Wybór Benedykta XVI na Stolicę Piotrową przebiegał w wielkiej żałobie spowodowanej cierpieniem i śmiercią błogosławionego dziś Jana Pawła II. Cały świat miał świadomość olbrzymiej straty i choć trzeba się było podporządkować kolejom losu, było ciężko. Dla mnie osobiście - bardzo ciężko. Bolałam, gdy inni radowali się z wyboru nowego papieża, ponieważ wiwat "umarł król, niech żyje król" jest dla mnie najboleśniejszym i najbardziej bezdusznym wiwatem ze wszystkich, jakie znam. Kiedy Synek w harcerskim mundurze wybierał się pełnić tzw. "białą służbę" podczas pielgrzymki Benedykta XVI, a później podekscytowany snuł opowieści i dzielił się wrażeniami, nie potrafiłam podzielić jego entuzjazmu. Nawet, gdy osobiście byłam w Rzymie podczas beatyfikacji JP II, nie szukałam okazji na zobaczenie papieża inaczej niż na telebimach. Powiem więcej - wbrew sobie, a tylko by sprawić radość Mężczyźnie, Który Kiedyś Był Chłopcem, na 25. rocznicę ślubu zamówiłam błogosławieństwo papieża, które dotarło do domu później niż ja, pocztą. Oprawione błogosławieństwo zawisło w dużym pokoju na honorowym miejscu z uwagi na wydarzenie, a nie osobę Benedykta XVI. I tak ten papież Benedykt był dla mnie takim obcym, surowym, zimnym, niebudzącym żadnych namiętności papieżem, aż do czasu, kiedy nie zaczął twittować na Twitterze a jego twitty krążyć w internecie. Dopiero wtedy dotarła do mnie głębia jego myśli, jego miłość do Boga, ludzi i świata. Istota jego posługi.
Mówią, że lepiej późno, niż wcale...
Dziwiło mnie, wielce dziwiło mnie to głośne halo, które się rozległo ze wszystkich kierunków, kiedy 11 lutego ogłosił swoją decyzję o rezygnacji z posługi. Tak jakoś mam, że wolność człowieka, wolność jego decyzji i działań rozumiem w sposób, który przejawia się prawem do podejmowania decyzji stanowiących o sobie i/lub o dziele, które ten człowiek wykonuje. I to prawem bezdyskusyjnym.
Śmiało mogę powiedzieć, że ostatnie miesiące posługi Benedykta XVI ugotowały mnie w miłości ukierunkowanej dwustronnie: jego do mnie i mojej do niego. Zapewne Ducha Świętego i Jego łaski to zasługa.
Natomiast stało się tak, że Franciszka - Franciszka I - pokochałam od pierwszego wejrzenia. Pewnie dlatego, że moje serce nie było przepełnione bolesną stratą, jak w przypadku wyboru Benedykta XVI. Ale też dlatego, że jest w nim spontaniczność Jana Pawła II, jak choćby w powiedzeniu, że "kardynałowie wybrali go z końca świata"... No i te słowa o braterstwie, miłości i wzajemnym zaufaniu... Zwłaszcza w aspekcie skromnego życia, jakie wiódł będąc dostojnikiem kościoła argentyńskiego.
A może po prostu we wszystkich bolesnych doświadczeniach ostatnich dni i tygodni, jego słowa: "Obyśmy
mieli odwagę podążać ścieżką Pana" trafiły na odpowiedni grunt w moim zdruzgotanym sercu.
Cieszę się, że z Benedyktem XVI do Castel Gandolfo pojechał jego kot, który wyraźnie był pokazywany na tylnym siedzeniu limuzyny, gdy oczekiwał na swojego przyjaciela, żegnającego się ze swoimi przyjaciółmi - z nami.
Modlitwą, jedynie tak mogę wesprzeć nowego papieża, Franciszka, w jego samotności spowodowanej oddaniem się Bogu i ludziom, dobrowolnym poddaniem się w niewolę miłości. Miłości również do mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz