Dziś będzie felieton. Ja sama to się aż tak bardzo nie znam
na gatunkach literackich, ale są tacy, co klasyfikują moje teksty do
odpowiednich szufladek i dzięki temu wiem, co jest co. Jeśli ktoś z czytających
uzna, że to jednak nie felieton, to z pretensjami proszę nie do mnie. Ja tu
tylko piszę.
Tak. Wracamy do tematu. Więc dziś będzie felieton o
uzdrowicielskiej mocy diagnozy – tak (!) samej diagnozy(!) - lekarskiej. Są tacy – i to nie ci sami
tacy, co w akapicie wyżej – którzy z olbrzymią dawką ironii i sarkazmu twierdzą, że w tematach medycznych pozjadałam
wszystkie rozumy. Na szczęście głównego przedstawiciela tego nurtu
wyeliminowałam z grona ludzi, których zwę znajomymi, toteż pozostanę przy tym,
że życie zmusiło mnie do liźnięcia wielu ścisłych specjalizacji medycznych. Taką
mam karmę, że kręcę się wciąż wokół chorych
i chorszych. Wszystko zaliczam niemal celująco. A, że jest tego trochę, to można było
pozjadać nieco rozumów.
Tak. Następny wstęp mamy załatwiony, więc ponownie wracamy
do tematu. Obiecałam felieton o uzdrowicielskiej mocy diagnozy lekarskiej.
Nasz lekarz, który jest lekarzem guru*, czyli wszystko co
powie jest bezdyskusyjne, a przede wszystkim prawdziwe, powiedział przez
telefon, że to zapalenie opon mózgowych. Pierwszy lekarz – ten sam co nie lubi
rozmawiać w szaliku – wystawiając skierowanie do szpitala powiedział, że nie ma
czasu na to, by z Dużą Małą Dziewczynką pojechać do Krakowa. Wiadomo, co znaczy
nie ma czasu? Oczywiście w przypadku podejrzenia zapalenia opon mózgowych. Może
jestem głupia, ale zrozumiałam, że życie mojego dziecka
jest zagrożone, więc NIE MA CZASU NA JAZDĘ do Krakowa, bo trzeba zacząć działać na-tych-miast!
Na izbie przyjęć oddziału zakaźnego czekam prawie godzinę.
Mała Duża Dziewczynka pokłada się na drewnianej ławce, oczy się jej wywracają.
Kilkakrotnie grzecznie, acz stanowczo interweniuję u pielęgniarek, by
telefonowały po lekarza dyżurnego**.
Drugi lekarz przyjmuje Dużą Małą Dziewczynkę do szpitala z
ostrymi objawami zapalenia opon mózgowych i ropną anginą. Rzeczowo i spokojnie
informuje mnie o diagnostyce, czyli nakłuciu lędźwiowym i sposobie leczenia. Z
informacji wynika, że włączony antybiotyk w swoim spektrum działania leczy i
zapalenie opon mózgowych i ropną anginę i jeżeli „pacjent pójdzie na leczenie”
nie będzie konieczności wykonywania nakłucia, bo przecież najważniejsze jest leczenie.
Poprawa następuje błyskawicznie. Już po kilku godzinach
wiadomo, że zagrożenie życia, które miał na myśli pierwszy lekarz mówiąc, że
nie ma czasu na jazdę do Krakowa, minęło. Konsultuję sprawę z lekarzem guru,
który twierdzi, że jego zdaniem w ogóle nie ma potrzeby robienia punkcji,
ponieważ z badania krwi wyjdzie, z jakiego typu zakażeniem ma się do czynienia.
Drugi lekarz już na wizycie wieczornej pokazuje mi płachtę zadrukowaną wynikami
badania krwi, wśród których nie mogło jeszcze być tego wiążącego wyniku*** i
informuje, że raczej nie jest to zapalenie opon mózgowych.
W drugiej dobie stawia śmiałą diagnozę wyłącznie ropnej
anginy. Dziś - w trzeciej dobie - mówi, że priorytetową sprawą jest wyleczenie Dużej Małej
Dziewczynki z kataru i nie wypuści jej z oddziału, póki tego nie zrobi.
Jak to dobrze znaleźć się w rękach tak wspaniałych
diagnostów. Okazuje się, że człowiek całkiem zdrowy do szpitala
przychodzi. A w sumie rozchodzi się o to, że Duża Mała Dziewczynka zdrowieje :). A że ostre objawy zapalenia opon mózgowyc są typowe dla ropnego kataru i anginy ropnej... i ten dramatycznie pogarszający się stan zdrowia... Cóż... nie takie anginy się miało. I tylko nie wiem, czy przyjęcie racji drugiego lekarza nie zaszkodzi w przyszłej diagnostyce neurologicznej Dużej Małej Dziewczynki.
(Dobrze, że napisałam ostatni akapit, bo gdyby nie on, to nawet ja sama wiedziałabym, że to nie felieton ;).
*Lekarz guru jest otoczony prawdziwym szacunkiem
** Lekarz dyżurny jest odtąd drugim lekarzem
*** Nie mogło być, bo jego wykonanie wymaga dłuższego czasu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz