Moja Siostra miała zabieg dwa tygodnie temu. Niestety w tym samym czasie Duża Mała Dziewczynka również trafiła do szpitala i to bardzo odległego od tego, w którym po zabiegu leżała Moja Siostra. Dopiero dzisiaj mogłam odwiedzić Moją Siostrę, będącą już w domu. Po przedpołudniowej porządkowej rewolucji siedziałam w fotelu i tak bardzo mi się nie chciało ruszyć z miejsca. Ale to tak bardzo, że powinnam była zawierzyć intuicji. Mogłam znaleźć legalną wymówkę. Mogłam też znaleźć inne usprawiedliwienie i skłonna byłam to zrobić, bo jeden z wewnętrznych głosów namawiał mnie stanowczo do spędzenia popołudnia w fotelu. Ale równocześnie odzywał się drugi, równie stanowczo namawiający mnie do pójścia do Mojej Siostry. Przecież dla mnie to nie obowiązek, a poryw serca, by być przy chorym i cierpiącym, więc poddając się drugiemu głosowi, dałam się zwieść.
Weszłam do domu Mojej Siostry w momencie, w którym żegnano się na zawsze z jednym z domowników. Tym najwierniejszym z wiernych. Tym, który pełnym miłości wzrokiem ogarnia wszystkich "swoich". Z tym, który samą swoją obecnością i pełną oddania postawą daje wyraz przywiązaniu i miłości. Takiej prostej - najprostszej z prostych - psiej miłości. Psiej wierności. Zdążył ogarnąć jeszcze i mnie, żałosnym skomleniem oznajmiając, że nie ma siły wstać, by podać mi łapę na przywitanie jak zawsze dotąd - pies dżentelmen. I odszedł cichutko.
Zwierzęta umierają tak samo jak ludzie. I pozostawiają po sobie nie mniejszą pustkę. Dla kogoś, kto prawdziwie je potrafi kochać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz