod Gorlicami, zwana przez współczesnych Małym Verdun, była największą operacją wojskową I wojny światowej w Galicji Zachodniej. To podczas tej Bitwy zginęło najwięcej żołnierzy, ale też wydarzenia z maja 1915 roku pozwoliły przełamać napór armii rosyjskiej.
Więc dotarliśmy w Pustki w przeddzień setnej rocznicy wydarzeń rozgrywających się w oparciu o to wzgórze, Wydarzeń, które we wspólnych mogiłach położyły ponad 1000 żołnierzy wszystkich trzech armii biorących udział w wojnie narodów. Najwięcej żołnierzy poległo z armii austro-węgierskiej, bo aż 912. Nie na darmo bitwę o wzgórze Pustki nazywa się Małym Verden albo Verden Galicji Zachodniej.
Obecnie cmentarz, jak głosi tablica, jest w trakcie "tworzenia [zeń] ogólnopolskiego produktu turystycznego - małopolski odcinek Szlaku Frontu Wschodniego I wojny światowej" i najlepsze co z tego wynikło, to odbudowa zabytkowej gontyny, która w pożarze w 1985 r. uległa kompletnemu zniszczeniu. Gontynę zaprojektował słowacki architekt, etnograf Karpat, budowniczy cmentarzy wojennych Duszan Jurkowicz, po tym jak odwołano głównego (pierwszego) budowniczego/projektanta cmentarza nr 123 - Jana Szczepkowskiego. Jurkowicz zaprojektował i wybudował ponad 30 cmentarzy wojennych w Beskidzie Niskim, a w swojej pracy wykorzystywał wiedzę zdobytą dzięki zauroczeniu etnografią regionu. Widziałam sporo z nich. Rzeczywiście jest w nich zaklęta dusza Karpat. Od razu muszę szczerze powiedzieć, że najbardziej podobają mi się te cmentarze, do których nie dobrano się współcześnie, by zrobić z nich "produkt turystyczny". Stary cmentarz najpiękniejszy jest wtedy, kiedy przemija razem z czasem. Jest ich, starych cmenatrzysk sporo na terenie Beskidu Niskiego - tych wojennych, ale jest też mnóstwo łemkowskich, czy żydowskich. Pięknie się starzeją... Ponownie trzeba oddać sprawiedliwość i powiedzieć, że odbudowa cmentarza nr 123, czyli tego, o którym cały czas mowa, przebiega całkowicie w zgodzie z planami i w najdrobniejszych detalach odwzorowuje się to, co było, ale niewybaczalne jest ścięcie starodrzewu buczyny karpackiej ze stoku Pustek.
To, że jedyną w swoim rodzaju gontynę można było odbudować, zawdzięczać należy faktowi, że w słowackim Narodowym Muzeum w Bratysławie przechowywana jest dokumentacja tego monumentu zaplanowanego w drewnie. Gontyna ma 25 m wysokości i tak właściwie powinno się ją nazywać chramem, ale ktoś kiedyś ją tak nazwał i nazwa się przyjęła. Chram stoi w świętym gaju, a jakiż inny gaj może być świętszy od tego, który rośnie pijąc krew chłopców i młodych mężczyzn?

Niezależnie od tego czy jest się patriotą, czy interesuje się historią, czy tematyką batalistyczną lub zagadnieniami I wojny światowej - cmentarz wojskowy nr 123 z I wojny światowej znajdujący się w Łużnej Pustkach powinno się nawiedzić. I koniecznie trzeba obejrzeć kościół katolicki stojący u stóp wzgórza. W prawej wieży znajdują się pociski artyleryjskie, które podczas ostrzału w dniach 2-5 maja 1915 r. osiadły w ceglanym murze.

Cmentarz wojskowy z I wojny światowej w Łużnej Pustkach (kliknij - otworzy się gaeria ze zdjęciami).

Kościół w Łużnej (kliknij - otworzy się galeria ze zdjęciami).

Cmentarz wojskowy nr 123
z I wojny światowej w Łużnej Pustkach

piątek, 17 kwietnia 2015

Szalowa - dwór

To nie kościół w Szalowej, zabytek baroku zaklęty w drewnie był miejscem, które urzekło mnie najbardziej w tej miejscowości. Jadąc od Stróż minęliśmy stary park otoczony resztkami kruszejących murów a w nim zabudowania dworskie, które przyciągnęły moją uwagę tym, że w przepiękny sposób poddają się czasowi. Tak, czas we dworze w Szalowej kruszy wszystko, nie tylko mur okalający park. Wszystkie zabudowania dworskie, a jest ich sporo, bo począwszy od klasycystycznego dworu z pierwszej połowy XIX w., który stoi na brzegu skarpy i chyba tylko pnącza dzikiego wina trzymają go w ryzach, przynajmniej od strony skarpy i drogi, jest niezwykłej urody oficyna dworska, drewniany spichlerz, takaż stodoła i murowana obora. Rylscy byli ostatnimi właścicielami dworu (i sporej części wsi), ale wśród wcześniejszych właścicieli znaleźć można nazwisko Skrzyńskich, a tego dnia zdążaliśmy m.in. do grobowca Adama Skrzyńskiego.
Widok z dworu od strony werandy jego mieszkańcy mieli przedni - okna wychodziły na stawy. Przy jednym ze stawów stoi kapliczka. Pamiętamy z poprzedniej opowieści, że kapliczek jest mnogość w tej miejscowości. Zwolennicy legendy o biesach powiedzą, że po to, by odstraszyć siły nieczyste. Kapliczka stoi na rozstaju dróg, tak przecież w dawnych wiekach znakowano trakty, by wiadomo było nawet w czasie zamieci śnieżnej, w którym miejscu skręcić, gdzie znajduje się krzyżówka, gdzie jakieś rozwidlenie. Trwała migracja żab w stronę wody, by złożyć skrzek, więc na ulicy i głównej alei starego, dworskiego parku było ich zatrzęsienie. Pąki zaledwie kaleczyły gałęzie drzew i krzewów by się przebić i odrodzić po zimie, przy stawach straż trzymały zeszłoroczne uschnięte badyle sitowia, zaś wszystko, co zimą przykrywa śnieg, a wiosną, jesienią i latem zarasta roślinnością teraz było odkryte i wystawione na widok publiczny. Musi tam być przepięknie o każdej porze roku, bo przecież każda z pór ma swoje barwy i niezwykły urok, ale zapewne nigdy nie widać tak wyraźnie jak teraz wszystkich szczegółów miejsca, które z wolna, acz dokładnie pochłania czas.

Album ze zdjęciami - po kliknięciu nastąpi przekierowanie.





czwartek, 16 kwietnia 2015

Szalowa

W Stróżach przy kapliczce skręciliśmy po to, by dojechać do Szalowej. Szalowa, gdy planowaliśmy w domu wycieczkę,  kusiła nas przede wszystkim drewnianym, okazałym kościołem, który, gdy go już zobaczyliśmy na własne oczy, stwierdziliśmy, że zapewne jest perłą w koronie zabytków Pogórza Ciężkowickiego. Ale, żeby tylko Pogórza! Wiki podaje, że jest unikatem na skalę europejską i zapewne musi, co tak jest. Widziałam w swoim życiu wiele drewnianych kościołów i cerkwi z zabytkową polichromią, która oszałamiała, i każdy z tych kościołów i każda z cerkwi jest unikatowa, więc nie można odebrać kościołowi w Szalowej tego zaszczytnego tytułu. W przeciwieństwie do wszystkich innych obiektów sakralnych, ten jest zabytkiem barokowym. Trzeba mieć niezwykłą wyobraźnię, by zobaczyć barok zaklęty w drewnie. Zwykle barok w architekturze kojarzy się z alabastrami, marmurami, drogim kamieniem budowlanym, a tu taka niespodzianka.
Tablica znajdująca się przy kościele informuje, że świątynia powstała w latach 30. XVIII wieku. Budowla świątynna ma układ bazylikowy, jest trójnawowa o konstrukcji zrębowej. A polichromia barokowo-rokokowa ma charakter iluzjonistyczny, który w połączeniu z licznymi figurami składającymi się na wystrój kościoła robi naprawdę imponujące wrażenie.
Widać, że zewnętrzne deski zostały niedawno wyczyszczone, gdyż bieleją z daleka jasnym kolorem zapewne drzewa modrzewiowego, gdyż modrzew stanowił najczęściej budulec kościołów i cerkwi.
I tu, podobnie jak w Polnej, ludzie zbierali się na nabożeństwo, więc rytuał powtórzył się identycznie jak przed mszą w Polnej. Kobiety i dzieci odmawiały w kościele różaniec, a mężczyźni zbierali się nieopodal świątyni wykorzystując każdą minutę na rozmowy w męskim gronie. Były więc uściski dłoni na powitanie, częstowanie papierosami, zapalanie i łapczywe zaciąganie się dymem, by zdążyć przed dzwonkami ministrantów oznajmiającymi rozpoczęcie mszy. Były splunięcia pod stopy, pospieszne gaszenie papierosów, jeśli któryś z panów nie zdążył wykurzyć do końca. Było i rzucanie petami dookoła siebie, znów splunięcie, kolejny uścisk rąk i wejście chyłkiem do kościoła. Jakiś odsetek młodzieży męskiej i rodzice z małymi dziećmi stali przed wejściem do świątyni, niektórzy chłopcy szukali odosobnienia, ale nie odważyli się wyjść poza teren kościoła wyznaczony murem, za to pochowali się za pniami wiekowych drzew.
Jak przy każdej drewnianej świątyni, tak i przy tej obok stoi dzwonnica parawanowa. Kościół, gdy się jest w środku robi wrażenie niezwykle wielkiego. Z zewnątrz wygląda dziwacznie - jest niski i przysadzisty. Brak mu strzelistych, niekoniecznie bardzo wysokich, wystarczyłoby nieco wyższych niż są - wież powodujących, że budowla nabiera smukłości.
Tuż przy kościele remiza straży pożarnej, a w niej placówki kultury, obok przedszkole, kiosk przemysłowo-spożywczy, po drugiej stronie ulicy kapliczka i staw. Typowa wieś. Powiadają jednak, że kapliczek i krzyży w tej wsi jest znacznie więcej niż w przeciętnej polskiej wsi. Ich mnogość wiąże się z podaniem o biesach zamieszkujących zbocze góry wznoszącej się nad miejscowością. Bies jak to bies - wciąż głodny ofiar bałamucił, sprowadzał na manowce i gubił niejednego cnotliwego obywatela i niejedną cnotliwą obywatelkę. By pozbyć się czarta podobno odczyniono egzorcyzmy, po którym to obrzędzie z jamy we wnętrzu góry buchnął odór siarki, a biesa wywleczono na zewnątrz na widłach i po wywleczeniu z martwego cielska lała się smoła, czarna jak otchłań piekielna. Dla ochrony przed siłami nieczystymi postawiono wcześniejszy kościół, który potem rozebrano i w miejsce starego postawiono w latach 30. XVIII w. ową późnobarokową perłę w koronie Pogórza.

Kościół Archanioła Michała w Szalowej

Galeria zdjęć - po kliknięciu w link nastąpi przekierowanie do mojego albumu.




Jescze nie opuszczamy Szalowej.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Polna za Stróżami

Chociaż wycieczkę mieliśmy zaplanowaną z detalami, nie można się było nie zatrzymać po drodze, gdy wypatrzyliśmy coś ciekawego. Tak więc kolejnym, niezaplanowanym miejscem był kościół parafialny św. Andrzeja w Polnej znajdujący się na Małopolskim Szlaku Architektury Drewnianej. W Stróżach, przy przepięknej, starej kapliczce stojącej na rozdrożu, skręciliśmy na Szalową i Zagórzany. Kapliczka w Stróżach jest niemal zasłonięta przez otaczające ją banery i reklamy, i pewnie tylko dlatego, że niewielkich rozmiarów i chyląca się ku ziemi, nie została całkowicie zasłonięta przez liczne, wątpliwej urody zawalidrogi. Nieopodal kapliczki stoi kamienny krzyż, drogowskaz wskazujący na cmentarz wojenny, bo tych na gorlickiej ziemi bez liku.
Droga wiodła nas wzdłuż potoku, który jest dopływem dopływu Białej - tej Białej, której źródła zaledwie wytrysną z ziemi już patrzą na Lackową, a potem wiją się Beskidem Niskim i Pogórzem Ciężkowickim, by dotrzeć do Dunajca w miejscu na zachód od Tarnowa, właściwie w Tarnowie, zanim ten wpadnie do Wisły na wysokości Opatowca. 
Więc potok ten raz z prawej, raz z lewej strony drogi prowadził nas do górnego swojego biegu, by właśnie w Polnej rozstać się z nami zupełnie. Jeszcze nakazał nam przejść drewnianym mosteczkiem ponad nim, by dotrzeć do kościoła, z którego dobiegał gromki głos różańcowej modlitwy. W kościele z przepiękną polichromią znajdowały się same kobiety i dzieci, to one odmawiały różaniec za zmarłych, za chorych, za zdrowych i za Ojczyzną oraz za wszystkie sprawy wymagające modlitwy. Przewodził temu chórowi kobieco-dziecięcych głosów szczególnie jeden głos, zupełnie nie wzmocniony przez mikrofon, wręcz z którejś ławki znajdującej się w głębi, daleko za prezbiterium. Stałam jak urzeczona, gdyż taki głos, taką modlitwę ostatnio słyszałam w filmowej wersji "Chłopów" Reymonta, w reżyserii Jana Rybkowskiego. Byłabym stamtąd nie wyszła, gdyby nie ponaglenia Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem, a jego, jak zwykle, czas naglił. 
Mężczyźni stali przed kościołem - po jednej i po drugiej stronie drogi. Kiedy który do grupy przystawał, witał się z każdym podaniem ręki, poczym wyciągał papierosa, albo też zostawał częstowany i stli tak w małych grupkach panowie, póki nie wybrzmiał ostatni dzwonek oznajmiający wejście księdza i rozpoczęcie mszy. Cisnęli petami, splunęli, dziarskim ruchem podali sobie dłonie i ruszyli w stronę kościoła, by tam zająć miejsce po przeciwnej stronie niż kobiety. 
Tamtego dnia jeszcze raz dane nam było zaobserwować to wymierające zjawisko, gdyśmy dotarli do kościoła w Szalowej - a ten już był na trasie naszej wycieczki. 

Kapliczka na rozstaju dróg w Stróżach

Wnętrze kościoła św. Andrzeja w Polnej




poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Wiosna w Beskidzie Niskim

W Małopolsce. Wiosna.
W Małopolsce




Z zamieszczonymi powyżej zdjęciami związana jest śmieszna historia. 
Pragnęliśmy wyrwać się z domu. Czas był najwyższy ku temu, gdyż monotonia mijających dni przygnębiała na równi z pogodą dyktowaną przez przedłużającą się byle jaką zimę. Nagość świata wybuchła nareszcie nieśmiałą zielenią, ale to, co zobaczyliśmy w drodze na naszą wycieczkę przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Kwitnące zawilce - niemal pierwsze kwiaty przedwiośnia - są tak eterycznym zjawiskiem, że nie każdego roku zdążymy zaobserwować wyrastającą z zimy wiosnę. W tym roku nam się udało i to jak! Poszycie leśne na długości kilkuset metrów porastały zawilce. Zdawało się, że nie może to być widok ziemski, że nie jest możliwe, by było tych delikatnych, białych kwiateczków w zielonych kielichach postrzępionych po brzegach liści, całkiem przypominających liście pietruszki, takie morze. A jednak! Chciałam skakać z radości, zamiast tego zajęłam się fotografowaniem z daleka i z bliska pojedynczych kwiatów i całego poszycia przydrożnych zarośli. 
Bitą drogą biegnącą prostopadle do drogi jezdnej zabrnęliśmy na coś, co kiedyś niewątpliwie było mostem. Obecnie jest zasypane gruzem budowlanym, tak, że woda nie ma przepływu, natomiast po prawej i po lewej stronie w długim korycie rozciągają się stawy, jakby starorzecze przedzielone teraz bezlitośnie i zasypane pod drogą. Droga zaś, owa bita, prostopadła do jezdnej, prowadzi do jakiegoś gospodarstwa domowego. I gdyśmy tak, nie mogąc uciszyć emocji, głośno wyrażali zachwyt, z budynku mieszkalnego wyszła kobieta i najpierw zaczęła nam się z uwagą przyglądać, by po chwili zapytać z lekkim zaśpiewem w głosie (toż to Beskid Niski):

- A co się państwo tak tutaj zabawiają.  

Dopiero, gdy usadziliśmy się w aucie i zapinaliśmy pasy, by ruszyć w drogę, Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem podzielił się niewczesną refleksją:

- A żeby pani widziała, jak my się w domu zabawiamy... mogłem jej tak powiedzieć.

sobota, 4 kwietnia 2015

Święta w nielicznym gronie

Nasze dorosłe dzieci spędzają tegoroczną Wielkanoc w swoich domach.

- Będziemy więc tylko we trójkę w święta - powiedziałam do Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem. W wyobraźni już widziałam i czułam tę niecodzienną atmosferę - przecież u nas zawsze jest dużo ludzi, jak to będzie? - zastanawiałam się.

W Wielką Sobotę, po południu przyszła do nas, jak co roku, Moja Siostra.

Kiedyś chodziliśmy do Mojej Mamy i oczekiwaliśmy na Światło, a jeszcze wcześniej do Mojej Babci. Taki zwyczaj, tradycja rodzinna. Kiedy byłam dzieckiem myślałam, że tak jest u wszystkich. Nawet jak przestałam być dzieckiem trudno mi było sobie wyobrazić, że u innych jest inaczej. Na potrzebę tego obyczaju wymyśliłam nawet, że tak było w Moim Mieście, ale to wszystko to fantazja.

Byliśmy we trójkę z Dużą Małą Dziewczynką.
I przyszła Moja Siostra.
Siostra przyszła z mężem.
I z trójką swoich dzieci.
Tylko, że dzieci Mojej Siostry są już dorosłe.
I tak syn Mojej Siostry przyszedł ze swoją narzeczoną.
Córki Mojej Siostry są zamężne.
Toteż obie przyszły ze swoimi mężami.
Młodsza córka Mojej Siostry spodziewa się dziecka - maluszek ma przyjść na świat za cztery tygodnie, więc było jej dużo: ona i brzuch.
Starsza córka Mojej Siostry ma dwoje maleńkich dzieci, z którymi naturalnie przyszła po południu w Wielką Sobotę.

I tak oczekiwaliśmy na Światło w nielicznym gronie.