MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 8 lutego 2012

Zimą

Idzie się powoli. Śnieg skrzypi pod nogami. Leśny dukt prowadzi raz łagodnie, raz stromo pod górę. Na gałęziach świerków i jodeł leniwie wylegują się czapy białego śniegu, nadając drzewom dostojeństwa i bajkowego wyglądu. Tylko kikuty drzew liściastych rosnących gdzieniegdzie pośród wiecznie zielonymi choinami, wyglądają śmiesznie, jak miotły, albo gałęzie przygotowane dla bałwanów olbrzymów. Oprószone śniegiem, owszem. Ale nędznie w porównaniu  z iglastymi królowymi zimy, przybranymi w balowe suknie z etolami. Są odcinki drogi, że robi się ciemno, pomimo że świat pokryty jest bielą. Choć trzeba przyznać, że latem w tym miejscu jest bardziej ponuro. Krok wymaga przyśpieszenia, by minąć krainę Baby Jagi. Idąc samemu, w takich miejscach jest naprawdę nieprzyjemnie.
Strumień płynący tu zawsze zniknął pod grubą warstwą lodu. O każdej innej porze roku szemrze raz głośniej, raz ciszej i towarzyszy samotnemu wędrowcy. Dzisiaj głucha cisza. Nawet ptaki pochowały się przed mrozem. Pod tymi śnieżnymi etolami zapewne. Trzeba bardzo ostrożnie stawiać stopy, bo ścieżka miejscami nieprzetarta. Można utknąć w jakiejś głębokiej dziurze. Zdaje się, że droga będzie prowadziła tylko pod górę, bo w tej śnieżnej kipieli stok jakby się wydłużył. Monotonia bieli zaczyna nużyć. Trzeba częściej przystawać i odpoczywać. Z ust wydostają się kłęby białej pary, a nozdrza zamarzły. Przy każdym wdechu ma się wrażenie, jakby skrzydełka nosa sklejały się ze sobą, a lodowate powietrze dociera głęboko. Przeczy to nauce mówiącej o ogrzewaniu się wdychanego powietrza. Może to oznaka wychłodzenia? Nie! Przecież pod ubraniami rozchodzi się przyjemne ciepło.
Jest mostek. Drewniany. Strumień, ten zamarznięty, oplata drogę to z prawej, to z lewej strony. Na mostku można chwilę postać, oprzeć się o barierkę - drewnianą i wystawić twarz w stronę słońca. Ale znacznie ciekawsze jest przewieszenie się przez tę samą barierkę i obserwowanie powierzchni lodu. Jest tak gruby, że aż biały, nieprzeźroczysty. Nie widać pod nim ślizgającej się wody.  Za to powierzchnia lodu nie jest gładka. Znajdują się na niej nawarstwienia świadczące o tym, że woda wymykała się na powierzchnię zmarzliny i wylewała na lód, tworząc zamarznięte zakola. Tak jedno na drugim. Świadczy to o wartkości górskiego potoku. Woda płynąca spokojnie po płaskim terenie nie wydostaje się na powierzchnię lodu, tylko daje się skuć od góry. Potok górski zawsze niepokorny!
Dość odpoczynku. Trzeba opuścić to miejsce, w którym rozleniwia słońce i pokonać kolejne odcinki bardziej lub mniej rozświetlone blaskiem śnieżnej zimy.
W końcu ostatni, najtrudniejszy odcinek ścieżki pnącej się stromo pod górę, wyjście z lasu na rozległą polanę i... oślepiający blask. Śnieg skrzy się milionem zmarzniętych płatków, które mienią się w słońcu jak brylanty. Trzeba przymrużyć oczy i stopniowo wpuszczać blask iskrzącej się bieli, by nie doznać bólu spowodowanego tym niespodziewanym olśnieniem. Krok za krokiem zbliża wędrowca do miejsca, w którym nie ma granicy dla rozciągających się wokół gór. Są wszędzie: z przodu, z tyłu, z prawej i z lewej strony. Są pod stopami i nie ma ich tylko nad głową. Nad głową rozpościera się szafir nieba. Ani jednego obłoku - wszystka biel leży przecież na ziemi. Dlatego niebo w tak nierzeczywisty sposób kontrastuje z całą ziemią! Biel na ziemi jest wszechobecna, szafirowe niebo jest blisko ziemi, góry są wszędzie, a nad tym wszystkim panuje cisza. Nie ma jej co zmącić. Cisza jest bardziej wszechobecna niż biel. Bardziej niż szafir nieba. Rozpływa się po okolicy, a okolica zdaje się, zalewa świat bez reszty. Biel jest dziewicza i szafir dziewiczy. A cisza zaledwie się urodziła. Słychać tylko głośny oddech utrudzonego wędrowca, jakby w jakiejś niszy hulał wiatr. Ale ten za chwilę się wycisza. Wędrowiec lekko stąpa po  śniegu, którego dotąd nie skalała stopa ludzka. Zapada się w jakiejś nierówności terenu, wygładzonej przez wiatr i krok za krokiem odkrywa świat, którego żaden z ludzi jeszcze nie zaznał. Chciałby nie mącić ciszy, spokoju, bieli i szafiru nawet własnymi myślami, ale te nie wiedzieć czemu wybuchają mu w głowie, niczym fajerwerki.
Cóż on ma myśleć, ten wędrowiec, o sobie, w ogromie dzieła Stwórcy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz