Brałam kiedyś udział w warsztatach (bez przymiotnika), w których jedno z zadań polegało na... Nie. Muszę zacząć inaczej, ponieważ nie wiem na czym polegał ten warsztat. Polecenie brzmiało: narysuj kręgi, jak po wrzuceniu kamienia do wody i zaczynając od środka wpisz osoby, które są najważniejsze dla ciebie, stopniując ich ważność oddalając się od środka.
Od razu zaczęłam się kłócić z prowadzącym. Pewnie, że nie dosłownie, ale powiedziałam mu, co myślę o takim zadaniu. Dlaczego? Dlatego, ponieważ uważam, że nie można dokonać stopniowania ważności ludzi, którzy mnie otaczają, wśród których żyję. Sama też nie chciałabym być w jakiś sposób stopniowana przez innych. Również dlatego, że w każdym momencie życia kto inny będzie tą najważniejszą osobą, tzn. osobą, która znajdzie się w potrzebie i właśnie jej będę chciała poświęcić całą moją uwagę, miłość, pomoc i wszystko, co będzie potrzebne.
Szybko posypał się na mnie grad świętego oburzenia, którym to wybuchły osoby biorące udział w warsztatach, w tym moje koleżanki. Najważniejszym argumentem, no i chyba jedynym, był ten, jakoby rodzina miała jedyne, niezbywalne i niepodzielne prawo do miejsca w samym środku. Zawsze, bez wyjątku. W mojej głowie zaświeciła się czerwona lampka, najprawdopodobniej z sygnałem dźwiękowym. Bo osoba, która najbardziej wetowała moje zdanie miała miano koleżanki. Nie serdecznej, ale jednak koleżanki i jej środek zajęła właśnie rodzina: mąż i dzieci i nie wyobraża sobie aby było inaczej.
Ponieważ lubię proste sytuacje i proste rozwiązania, zmusiłam ją jednak do wyobrażenia sobie pewnej , prostej - a jakże! - sytuacji:
- Słuchaj, wyobraź sobie, że hołubię moją rodzinę i stawiam ją w centrum moich zainteresowań, skupiam się tylko na niej i jej potrzebach, wszyscy jej członkowie są najważniejszymi osobami pod słońcem. Tak czy inaczej - bogato, czy biednie - jakoś się nam wiedzie. U ciebie wybucha pożar i część rodziny ulega poparzeniu, część zaczadzeniu, nie macie dachu nad głową, ani niczego. Rozumiesz? NICZEGO! A dla mnie najważniejsza zawsze i wszędzie jest tylko moja rodzina.
Teraz już mogę postawić przymiotnik do tych warsztatów. A tam! Zostawię to czytelnikowi.
I zdradzę, że tamta osoba w razie własnej potrzeby przyjęłaby pomoc od innych, ale sama i tak rodzinę stawia na pierwszym miejscu i z pomocą by nie ruszyła, bo przecież w tym czasie rodzina mogłaby doznać jakiegoś uszczerbku.
Więc jakże święte są słowa kardynała Richelieu "Boże, strzeż mnie od
przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz