Są takie miejsca i takie zdarzenia, o których nie da się ot tak napisać, opowiedzieć. Do dziś nie wiem jakich słów mogłabym użyć, by odzwierciedliły to, co przeżyłam, gdy stanęłam w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.
Wcześniej wyczytałam na jakiejś stronie internetowej, że odwiedziny na Górze Trzech Krzyży można sobie podarować, że pobyt w tym miejscu można ominąć. Tymczasem, choć Kazimierz robi wrażenie coraz głębsze i wyrazistsze z każdym krokiem, który się stawia w tym opiewanym przez artystów miejscu, można pojąć i "zobaczyć" go tylko z perspektywy Góry Trzech Krzyży i potem zamknąć obraz ze wzgórza klasztoru franciszkanów.
Więc najpierw, gdy stanęłam w narożniku rynku od strony kamienic Przybyłów mogłam się tylko rozpłakać. Szloch zacisnął moje gardło i nie byłam w stanie przedsięwziąć niczego. Nie mogłam się ruszyć, postawić ani jednego kroku, nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa - jedyne co mogłam, to dać upust łzom. I wcale nie dlatego, że naczytałam się o magii tego miejsca, że gdzieś obudziły się jakieś skojarzenia itp. Ta magia tam była i sparaliżowała mnie, poraziła każdą komórkę odpowiedzialną za odbiór rzeczywistości i te odpowiedzialne za reakcje na rzeczywistość również.
Tak doskonałej harmonii piękna rzeźby terenu, krajobrazu przyrody i architektury jeszcze nigdzie dotychczas nie doświadczyłam. I gdybym się miała raz jeszcze urodzić i spędzić życie poza ukochanym Beskidem, chciałabym, by dokonało się to w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.
Magia miejsca i czasu, magia piękna i harmonii krajobrazu i architektury spotyka mnie i unieruchamia każdorazowo w Beskidzie Niskim. Odczuwam ją łaskotaniem delikatnych powiewów łagodnego wiatru, aromatem traw, porosłych ziołami wolnych przestrzeni, podmokłych łąk; zaklęta jest w zapachu modrzewiowych desek poskładanych w zręby, zamykających pod kopułami cerkiewnych bani najświętsze ikony, modlitwy i nabożne pieśni kantorów. Tkwi pomiędzy krzyżami i macewami cmentarzy, z których wszystkie są pomnikami czasów bezpowrotnie minionych. Odbija się echem od chylących się drewnianych ścian chyżych - chat osieroconych przez zawieruchy historii. Jest owa magia w każdym przydrożnym kamiennym krzyżu z trzecim pochyłym ramieniem i na półksiężycach cerkiewnych wykutych krucyfiksów, w których czasem światło przebija się przez kolorowe szkiełka. W wielkiej kontemplacji przeżuwają ją krowy leniwie wylegujące się w pobliżu świątyń Bożych a stada owiec wyśpiewują w radosnym beeeczeniu niesionym z wiatrem w dal.
Im częściej tam jestem, tym bardziej zniewala mnie ta magia, przywiązuje, łudzi, obiecuje i jest to zniewolenie na wzór najwyższego, zawartego w osobie Stwórcy, boskiego zniewolenia. I o tym miejscu jestem w stanie opowieść zawrzeć w słowach, choć tak daleko jej do tej prawdziwej opowieści, takiej jaką ją odczuwam.
Jeśli zaś będę w stanie ubrać w słowa cokolwiek, co przydarzyło mi się po obu stronach Wisły na wysokości Kazimierza Dolnego, zapewne to zrobię.
Tymczasem zapraszam w Beskid Niski.
Chyba zdjęcia (po kliknięciu w linijkę) odzwierciedlą, co mam na myśli, a czego nie potrafią wyrazić słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz