Całkiem niedawno sieć obiegła informacja o inicjatywie zapoczątkowanej i rozpowszechnionej ponoć we Włoszech dotycząca tzw. "zawieszonej kawy". Towarzystwo przychodzi do określonego lokalu i kupując kawę dla siebie, płaci dodatkowo za jedną lub więcej filiżanek kawy, by ktoś inny mógł skorzystać, czyli by w niedalekiej przyszłości kogoś obcego poczęstować. Czytając, zobaczyłam siebie w podróży, kiedy jest się zmęczonym, często zagubionym, zdecydowanie wśród obcych i jak wielkim optymizmem natchnęłaby mnie - podróżnika, możliwość wypicia takiej zawieszonej kawy. Zwłaszcza w obcym kraju. Nie z chytrości, oszczędności itp. Dla mnie byłby to akt serdecznego braterstwa ze strony całkiem obcych ludzi, na zasadzie "niewidzialnej ręki". Przecież ofiarodawca nie jest w stanie przewidzieć komu zafunduje przyjemność. Szybko wyjaśnię tu, że byłam w stanie wyobrazić sobie siebie we Włoszech pragnącą napić się kawy, gdyż doświadczyłam takiego pragnienia. Natomiast żadną miarą nie byłam w stanie wyobrazić sobie siebie zawieszającej kawę w naszym kraju. I to nie ze względu na brak empatii, czy potrzeby czynienia komuś dobrze, a po prostu ze względu na znajomość realiów przepisów skarbowych, sanepidu itp. No i mentalności ludzkiej.
Niestety ktoś, zapewne autor informacji, do tekstu dołączył fotografię, która pokazywała kloszarda spożywającego dymiącą ciepłem i aromatem kawę. Tym samym informacja straciła status informacji, a stała się kolejną historyjką krążącą w sieci. Od razu rozmyły się moje marzenia o
"życiodajnej" kawie we włoskiej kawiarence, którą poczęstowałby mnie ktoś, komu w głowie nie zaświtałaby nawet myśl, że to właśnie ja ją wypiję i wraz z kofeiną rozejdzie się w moim krwiobiegu coś znacznie większego, ważniejszego - dzika, nieopisana radość z czyjegoś drobnego gestu. No, bo przecież nawet w sytuacji pielgrzymowania po obcym kraju, być może skrajnego wyczerpania, zmęczenia i zagubienia nie mogłabym konkurować z bezdomnym o prawo do darmowej kawy!
I jak to nasze społeczeństwo społecznościowe ze społeczności internetowej od razu rozpętało burzę dyskusji opiewających na jedyne właściwe i celne spostrzeżenia, idee, a nawet powinności przyszłych ofiarodawców.
Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie odkrycie fejsbukowego fanbejdża, który dokładnie i na wylot przenicował sympatyczną skądinąd akcję i urodzony swój pomysł przerachował i narzucił wolę i niezbędność, by od razu zrobić z tego wielką ideę, konieczność wręcz pomagania biednym. Dokładnie przeliczono ile i jakich produktów można ofiarować potrzebującym w stołówkach Brata Alberta (niechlubnie wykorzystano je do tego celu), w zamian za tę jedną filiżankę kawy.
Tak więc przedstawiona grafika z zamieszczonymi wyliczeniami i zestawieniami po prostu powala z nóg. Ale to jeszcze nie wszystko, ponieważ pod grafiką pojawiła się dyskusja.
Tylko że akcja "zawieszona kawa" nie jest przeznaczona wyłącznie dla ubogich - może z tego równie dobrze skorzystać biznesmen, student albo kelner. I dlatego nie zamierzam się do tego dokładać - powie jedna pani.
kolejna lewacka zabawa, ale wszyscy są
zadowoleni, a sumienia czyste jak kibel po domestosie - mówi inna.
a. w tych lokalach, do których chodzą bawiący de w zabawę,
kawa kosztuje i 18 zł
b. obiad za 5 zł na twarz od czasu do czasu robię rodzinie, nie uważam swej jadalni za jadlodajnię dla ubogich
c. ta akcja ma na celu wyłącznie dobre samopoczucie pomysłodawców i entuzjastów
b. obiad za 5 zł na twarz od czasu do czasu robię rodzinie, nie uważam swej jadalni za jadlodajnię dla ubogich
c. ta akcja ma na celu wyłącznie dobre samopoczucie pomysłodawców i entuzjastów
- wyliczyła jeszcze inna.
A "zawieszona kawa" prawdopodobnie jest wytworem literackim na poziomie chęci uprzyjemnienia ludziom życia. Miło jest z rana przeczytać coś sympatycznego. Przynajmniej ja wierzę, że to fikcja literacka. Dlaczego? Ponieważ samej zdarzyło mi się zmyślić niejedną historię na tym blogu, na którą czytelnicy żywo zareagowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz