MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 17 kwietnia 2013

O dwóch takich

Pewien człowiek chciał odnieść sukces. Nawet bardzo. Nikt nie wiedział, może nawet on sam, dlaczego tak bardzo chciał udowodnić całemu światu, że zrobi coś ponad własną miarę, zwłaszcza tę, jaką mierzyli go inni. Od zawsze tkwiło w nim poczucie, że ludzie z jego otoczenia nisko go cenią i że on koniecznie musi zasłużyć na lepszą ocenę. Może to wina rodziców, może wychowawców szkolnych, albo po prostu niezdrowej ambicji tego człowieka. Prawdę powiedziawszy miał pecha, bo wszystko za co się wziął, potrafił od razu spartolić. Nic dziwnego, że opinia świata zewnętrznego była taka, a nie inna. Nic też dziwnego, że jego poczucie wartości po każdym nieudanym przedsięwzięciu malało. Był już na skraju otchłani zwanej depresją, gdy zdarzyło się, że uwierzył w niego inny człowiek. Postanowił wyciągnąć do niego rękę i zrobić wszystko, by pomóc mu zacząć lepiej o sobie samym myśleć. Nie znamy dokładnie motywów działania tamtego drugiego człowieka, wiemy, że nie były podszyte fałszem, bo to już był taki typ. Może filantrop, a może przyjaciel.  Są jeszcze bezinteresowni ludzie na świecie. Uznajmy, że miał taki kaprys, by wyciągnąć tamtego z kręgu nieudanych poczynań. Nie można powiedzieć o tym drugim, że niczego nie zaryzykował, bo utopił swoje uczucia i zaangażowanie w człowieka i w podejmowane wspólnie przedsięwzięcia. Szybko się jednak okazało, że ten pierwszy ma paskudną cechę charakteru przejawiającą się chęcią dominacji nad wszystkimi. Ten drugi stał się dla pierwszego jak drzewo, które niczego nie oczekując, daje wszystko, co ma: cień w słoneczny dzień, chłód w upał, ochronę przed deszczem, gwarantuje ciszę i bezpieczeństwo. O każdej porze roku ten jak drzewo dzielił się całym sobą: oddawał liście, gałęzie a nawet, gdy trzeba było,  niewielkie konary. No i owocował dla tego pierwszego, by nakarmić go soczystą słodyczą przyjaźni i wspólnie podejmowanej pracy. W końcu inni ludzie zaczęli dostrzegać udane przedsięwzięcia. Wiedząc, że to zasługa tego jak drzewo, gratulacje składali na jego ręce. Ten jednak zawsze odsyłał z pochwałami do tego pierwszego, mówiąc, że dzieło jest wspólne i wymagało zaangażowania obydwóch, że sam by nic nie zrobił. Było w tym wiele prawdy, ale też i szlachetności. W końcu ten pierwszy uwierzył we własne możliwości i okazało się, że potrafi robić wielkie rzeczy. Nie wiedział tylko, że jak cienia w upalny dzień potrzebuje tego jak drzewo, bo bez niego i tak mu nic nie wyjdzie. Kolejne dzieło, którego się wspólnie podjęli wymagało, by ten pierwszy zajął pozycję na solidnym konarze tego jak drzewo. Czas mijał. Dzieło się powiększało. Praca kawałek za kawałkiem obrastała dobrymi efektami, jak drzewo liśćmi. Aż przyszedł dzień, w którym udział tego jak drzewo rzucał się na pierwszy rzut oka bardziej, przysłaniając udział tego pierwszego. Całkiem podobnie jak liście na drzewie zasłaniają gałęzie, z których wyrastają. Ten pierwszy wyraźnie się zmartwił, ale ten drugi, ten jak drzewo mówił, że to chwilowe, że przyjdzie czas, kiedy efekt pracy tamtego wyjdzie na pierwszy plan, jak konary i gałęzie późną jesienią i zimą. Ten pierwszy jednak nie mógł znieść myśli, że praca tego jak drzewo jest bardziej widoczna, że wszyscy mu dopingują i chwalą go. I chociaż słyszał powtarzane innym słowa tego drugiego, że to jeszcze nie koniec, i że razem z przyjacielem będą zbierać plon wspólnej pracy, że trzeba czekać cierpliwie na rezultat, to zasiało się w nim ziarno nieufności i zazdrości. Ktoś mu jeszcze, temu pierwszemu, coś podszepnął, by dolać oliwy do ognia, może coś w rodzaju, że przecież on - ten drugi, nie może być taki bezinteresowny i zapewne chce tamtego wykorzystać, więc jego sercem zaczęły szarpać poważne wątpliwości. Nie mogąc sprostać wszystkim budzącym się lękom, narastającym brakom wiary w szlachetność tego drugiego, w jego lojalność i wierność, zaczął wyrywać liście, by odsłoniły jego osobę.  Liście odrastały i było ich wiele, a tamten jak drzewo, choć bolała go postawa tego pierwszego, nic sobie z tego nie robił, tłumacząc wręcz, że to minie, że ten pierwszy zrozumie, że najważniejsza jest przyjaźń. Jednak któregoś dnia ten pierwszy w pogodni za własnym sukcesem i chęcią dominacji spiłował gałąź, na której siedział. Bo nie mógł wytrzymać, że liście tej gałęzi go przysłoniły...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz