MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 lutego 2012

Nazwisko

Ponad ćwierć wieku temu przyjęłam nazwisko Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem a wraz z nim nieśmiertelne zapytanie całej społeczności lokalnej: czy pani jest krewną pana Z. Wolanina i TEJ pani Wolanin?
Nazwisko, które noszę nie jest potoczne w tych stronach. Od dawna w rodzinie wiadomo, bo drukiem stoi w opasłym drugim tomie Dziejów Miasta Nowego Sącza, od kiedy się wzięli w mieście protoplaści rodziny Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem. Dwóch braci - Józef i Antoni przywędrowali z samego Wiednia w czasach Monarchii i zapoczątkowali sądecki odłam rodziny. O ile dokładnie znani są krewni z linii Antoniego, o tyle o potomkach Józefa mało wiadomo. Więcej Wolaninów w mieście nie ma. Prócz TEJ pani i pana Z. Prawdopodobnie pochodzą w prostej linii od Józefa. Obaj bracia protoplaści mieli firmę budowlaną. Postawili mnóstwo budynków w mieście. Tych, którymi miasto się dzisiaj szczyci. W jednej z naszych szuflad jest pieczątka mistrza Wolanina.
Przyjęcie nazwiska Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem odbywało się w czasie, kiedy pracowałam w kulturze. Pan Z. był również pracownikiem kultury, tylko innej jednostki. Nic więc dziwnego, że środowisko, w którym się obracałam żywo interesowało się ewentualnym pokrewieństwem. Ale pytania nie ustały i padają z ust ludzi niekoniecznie związanych ze światem kultury.
Po wielu, wielu latach dowiedziałam się, że TA pani (matka pana Z.) jest sławna dzięki swojemu nazwisku rodowemu, gdyż wywodzi się z rodziny kurierów beskidzkich z czasów II wojny światowej, którzy zapisali się w almanachach historycznych nie tylko regionu, a całej ojczyzny. Sama również brała czynny udział w działalności konspiracyjnej i kurierskiej - jest bohaterką narodową.
Los sprawił, że uczestnicząc kilka tygodni temu w wydarzeniu kulturalnym w mieście, miałam okazję spotkać pana Z. Nie było możliwości, aby ktoś nas sobie przedstawił. Trwał wernisaż wystawy prac profesora Hałasa. Skończyły się oficjalne przemówienia (sama "przemawiałam"), goście rozeszli się po salach wystawienniczych rozmawiając w grupkach lub w samotności kontemplując sztukę. Część przybyłych, z moich obserwacji wynika, że zawsze przybywających tylko w tym celu, skrzętnie udała się na przygotowany poczęstunek. (Jest jedna starsza pani, wygląda, że ze środowisk inteligenckich, mocno dziś wynędzniała, która podczas każdego wernisażu pakuje kanapeczki, ciasteczka i owoce do serwetek i woreczków - na wynos.)
Ponieważ pytanie o pokrewieństwo z panem Z. nie umarło, długo się nie namyślając - zwłaszcza, że zauważyłam, iż pan Z. spogląda w kierunku wyjścia - poleciałam przez całą długość sali jak strzała w jego kierunku. Nie pozostawiając ani sobie czasu na namysł, ani jemu na szybki odwrót, wyciągnęłam dłoń w jego kierunku i powiedziałam:
- Dzień dobry, proszę mi wybaczyć, ale ja musiałam to zrobić. Musiałam podejść do pana i przedstawić się panu, bo widzi pan, ja nazywam się Dorota Wolanin i wciąż słyszę... - nie dokończyłam, bo pan Z. wszedł mi w słowo prawie wołając:
- To pani jest TĄ panią Dorotą Wolanin, o którą wszyscy mnie pytają, czy jest moją krewną?!

Hmmm???

Takiego obrotu sprawy nie przewidziałam. Zapytałam więc głupkowato:

- Pana pytają o mnie? Mnie od tylu lat dręczą pytaniami o pana!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz