MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 marca 2013

Matka Polka - z cyklu: Kobiety


Dom ma nietypową bryłę, gdyż zwykle domy, zwłaszcza w tym rejonie, mają kształt prostokąta. Ten  bardziej przypomina kwadrat. Stoi w niewielkiej dolince, od ściany lasu odgradza go potok, który wiosną przybiera niebezpieczne rozmiary. Bywa, że wylewa, dlatego dom stoi na podwyższonym fundamencie. Droga biegnie równolegle do potoku, na wysokiej skarpie, ale z drogi dom jest w zasadzie niewidoczny. Dom musiał być duży, ponieważ mieszkała w nim wielodzietna rodzina. Dopóki dzieci były małe, pracował tam tylko ojciec, ale czas był sprzymierzeńcem - dzieci szybko dorastały i każde, nim się usamodzielniło, pracując wspomagało finansowo rodzinę. Większość dzieci pokończyła studia, bo mądre były i pracowite. Ale to było potem.
Dokładnie nie wiem ile było dzieci. Mówiono mi, ale nie pamiętam czy jedenaścioro, czy dwanaścioro. Czy ktoś ze współczesnych wyobraża sobie taką ilość dzieci? Dziś ludzie boją się obowiązku i pracy w domu. Sterylne mieszkania wyposażone w sprzęt elektroniczny wyręczający człowieka niemal we wszystkim, po dwa samochody w garażu, wczasy za granicą, wizyty w spa i salonach kosmetycznych, fura pieniędzy na kontach i lokatach, operacje plastyczne i zabiegi ujędrniające. I jedno dziecko do kompletu, bo przecież dziecko to taka odpowiedzialność, a z drugiej strony - lokata.

Do kobiety z tamtego domu z czasem ludzie zaczęli się zwracać - Matko, potem ktoś dla żartu dodał: Bolko, bo Bolesława miała na imię, a wnet przeinaczyli na Polko, no i tak już została Matką Polką. Dziś synonim Matki Polki to ironiczna forma odzwierciedlająca obraz kobiety z PRL-u urobionej po pachy, odprowadzającej dzieci do żłobka, przedszkola i szkoły, wiecznie w kolejkach, z ciężkimi siatami, przy praniu, przy garach. Wyszydzono i wyparto tym prawdziwy obraz Matki Polki, wcale nie urobionej po pachy kobiety, a prawdziwej strażniczki domowego ogniska iskrzącego ciepłem i miłością, kobiety wychowującej swe dzieci według najwznioślejszych ideałów, dzięki którym do walki ze złem stają, miłującej Boga i bliźniego, szczerej patriotki.

- Pamiętajcie dzieci, żeby zawsze dobrze innym czynić! - przypominała przy każdej okazji.
- A co to jest dobrze innym czynić? - pytały póki małe były i wiele nie rozumiały.
- Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, a będzie dobrze. - odpowiadała.
- A jak kto matulu wykorzysta?
- Synkowie moi i córeczki - powiadała - różni ludzie chodzą po świecie i Pan Bóg każdego kocha. Są tacy, co górami chodzą po samiutkich szczytach. Są, co w dolinach i kotlinach się najlepiej czują. Ale są też i tacy, co po wyżynach, i tacy, co po nizinach chodzą i tam im najlepiej. A jeszcze inni nad wodą, albo na wodzie. Nie zrozumie ten ze szczytów górskich tego, co na wodzie i odwrotnie. Każdy ma swoje interesy. Ale tylko ten się liczy, co na własny interes nie bacząc, drugiemu dobrze czyni.
- Ale jakże to tak matulu dobrze drugim czynić, kiedy oni czasem źli dla nas? - pytały dzieci ze zdziwieniem.
- Na siebie baczcie! Nie na innych! - gromiła ich srogo. - Waszym obowiązkiem jest kochać i pracować. I czas na modlitwę zawsze znaleźć. To z tego coście innym uczynili będą was sądzić u Świętego Piotra. Dość gadania. Do roboty.

Pracy było mnogo. Ale też każdy miał przypisane obowiązki, a jak coś trzeba było dodatkowo zrobić, nikt się nie ociągał, ani nie wymigiwał. Potrafiły dzieci o matkę zadbać, by zbyt ciężko w jej w życiu nie było. Córki, coraz liczniejsze prace w domu brały na siebie, a i ojciec w polu i gospodarce miał wyrękę z synów. A było co robić w prostej chałupie, przy tylu ludziskach! Samego ciasta na chleb w sobotę zagnieść, to dla kilku par dziewczęcych rąk praca. A pranie! Czy kto sobie wyobraża pranie, kiedy wodę ze studni trzeba przynieść, nagrzać na piecu i prać, i prać, i prać! Samo mycie statków z całego dnia zajmowało wiele czasu. Jedna dziewczynka myła w misce z ciepłą wodą, druga w innej misce płukała, trzecia wycierała wykrochmaloną i wyprasowaną ścierką. A ile się przy wspólnej pracy naśpiewały, naśmiały, naopowiadały!

Matka Polka lubiła każdą chwilę swojego wypełnionego dziećmi życia. Uwielbiała stan błogosławiony; czas, w którym miała dziecko w swoim wnętrzu, tuż pod sercem. To był prawdziwie błogosławiony czas. Wydając każde kolejne dziecko na świat, kładła na jego główce dłonie, a z nich spływało na dziecinę błogosławieństwo. Wraz z nim miłość i radość.  Zaś wszystkie lata z rozrastającą się gromadą, kiedy obserwowała jak wzrastają, jak się uczą, dojrzewają, były dla niej czasem wzrostu. To wtedy, patrząc na własne dzieci, ucząc się cierpliwości i miłości przekonała się, że to dorośli więcej się uczą od dzieci, a nie odwrotnie, jak powszechnie mniemano. Po latach nabrała głębokiej rozwagi, zdobyła wielką mądrość. Dzieci odwzajemniały szczodrze ofiarowaną im miłość. Ludzie we wsi nadziwić się nie mogli, że z takiej biedy, a każde dziecko szkoły pokończyło, potem i studia?! Byli tacy, co wyszydzali Matkę Polkę, jawnie się z niej śmiali. Niejednokrotnie upokarzali. Więcej było tych, co odnosili się do niej z szacunkiem. Ona wszystkich równo traktowała, podle nauk, które dzieciom od zawsze dawała.

Dzisiaj dom obejmują klamry, bo zaczął pękać w szwach i trzeba było stare bale drzewa pościągać do kupy. Taki to symbol owej matczynej miłości i mądrości, która ramionami jak klamrami całą rodzinę w mocnym uścisku trzymać się nauczyła. Dziś, choć matki już nie stało, wszyscy licznie na święta do domu zjeżdżają. Wielu z nich wnuków się doczekało, więc rodzina jest niewyobrażalnych rozmiarów. Będzie tego ponad sześć dziesiątek ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz