MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 27 kwietnia 2011

Wiadomości z różnych stron świata

Dzisiaj Papieska Rada ds. Kultury wspólnie z Papieską Radą ds. Środków Społecznego Przekazu oficjalnie poinformowała wszystkich stu pięćdziesięciu wybrańców z całego świata o zaproszeniu do Watykanu na konferencję. Informacja przesłana w czterech językach brzmiała:

ITALIANO
Caro Blogger,
Come ben sa, Lei è stato scelto per partecipare all’Incontro dei Bloggers, che avrà luogo in Vaticano lunedì 2 maggio 2011.
La prego di presentarsi a Palazzo Pio X, ingresso in Via dell’Ospedale, una traversa di Via della Conciliazione, n. 5, alle ore 15,30 con un documento di riconoscimento.
Ci permettiamo di ricordarLe che, poiché tale evento si svolge nel contesto della beatificazione di Giovanni Paolo II, la prenotazione e le spese relative al viaggio, al soggiorno, nonché eventuali costi per il visto sono a carico del partecipante.
Siamo molto incoraggiati dal vivo interesse che molti hanno manifestato per tale Incontro e per diverse iniziative parallele, come l’organizzazione di altri eventi, la formazione di gruppi, la creazione di una pagina facebook, di un wikispaces, di twitter e di altri feed in occasione del nostro Incontro.
Per il programma e per ulteriori informazioni, La preghiamo di visitare il sito www.pccs.va.
Se Lei non può partecipare personalmente, La preghiamo di farcelo sapere.
Se sarà presente, sarà un vero piacere incontrarLa.
Nella gioia del Cristo Risorto
Suo Richard Rouse – Ariel Beramendi

W ślad za informacjami z Watykanu moja skrzynka mailowa zaczęła wypełniać się wiadomościami od pozostałych 149 osób, które słały maile masowo do wszystkich, by przekazać radość w stylu:
Hi friends,
Greetings.
look forward to see you at the blogger meet, 2 May.
Pasowało i mi odpisać do tych pozostałych 149 osób. Najpierw przyszła refleksja: przecież tych angielskojęzycznych uczestników konferencji będzie znacznie więcej. Nawet jeżeli kto pochodzi z kraju, w którym urzędowym  językiem jest język inny niż angielski, to i tak spory kawałek Europy i reszty świata posługuje się tym językiem w miarę biegle. A ja co?
I wtedy przyszła myśl: dziewczyno, przecież masz w rękawie więcej asów, niż wszyscy pozostali uczestnicy tej konferencji. 
Toteż napisałam wiadomość w języku polskim (miałam litość, pisałam bez znaków diakrytycznych, by im same fistaszki nie powskakiwały w słowa):
Witam Was wszystkich,
jestem z Polski, z tego samego dalekiego kraju, z którego Karol Wojtyła przybył kiedyś do Rzymu, do Watykanu, aby zostać błogosławionym. Bo to On nas skupi na naszej konferencji 2 maja w Watykanie.
Dalej pisałam:
Ja też urodziłam się w Wadowicach, jadłam kremówki z tej samej ciastkarni, co Karol Wojtyła, chodziłam tymi samymi ulicami, byłam ochrzczona przy tej samej chrzcielnicy w wadowickim kościele:) a zegar słoneczny z południowej ściany kościoła z napisem "czas ucieka wieczność czeka" kusił i mnie swoją niezwykłą tajemnicą. 
Cieszę się, niezmiernie się cieszę, że poznamy się wszyscy!
Wstyd mi, że w tej sytuacji przez chwilę pomyślałam, że pasuje tę wiadomość wysłać w języku  obcym:)



wtorek, 26 kwietnia 2011

Droga do Rzymu

Takiego obrotu sprawy nie przewidziałabym w najśmielszych zapatrywaniach i przemyśleniach. Bo przecież wszyscy wiedzą, że nie w marzeniach. To było raczej pragnienie, ale dotyczyło sfery twórczej. Żadne podróże po świecie nie błąkały mi się po głowie. No, ile osób zaglądających tutaj może poświadczyć, że zawsze i zawzięcie mówiłam, że nie marzą mi się podróże, zwłaszcza po stolicach europejskich? Jak walecznie odpierałam argumenty Darka, że koniecznie powinnam zobaczyć Lwów?! Jak całkiem niedawno rozmawiając z Młodym Człowiekiem, z Którym Ostatnio Spędzam Dużo Czasu, stwierdziłam,  że Rzym byłby ostatnim miastem, do którego pojechałabym, gdybym miała gdziekolwiek ruszyć w świat! Ja wiem, że czasem powiemy coś w takim momencie, w którym jakieś magiczne siły wychwycą nasze słowa i zaniosą przed oblicze Tego, Który Wszystko Może. A mogąc wszystko, robi człowiekowi psikusy.
O. Fabian w czasie swoich niedzielnych przepowiadań, których słucham z zapartym tchem, mówi zawsze: o co będziesz prosić, to ci zostanie dane!
Moje pragnienie dotyczyło otrzymania daru pisania. Możliwości odkopania tych talentów, co to je dostawszy, skrzętnie zakopałam, by nie zginęły... Nie pragnęłam nigdzie jechać!
Wszystko zaczęło się od dnia pogrzebu Druhny Babci. Bardzo zabolała mnie wiadomość o jej odejściu. Napisałam krótki nekrolog, bardziej może wspomnienie, pożegnanie. Przesłałam do osoby, która najbardziej z naszego środowiska z Druhną Babcią była związana.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy uczestnicząc w Mszy św. żałobnej pierwsze słowa, jakie usłyszałam, były podobne do słów mojego wspomnienia. Zaczęłam się wsłuchiwać... toż to mój tekst odczytywano właśnie w kościele. Na rozpoczęciu Mszy, zanim ktokolwiek mądry powiedział cośkolwiek! Wzruszyłam się bardzo. Nawet nie umiem wyrazić, jak bardzo. Wznosząc oczy, a przede wszystkim swe myśli ku niebu, które w tym momencie przysłonięte było kościelnym sklepieniem, pomyślałam: to jest największy zaszczyt, jaki mnie w życiu spotkał. I zastanawiałam się tylko dla jakiej przyczyny...
Słuchałam przepowiadań niedzielnych o. Fabiana.
Pamiętając o zaszczycie, jaki mnie spotkał, prosiłam o dar pisania.
Potem przywędrowały do mnie dzienniki Igi, bym je przygotowała do druku.
Byłam ślepa.
Znów słuchałam przepowiadań niedzielnych o. Fabiana.
Pamiętając o zaszczycie, jaki mnie spotkał, znów prosiłam o dar pisania.
Potem jakaś nieokreślona siła kazała mi zapisywać wspomnienia dzieciństwa spędzonego w Moim Mieście. Musiałam pisać dniami i nocami, bo ta siła powodowała, że gdy tylko odeszłam od klawiatury, głowa pękała mi od natłoku przelewających się tam i z powrotem gotowych do zapisania zdań.
Wiele razy wcześniej śniłam taki sen, że z mojej głowy wypływają lawiny zdań układających się w całe opowieści. Działo się to w takim tempie, w jakim rzeka spływa z wysokich gór. Nigdy w normalnym życiu na jawie myśli człowieka tak szybko nie biegną. W tym śnie miałam podobne odczucia, jak w czasie, w którym dziwna jakaś siła zmuszała mnie do zapisywania wspomnień z dzieciństwa.
Zaś pisząc nie potrafiłam niczego czytać.
Znów słuchałam przepowiadań niedzielnych o. Fabiana.
Pamiętając o zaszczycie, jaki mnie spotkał, wciąż prosiłam o dar pisania.
Potem już, gdy wspomnienia z dzieciństwa przelały się z mojej głowy do zapisu w komputerze, z mniejszym bólem i spokojniejszą perswazją spisywałam losy moje i moich przyjaciół harcerzy. Pomiędzy tymi zapiskami wtrącałam jakieś bieżące tematy. Byłam już bardzo zmęczona.
Wciąż nie potrafiłam niczego czytać.
Znów słuchałam przepowiadań niedzielnych o. Fabiana.
Pamiętając o zmęczeniu prosiłam o dar czytania.
Od przyjaciół i znajomych miałam pochlebne opinie.
Chciałam jednak od obcych, od profesjonalistów usłyszeć opinię na temat tego, co jest owocem daru, o który prosiłam. Najbardziej zależało mi, uparłam się wręcz, by w Moim Mieście ktoś łaskawie spojrzał na moje teksty. Dostałam zapewnienie od dyrektora Centrum Kultury, który w porozumieniu z Dyrektorem Muzeum postanowił wydać fragmenty moich wspomnień w Almanachu Kulturalnym.
Radość moja nie miała granic.
Dziękowałam Temu, Który Wszystko Może. Dziękując czułam się  po raz kolejny zaszczycona.
Znów słuchałam przepowiadań niedzielnych o. Fabiana.
Pamiętając o zmęczeniu prosiłam o dar czytania.
Aż w końcu przeczytałam książkę innego autora.
Znalazłam też w internecie ogłoszenie, że Watykan zaprasza blogerów. Należało wysłać zgłoszenie na podany adres mailowy i zgłosić swój blog. Informacja lakoniczna. Nic nie mówiąca. Właśnie już po wysłaniu tej dziwnej aplikacji rozmawiałam z Młodym Człowiekiem, z Którym Ostatnio Spędzam Dużo Czasu na temat tego, że wcale nie pragnę wyjechać do Rzymu.
Tuż przed Wielkanocą otrzymałam z prywatnego adresu, od całkiem mi obcej osoby gratulacje z powodu znalezienia się na liście 150 blogerów z całego świata zaproszonych do Watykanu przez Papieskie Rady ds. Kultury oraz Środków Społecznego Przekazu na konferencję blogerów!
Konferencja ma się odbyć 2 maja, jako impreza towarzysząca beatyfikacji naszego Papieża. Trochę więcej niż tydzień, znacznie mniej niż dwa tygodnie do wyznaczonej daty! Żadnej oficjalnej informacji. Za to grad maili od pozostałych osób, które z naszego kraju znalazły się na liście szczęśliwych wybrańców.
Wielka walka z myślami. Przecież w ten weekend miałam pracować. Pracuję od niedawna i tylko raz w miesiącu. Miałam składać na czesne do szkoły dla mojej Małej Dziewczynki. Lubię tę pracę. Poza tym już kilkakrotnie w życiu na szalę moich awansów zawodowych kładłam służbę wszelaką. Nie znam przecież języka. Jak ja się dostanę do Rzymu, jak sobie poradzę sama? Nie mam pieniędzy! Przecież niedawno byłam w szpitalu, bo miałam problemy z sercem!!!
Obieg maili pomiędzy moimi nowymi znajomymi "z listy" oraz telefoniczna wymiana myśli i zdań z przyjaciółmi, rozmowy z Mężczyzną, Który Kiedyś Był Chłopcem i koronny argument Młodego Człowieka, z Którym Ostatnio Spędzam Dużo Czasu, że to dla sprawy...
Kilkakrotnie postanawiałam:
- jadę;
- nie, zwariowałam - nie jadę;
- no, muszę jechać...




Najważniejsze w tym wszystkim jest, że wciąż nie ogarniam rozumem tego zaszczytu. Najpierw wystraszyłam się. Bo zobaczyłam. To znaczy przestałam być ślepa. Uświadomiłam sobie, że On jest i spełnia właśnie moje pragnienie. Skoro wcześniej byłam na tyle ślepa, że nie widziałam, że wszystkie wcześniejsze zaszczyty, zgodnie z przepowiadaniami o. Fabiana były spełnieniem moich próśb, to w końcu dał mi taki zaszczyt, taki znak, że już go nie mogę przegapić, przejść obok. A co mnie wystraszyło?! Już nigdy nie będę sobie mogła pozwolić na jakiekolwiek zwątpienie, co do istnienia Tego, Który Wszystko Może. Skoro tak spełnia moje pragnienia... skoro tak hojnie dzieli zaszczytami!

A ja chciałam tylko sprawdzić, czy dobre są moje teksty na blogu.

Czy ja umiem tak dziękować, jak On zaszczyca?

niedziela, 24 kwietnia 2011

Jedyne takie Triduum w moim życiu

Raz w moim życiu Triduum miało inny wymiar.
To było 5 lat temu, kiedy umierał mój Ojciec, Którego w Czasach, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką i mieszkaliśmy jeszcze w Moim Mieście, nazywaliśmy Tańcią, .
Agonia rozpoczęła się w Wielki Piątek w limanowskim szpitalu na oddziale hospicyjnym.  Byłam u niego w Wielki Czwartek. Czuł się całkiem dobrze. Nic nie zapowiadało ostatecznego zwrotu. Zmęczona kilkumiesięcznym czuwaniem przy łóżku Tańci, najpierw w sądeckim szpitalu, potem trwającymi ponad miesiąc wyjazdami do Limanowej, postanowiłam w piątek nie jechać do szpitala. Pojechała Moja Starsza Siostra.
Wzięłam się za szykowanie domu do Świąt. Ja sama byłam przygotowana duchowo poprzez osobiste przeżywanie misterium męki i zbliżającej się śmierci Tańci. Z tracheostomijną rurką w krtani, gastrostomią do żołądka, na hospicyjnym łóżku jego wyniszczone ciało jawiło się nędzne i zmasakrowane. Jak ciało Chrystusa na krzyżu.
Wiadomo, miał lepsze i gorsze dni, ale moim zdaniem, kiedy go opuszczałam w Wielki Czwartek, naprawdę nic nie zapowiadało, że koniec jest bliski.
W piątek spałam i odpoczywałam, coś tam przygotowując na świąteczny stół. Nabierałam sił.
W Wielką Sobotę, po święceniu, oraz po wizycie przy Grobie Pańskim, pojechałyśmy z Moją Starszą Siostrą i z naszymi Rodzinami odwiedzić Tańcię.
Wszyscy wrócili do domów, my obie zostałyśmy, bo od piątkowego wieczoru stan Tańci był bardzo ciężki. Tak powiedziały pielęgniarki. Zostałyśmy z zastygłymi uśmiechami na twarzach i niedopowiedzianymi życzeniami dla mężów i dzieci. W odświętnych ubraniach, autentycznym głodem i podwojonym bólem. Zaledwie odeszłyśmy od Grobu Pana, a już przystąpiłyśmy do łoża śmierci Ojca.
Czuwałyśmy całą noc. Noc, która ma w sobie Wielką Tajemnicę. Tajemnicę pokonania śmierci i Tajemnicę zwycięstwa Miłości. Noc Zmartwychwstania!
Choć moja miłość do mojego Ojca zmartwychwstała wcześniej. Wskrzesiła ją jego śmiertelna choroba, moje przy nim czuwanie.
Ojciec, który w swoim życiu nie potrafił sobie poradzić w zderzeniu z rzeczywistością i chował się przed światem w znieczuleniach swojego niebycia, nie radził też sobie ze śmiercią. Mama odeszła tak spokojnie... On był przerażony. Trzymał nas obie, mnie i Moją Starszą Siostrę tak mocno za ręce, że aż mu kostki na dłoniach zbielały. Przez całą Wielką Noc, owego kwietnia sprzed pięciu lat, zapadał w nieistnienie, by po chwili ocknąć się z ogromnym strachem w oczach. Być może chciał nam coś jeszcze powiedzieć? Nie mógł przecież od kilku tygodni słowa wydobyć... On, wspaniały erudyta, mistrz retoryki!
Rano po rezurekcyjnych dzwonach stwierdziłyśmy, że czas wracać do domów. Postanowiłyśmy zostawić Ojca samego. Czułyśmy, wiedziałyśmy, że nie odejdzie spokojnie, dopóki będziemy czuwały przy jego łóżku. To było tak namacalne i oczywiste, że przeszkadzamy mu w odejściu od ciała i spraw ziemskich, że nie można było inaczej pomyśleć. Nie można się było inaczej zachować.
Był namaszczony olejami. Nasze modlitwy zamiast ułatwić mu przejście, wstrzymywały go...
W ciągu dnia Moja Starsza Siostra pojechała jeszcze do niego. Nie miał już żadnej świadomości. Tkwił jeszcze w tym życiu nie wiedzieć czemu.
Ja odgrodziłam się od nieznośnego bólu snem.
Wieczorem Tańcia odszedł w samotności.
Nigdy nie będę wiedziała, czy dobre postanowienie powzięłyśmy zostawiając go samego.
Nigdy też nie wybaczę sobie, że nie było mnie wtedy przy nim.
Jednak od czasu, kiedy został sam, uspokoił się.
I pozwolił wreszcie, by jego duszę wziął anielski orszak.

Czasem samotność jest najbardziej pożądana.

sobota, 23 kwietnia 2011

Noc Tajemnicy

Taka to Tajemnica, że trzeba milczeć i czekać w zadziwieniu, z sercem gotowym do wielkiego drżenia na dźwięk pierwszych dzwonów. Ta Noc będzie trwała długo. Wszystko w niej zamarło. Życie ustało. Nawet wiatr zatrzymał się nie wiadomo gdzie, przerywając swój wiecznie szalony taniec. Nie dochodzą żadne odgłosy. Kobiety przestały płakać. I ci, co wiecznie mają coś do powiedzenia, zamknęli się wreszcie za bramą milczenia. Cały świat czeka. Czeka na odkrycie Tajemnicy Życia i największej Miłości. Miłości, która tej Nocy zawisła na Krzyżu.

środa, 20 kwietnia 2011

Moje spotkania z Ukrzyżowanym 2

Dzisiaj pod krzyżem mojego Pana, mojego Boga rozpościera się łąka brzemienna w barwę i zapach fiołków. Chrystus z rozpostartymi ramionami, znudzony samotnością swojej kapliczki na skraju lasu z radością wita mnie, która nadchodzę. Przychodzę dziś całkiem odmieniona. Nie patrzę na mojego Pana litościwie, bo wiem, że w całej Jego pokorze i nędzy na tym krzyżu, zawarta jest ufność i wiara Jego do Ojca, oraz oddanie i poświęcenie dla mnie. Nauczyłam się tej ufności i wiary już kiedyś. Chodziłam po moim świecie bogata w takie uczucia i nawet o tym nie wiedziałam. Czułam, że wewnątrz mnie jest coś nowego, ale nie potrafiłam tego dostrzec. Musiałam zażyć nieco pokory, nędzy i opuszczenia, by moje serce się otworzyło. Dopiero pod zamkniętymi powiekami, wieczorną i ranną godziną dostrzegłam, że napełniona zostałam ufnością i wiarą. Tą ufnością i tą wiarą na podobieństwo mojego Chrystusa Ukrzyżowanego.
A On mówi dziś do mnie: za tymi kwietnymi łąkami, za lasem, na skraju którego trwam w mojej poświęconej kapliczce, jest twoje życie. Nie wszystkie drogi są tam umajone. Niektóre są wyboiste i trudne. Większość z nich pnie się stromo pod górę. Czasem odległość od studni, do studni jest niemożliwa do przebycia. Bo są tam pustynie. Są zlodowaciałe góry. I wreszcie są ciemne doliny. Bywają oazy kwietnych łąk, ale tych jest najmniej. Nie spodziewaj się w czasie tej wędrówki znikąd pomocy. Raczej spotkasz słabych i potrzebujących. To oni dadzą ci siłę, byś pokonywała siebie. Droga, która jest drogą twojego życia, niejednokrotnie przyprawi cię o utratę życia. Wiem, że chcesz żyć. Ale dopiero, kiedy zatracisz się w tej wędrówce bez reszty, dopiero kiedy nabierzesz przekonania, że "żyć możesz dzięki temu, za co mogłabyś umrzeć" zdobędziesz życie prawdziwe.
Możesz tu zostać u moich stóp, przy kapliczce, pod lasem, na łące brzemiennej w barwę i zapach fiołków i nie zaznać już w swoim życiu niczego więcej złego prowadzącego do dobrego.
Posiadasz już wiele. Więcej niż inni.
Wystarczy ci tyle, czy chcesz jeszcze?

Jezu. Ufam Tobie.

piątek, 15 kwietnia 2011

Moje spotkania z Ukrzyżowanym 1

Dzisiaj niebo miało kolor czyichś oczu i zlewało się w jedną barwę. Po tej mojej chorobie, nie-chorobie odkrywam świat na nowo. Zresztą, nie byłam w Stanicy od grudnia.
Stałam dziś na werandzie i patrzyłam jak na tle przeciwległej góry pada deszcz wiany zalotnym wiatrem. Śmiesznie wyglądał. Jak nie deszcz. Widok z werandy jest na południe. Deszcz padał tylko w tle - do granicy potoku, który płynie w dole za ulicą, dzieląc Kosarzyska na pół głęboką rysą. Pięknie ten deszcz wyglądał na tle lasu. Wyglądał, jak zwiewne sukienki Aniołów. Naraz z półprzezroczystego, zrobił się mleczny. Jakby jakieś mgły przyciągnął od zachodu. Albo jakby Anioły zamieniły tiulowe sukienki na białe, z organdyny. To płatki śniegu zmieszane z kroplami deszczu przebrały Aniołom sukienki.
Stałam na werandzie naszego drewnianego starego domu. Oparta o framugę podziwiałam ten teatr. A moje serce i wszystko we mnie napełniało się ogromnym bólem, którego źródło odkrywałam. Był to ból tęsknoty za tym domem. Za tym widokiem. Za wszystkim...
A On powiedział mi wtedy to, czego nie mogę zrozumieć.

Drewniane framugi. Drewniane ściany wewnątrz i bale na zewnątrz... Wszystko ubrane w stare ciepłe drewno.
Kilka ściętych przed zimą sosen leżało na dolnym tarasie jak trupy po przegranej bitwie. Już gałęzie i konary miały odrąbane. Sąsiadce, tej z dołu przeszkadzały i trzeba było zmniejszyć ich krąg wokół Stanicy. Nasi Seniorzy też odchodzą. A przecież sami sadzili te sosny. A może tych, co sadzili dawno już nie ma?
Gdybym wtedy pozwoliła na to, by wypłynął ze mnie cały ten ból, pewnie wypłakałabym ostatnią łzę.
Ale w tym właśnie momencie, kiedy zdawało się, że tama puszcza, On powiedział: pomóż Mi. Kiedyś spotkałam Go przy drodze. Wisiał na swoim krzyżu. Chciałam przysiąść mocno zdrożona i po prostu odpocząć. Powiedział: to Ja potrzebuję twojej pomocy, pozwól Mi wesprzeć Moje zwisłe nogi na twoich ramionach... potrzebuję twojej siły...

Nawet niebo nie płakało w tej chwili.
Pozwoliłam więc, by tylko zachód płakał. Bo to stamtąd wiatr powiewał tymi zwiewnymi sukniami Aniołów. A wyglądało, jakby to był dziwny deszcz, co padał tylko na tle ściany lasu, za Czerczem, przed górą.
Lekarze powiedzieli, że mam za duże serce.
Pewnie od płaczu, który musi znaleźć ujście.
Wtedy serce powróci do swoich rozmiarów i znowu będę widziała tylko zwykły deszcz w tańcu Aniołów.
Tylko, czy wtedy ja, to będę ja?

środa, 6 kwietnia 2011

Słowa, które bolą

Dwa krótkie słowa nadane za pomocą satelity Eutelsat, Sesat, a może w64, czy B77 zatrzymały czyjeś życie. Może miały trafić do kogoś innego, a trafiły do adresata tylko przez pomyłkę, bo zahaczyły o spadający meteoryt i zmieniły kierunek? Może jednak miały trafić do tego kogoś, ale innego dnia, w innej chwili? Bo innego dnia, w innej chwili ich znaczenie byłoby inne?
Słowa powiedziane poza czyimiś plecami miast wyrażać nutę wdzięczności, raniły. Bo ktoś nie zastanowił się, że może zranić swoim słowem.
Słowa, które nie powinny były wcale paść, padły i po raz pierwszy zatrzymały czyjeś życie. Potem już ktoś nie miał siły, by przyjmować kolejne bolące słowa. A te potoczyły się jak lawina. Najgorsze jest to, że wszystkie satelity krążące nad Ziemią wokół Równika i unoszące nad Biegunami bez zastanowienia przesyłają słowa, które bolą. Tak te satelity zaprogramowali ludzie. Pewnie ci sami ludzie, którzy bez zastanowienia wypowiadają bolące słowa.
A człowiek bez żadnego ochraniacza, bez pancerza, czy zwykłego nawet etui musi bezpośrednio do swego wnętrza wpuścić wszystkie te bolące słowa.
I nie wiadomo, czy bardziej bolały te słowa najpierw wypowiedziane, które nie powinny były wcale paść, a padły, czy te, które ktoś do kogoś powiedział nie zastanowiwszy się, że zabolą, czy może te ostatnie dwa krótkie słowa, których nawet słowami nazwać nie można?

Nikt się już tego nie dowie. Bo czyjeś życie zatrzymały bolące słowa.