MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 26 kwietnia 2013

Sen naukowca

Na planecie zamieszkałej przez ludzi wylądował człowiek z Ziemi. Właściwie nie była to planeta, tylko unosząca się w przestrzeni kosmicznej asteroida o wyglądzie wyspy, której spód był skalisty i postrzępiony, a góra przypominała powierzchnię Ziemi, z kędzierzawą grzywą bujnej roślinności, gęstych krzaków i wysokich drzew. Wyglądała całkiem tak samo jak starożytni mieszkańcy Ziemi wyobrażali sobie swoją planetę. Ludzie zamieszkujący asteroidę pływającą po kosmicznym oceanie wiedli szczęśliwy żywot. Przyjmowali rzeczywistość taką jaka była. Nikt nie wnikał w głąb zjawiska, jakim jest życie i byt ludzki, za to każdy radośnie przyjmował wszystko, co dostawał od losu. Nikt nie liczył słonecznych dni w roku, bo prawie wszystkie dni były słoneczne. Ba - nikt nie zdawał sobie sprawy z poczucia czasu. Nikogo nie przerażały ulewy i gromy, gdyż deszcze były potrzebne planecie i ludziom, a lęk był uczuciem nieznanym. Cykl życia roślin i ludzi przebiegał w niewyobrażalny dla nas, Ziemian, sposób. Tam nikt nie pracował na roli, a tylko ją ogarniał - bardziej dobrą gospodarską myślą i czułym słowem, nie ciężką pracą w pocie czoła. Tam rozsypywało się ziarno, gładziło się grudy ziemi dłońmi jak gładzi się policzki starców i szeptało najpiękniejsze słowa. W inny też sposób niż na Ziemi przychodziły na świat dzieci. Tam wybrańcy splatali swoje dłonie w delikatnym dotyku i myśli w miłości, która była prawdziwie transcendentna i w takim akcie łączyli się z jakąś niezależną od nich siłą, która była samym światłem i miłością i za jej przyczyną poczynało się nowe życie. Pozytywna energia wyzwalana z serc każdego mieszkańca tej kosmicznej planety tworzyła niezwykłą aurę, która choć jaśniała w głąb kosmosu, nie była widoczna z Ziemi. Dlatego człowiek, który wylądował na tej nieznanej planecie wciąż powtarzał: "Nie! To niemożliwe! Co to jest? Ja śnię! Coś takiego jest albo wybrykiem natury, albo straciłem przytomność i mój mózg wytwarza te dziwne obrazy. Przecież jestem doskonałym naukowcem, otrzymałem wiele prestiżowych nagród, gdyby życie w Kosmosie było możliwe, na pewno bym o tym wiedział. Żaden człowiek nigdy nie wyliczył takiej możliwości!"
Zaś ludzie z planety pływającej w przestworzach kosmicznych przyjęli obcego przybysza bez zdziwienia, w sposób naturalny, jakby był turystą, kuracjuszem, albo letnikiem, którego oczekiwano. Ugościli go bez pytania skąd jest i jak to się stało, że się w ich świecie pojawił. Tak pojawiały się ich dzieci - któregoś dnia po prostu spadały z nieba. Przy tym nie były takie maleńkie i nieporadne jak ziemskie dzieci, a od razu posiadały umiejętność chodzenia, porozumiewania się za pomocą przesyłania myśli i energii; były samowystarczalne. Człowiek z Ziemi różnił się od ludzi zamieszkujących tę nieznaną planetę tylko tym w wyglądzie zewnętrznym, że był ubrany, a oni, choć nie mieli na sobie żadnego odzienia, nie wyglądali na nagich. Już bardziej on sprawiał wrażenie obnażonego. Myśli mieszkańców planety szeleściły jak liście w koronach drzew, poza tym spokoju i ciszy planety nie mąciły żadne odgłosy. Ludzi ci potrafili mówić mową Ziemian, ale rzadko jej używali, ponieważ mowa uznana została przez nich za najbardziej niedoskonały sposób porozumiewania się ze sobą. Oprócz wymiany myśli, która następowała samoistnie, zapewne za przyczyną tej ciepłej i miłej energii roztaczającej się wokół, ludzie z tej planety używali do kontaktów z sobą mowy ciała, gestów, spojrzenia, czy dotyku. Człowiek z Ziemi nawet nie zdawał sobie sprawy ile można powiedzieć przez dotyk! A spojrzeniem?!
Wciąż tylko myślał i porównywał życie na tej planecie z życiem na Ziemi, porównywał ludzi stąd z Ziemianami. Planował, że po powrocie spróbuje opowiedzieć współziemianom o tym, czego doświadczył, będzie szukał tej planety na kosmicznej mapie nieba i nie spocznie, póki nie wyliczy wszystkich danych.
Czas mijał, choć nie wiadomo jak, bo dnia od dnia nie oddzielały noce. Nikt nie udawał się na spoczynek; nagle życie przechodziło w fazę jakiegoś uspokojenia, owa energia stabilizowała się na określonym poziomie, każdego ogarniała błogość większa niż w czasie aktywności, myśli wszystkich zespalały się w pieśń pokoju i jak łan zboża kołysała ich melodia harfy, fletni i syringi. Człowiek na początku liczył wszystkie te momenty, gdyż ubzdurał sobie, że one właśnie oddzielają dzień od dnia i mogą być jakimś wskaźnikiem czasu, jaki spędza na tej dziwnej planecie, ale w końcu zaniechał tych obrachunków, bo do niczego się zdały. Co jakiś czas pojawiała się świetlista droga pełna miłości i czegoś zupełnie niezrozumiałego dla człowieka z naszej planety i było to doznanie tak wspaniałe, że nasz bohater dziwił się, że ludzie z tej planety podchodzą do tego w tak naturalny sposób. W nim budziły się odruchy jakiejś olbrzymiej potrzeby oddawania kultu temu zjawisku, a ludzie stamtąd wchodzili w to światło i jakby karmili się jego energią, dzieląc równocześnie swoją. Wyglądało to jakby dzieci witały się z matką i ojcem, którzy wrócili do domu z podróży, ale opis tej sytuacji, to porównanie i tak nie wyraża zjawiska, które się rozgrywało, które jakby zorzą rozpościerało się nad pływającą planetą. Mogłoby tak wyglądać spotkanie z Bogiem.
- Z Bogiem... Przecież Boga nie ma! Jestem naukowcem i rozum wyklucza istnienie Boga; religia to opium dla ludu!
Nagle w tym blasku zorzy, w tym świetle, które jaśniało miłością poczuł straszliwy ból i usłyszał huk. Dziwny to był odgłos i doświadczenie, od których odwykł spędzając czas na planecie tych niezwykłych ludzi. Co to może być? - pomyślał i rozglądnął się wokół. Nikt jednak nie zareagował, jakby nikt prócz niego tego nie słyszał. Tylko ta świetlista droga skąpana w miłości spojrzała w jego kierunku, miał wrażenie jakby zmaterializowała się w coś, kogoś na ludzki kształt. A może mu się tylko zdawało? Postać ta pokiwała do niego dłonią, a on poczuł lekki dotyk, zrozumiał co wyrażało spojrzenie. Może usłyszał...
- Wróciłeś!
I odtąd już tylko monitor pikał nieustannie.



P.S.
W pierwotnej wersji opowiadanie miało mieć zupełnie inny kształt. Człowiek z Ziemi miał namieszać na tamtej planecie, wprowadzając szczyptę podejrzliwości i siejąc zło. Nie mogłam jednak tego zrobić jednej z moich Czytelniczek - "niezapominajce", ponieważ złamałoby to jej serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz