MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 17 marca 2012

Dom rodzinny - Opowieści dla Zośki

Wiesz, co to jest dom rodzinny?
Dom rodzinny to najcudowniejsze wspomnienie z całego życia. Dom rodzinny to jak rozpoczęcie najważniejszej modlitwy. Dom rodzinny, to zapach ciasta drożdżowego, zupy pomidorowej, choinki w Święta. To odgłos wesołych rozmów, dźwięk radosnego śmiechu... ale też pierwsze obowiązki i dyscyplina, w jakiś nadprzyrodzony sposób zaplecione w najgorętszą miłość. Dom rodzinny to miejsce, w którym dzieci mieszkają ze swoimi rodzicami.
Mój dom rodzinny, taki jaki pamiętam, to dom pełen ludzi, książek, gier i gazet. Gdy już ja i moje rodzeństwo byliśmy duzi, było tak, że w obiegu była jedna książka polecana sobie wzajemnie. Wszyscyśmy ją po kolei czytali i potem długo wracaliśmy w rozmowach do jej treści. Każdy oczywiście czytał też swoje ulubione książki. Moja mama przynosiła wszystkim książki z biblioteki, bo pracowała w bibliotece. Moja mama dosłownie w każdej wolnej chwili zanurzała się w lekturze. Mój tata preferował gazety i czasopisma. One były jego pasją. Nic dziwnego, był przecież dziennikarzem. Kiedy umierał, w łóżku na kołdrze miał położone gazety. Chciałam je zebrać i położyć na bok, ale nie pozwalał; chociaż był nieprzytomny, robił się niespokojny przy każdej próbie zebrania gazet. On, mój tata - twój pradziadek - w dniach śmierci trzymał na gazetach dłonie i palce mu drgały, jakby czytał brailem...
W moim domu rodzinnym najbardziej jednak lubiłam chwile, kiedy zbieraliśmy się wszyscy przy stole w dużym pokoju i graliśmy w różne gry. Stół w dużym pokoju mógłby opowiedzieć niejedną historię. Miał na sobie wiele odciśniętych śladów naszego życia rodzinnego. Najczęściej grywaliśmy w kości albo w karty. Choć, gdy byłam młodsza, to pamiętam i pchełki, i chińczyka i warcaby. Tylko warcaby mają to do siebie, że jedną partię mogą rozgrywać tylko dwie osoby. A my lubiliśmy grać całą rodziną. To były wspaniałe chwile. Mama kroiła placek, robiła dla dzieci herbatę, dla starszych kawę - bo rzecz jasna grało się zimową porą, choć nie tylko. Latem dni były zbyt długie i ciekawe. Latem, jeśli graliśmy, to najczęściej na wczasach, albo podczas urlopu babcinych rodziców. Każdego roku jeździliśmy na wczasy. Na wczasach zabieraliśmy koc, piłkę, moja mama szykowała kanapki i picie i szliśmy nad rzekę. Kąpiel przeplataliśmy grami. Moja mama zawsze karmiła dziecko, które akurat było najmłodsze. Jest wiele zdjęć w albumie rodzinnym, na których moja mama nad rzeką nachyla się nad najmłodszym dzieckiem i wpycha mu kanapkę do buzi... Taka już była moja mama. Uważała, że jej najświętszym obowiązkiem jest karmienie swoich dzieci. Dlatego przez całe życie robiła wszystkim kanapki - nawet, gdy byliśmy już dorośli i zamiast do szkoły chodziliśmy do pracy, to moja mama wciąż szykowała dla każdego, kto mieszkał jeszcze w domu rodzinnym, kanapki do pracy. Gotowała obiady tak, aby każdemu dogodzić: skoro wczoraj było to, co najbardziej lubi jedno dziecko, to dzisiaj zrobię to, co smakuje najbardziej drugiemu... taką miała strategię. Na każdą niedzielę piekła placek. Jakie pyszne placki piekła moja mama... palce lizać. Bo moja mama do wszystkiego co robiła, a już zwłaszcza do jedzenia, dokładała szczyptę swojej miłości. Takie miała przepisy. Bez szczypty miłości albo serca, jak kto woli, ani rusz z pracą w kuchni. Zapisywała te swoje przepisy w dużym notatniku, który leżał w szufladzie ze ścierkami. Choć nie była zwolenniczką idealnego porządku, to wszystko - zwłaszcza w kuchni, musiała mieć położone na swoim miejscu. Pamiętam, jak zawsze mówiła, że gdyby nagle zabrakło światła (a w tamtych czasach często brakowało światła), to po ciemku trzeba móc znaleźć, to co jest potrzebne. Też lubię, żeby rzeczy miały swoje miejsce w domu. Wtedy nie przeszkadzają ludziom w ich wspólnym życiu. Jeżeli rzeczy nie leżą na swoim miejscu, to ludzie zaczynają się kłócić.
Mój tata często pracował w domu. Wtedy musiała być cisza jak makiem zasiał. Wiesz kruszyno, jak to jest, bo nieraz opowiadasz mi, że tatuś pracował w domu.
Tak to już jest, że tatusiowie bardziej oddają się takiej pracy, podczas której muszą mieć spokój. Izolują się od dzieci, rodziny, domu. Nie wiem, czy powinnam ci mówić o tym, ale umawiałyśmy się na szczerość, że tatusiowie to robią z rozmysłem. Uciekają od gwaru domowego życia w obowiązki zawodowe, bo prawda jest taka, że stałe przebywanie z dziećmi w domu ich nuży. Nie to, co mamusie, które w nocy i w dzień gotowe są do służenia pomocą swoim dzieciom. Mamusie, które oddają się w całości i bez reszty wszystkim sprawom swoich pociech. Wiesz jak mamusię boli każdy ból jej dziecka? A jak cieszy każda jego radość!
Tak, mamusie poświęcają się w każdym momencie, chociaż tak o tym nie myślą. Poświęcając, uświęcają się i swoje dzieci. Bo te po takim przykładzie będą na pewno wiedziały, co to jest dom rodzinny, czym pachnie i z czym się kojarzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz