Raz w moim życiu Triduum miało inny wymiar.
To było 5 lat temu, kiedy umierał mój Ojciec, Którego w Czasach, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką i mieszkaliśmy jeszcze w Moim Mieście, nazywaliśmy Tańcią, .
Agonia rozpoczęła się w Wielki Piątek w limanowskim szpitalu na oddziale hospicyjnym. Byłam u niego w Wielki Czwartek. Czuł się całkiem dobrze. Nic nie zapowiadało ostatecznego zwrotu. Zmęczona kilkumiesięcznym czuwaniem przy łóżku Tańci, najpierw w sądeckim szpitalu, potem trwającymi ponad miesiąc wyjazdami do Limanowej, postanowiłam w piątek nie jechać do szpitala. Pojechała Moja Starsza Siostra.
Wzięłam się za szykowanie domu do Świąt. Ja sama byłam przygotowana duchowo poprzez osobiste przeżywanie misterium męki i zbliżającej się śmierci Tańci. Z tracheostomijną rurką w krtani, gastrostomią do żołądka, na hospicyjnym łóżku jego wyniszczone ciało jawiło się nędzne i zmasakrowane. Jak ciało Chrystusa na krzyżu.
Wiadomo, miał lepsze i gorsze dni, ale moim zdaniem, kiedy go opuszczałam w Wielki Czwartek, naprawdę nic nie zapowiadało, że koniec jest bliski.
W piątek spałam i odpoczywałam, coś tam przygotowując na świąteczny stół. Nabierałam sił.
W Wielką Sobotę, po święceniu, oraz po wizycie przy Grobie Pańskim, pojechałyśmy z Moją Starszą Siostrą i z naszymi Rodzinami odwiedzić Tańcię.
Wszyscy wrócili do domów, my obie zostałyśmy, bo od piątkowego wieczoru stan Tańci był bardzo ciężki. Tak powiedziały pielęgniarki. Zostałyśmy z zastygłymi uśmiechami na twarzach i niedopowiedzianymi życzeniami dla mężów i dzieci. W odświętnych ubraniach, autentycznym głodem i podwojonym bólem. Zaledwie odeszłyśmy od Grobu Pana, a już przystąpiłyśmy do łoża śmierci Ojca.
Czuwałyśmy całą noc. Noc, która ma w sobie Wielką Tajemnicę. Tajemnicę pokonania śmierci i Tajemnicę zwycięstwa Miłości. Noc Zmartwychwstania!
Choć moja miłość do mojego Ojca zmartwychwstała wcześniej. Wskrzesiła ją jego śmiertelna choroba, moje przy nim czuwanie.
Ojciec, który w swoim życiu nie potrafił sobie poradzić w zderzeniu z rzeczywistością i chował się przed światem w znieczuleniach swojego niebycia, nie radził też sobie ze śmiercią. Mama odeszła tak spokojnie... On był przerażony. Trzymał nas obie, mnie i Moją Starszą Siostrę tak mocno za ręce, że aż mu kostki na dłoniach zbielały. Przez całą Wielką Noc, owego kwietnia sprzed pięciu lat, zapadał w nieistnienie, by po chwili ocknąć się z ogromnym strachem w oczach. Być może chciał nam coś jeszcze powiedzieć? Nie mógł przecież od kilku tygodni słowa wydobyć... On, wspaniały erudyta, mistrz retoryki!
Rano po rezurekcyjnych dzwonach stwierdziłyśmy, że czas wracać do domów. Postanowiłyśmy zostawić Ojca samego. Czułyśmy, wiedziałyśmy, że nie odejdzie spokojnie, dopóki będziemy czuwały przy jego łóżku. To było tak namacalne i oczywiste, że przeszkadzamy mu w odejściu od ciała i spraw ziemskich, że nie można było inaczej pomyśleć. Nie można się było inaczej zachować.
Był namaszczony olejami. Nasze modlitwy zamiast ułatwić mu przejście, wstrzymywały go...
W ciągu dnia Moja Starsza Siostra pojechała jeszcze do niego. Nie miał już żadnej świadomości. Tkwił jeszcze w tym życiu nie wiedzieć czemu.
Ja odgrodziłam się od nieznośnego bólu snem.
Wieczorem Tańcia odszedł w samotności.
Nigdy nie będę wiedziała, czy dobre postanowienie powzięłyśmy zostawiając go samego.
Nigdy też nie wybaczę sobie, że nie było mnie wtedy przy nim.
Jednak od czasu, kiedy został sam, uspokoił się.
I pozwolił wreszcie, by jego duszę wziął anielski orszak.
Czasem samotność jest najbardziej pożądana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz