Codzienność trąci nudą. Dzisiejsza codzienność dodatkowo trąciła lękiem pojawienia się serii kolejnych krwotoków. Dlatego, kiedy się obudziłam, nawet nie wiedziałam, że dzień będzie pełen zadziwienia. Z rana było monotonnie. Każdego dnia zanim siądę do pracy przy komputerze albo zanim zatopię się w lekturze, nie wiedzieć kiedy nachodzą mnie myśli, od których odgradzam się kurtyną - robię dłonią ruch jak klapsem przed ujęciem kolejnej sceny filmowej i nakazuję im zniknąć. Ale zanim się zorientuję, że opanowały mnie całą, zdążą zasiać niepokój i rozjątrzyć ból. Taki stan nie będzie trwał wiecznie. Minie. Decyzja i tak jest już ugruntowana, więc pewnie każda wolna od pracy chwila wypełni się w przyszłości czym innym niż obecnie. Kiedy uporałam się z myślami, których nie chcę, odbyłam ciekawe spotkania z ludźmi, by doczekać się chwili, w której dowiedziałam się, że byłam komuś inspiracją. To bardzo przyjemne uczucie być dla kogoś inspiracją. Rozlewa się falą rozkoszy zmysłowej (zaznaczam dla celów opracowywania mojej biografii przez dr Janicką, która prowadziła badania naukowe nad życiorysem Rudego i Zośki, że rozkosz zmysłowa jest niekoniecznie celem, bądź efektem doznań erotycznych!) i pozwala trwać w upojeniu. Jakże to inaczej wiedzieć, że jest się inspiracją dla czyjejś działalności twórczej, niż dowiedzieć się, że jest się komuś potrzebnym dla zbudowania własnego image. Kiedy już dostatecznie, a nie nadto nacieszyłam zmysły tym, że byłam inspiracją, sama stałam się twórcą. Bycie twórcą w tym wymiarze zdarza mi się kilka razy w tygodniu i właściwie działalność ta nie mieści się w definicji twórcy, bo zaledwie dopełniam słowa. Słowo zaś wybrane jest ze Słowa i wybiera je ten, który jest ważniejszy w tym, by dzieło było godne, bo Bożej sprawie służy. Moja twórczość w tym wypadku porównywalna jest do działań mrówki, która mówi, że jest wielkim budowniczym świata, choćby miał to być tylko świat zamknięty w mrowisku. Ale to takie ważne, by być maleńkim trybikiem w machinie, która jest siłą napędową wielkiej sprawy. No i dobrnęliśmy do momentu, w którym dostałam niemoralną propozycję. I chyba to zadziwiło mnie jeszcze bardziej, niż wcześniejsza przyjemność na poziomie rozkoszy zmysłów. O niemoralne propozycje nie jest trudno w dzisiejszym świecie. Wystarczy otworzyć internet i mnożą się takie, jak choćby wczorajsza informacja zachęcająca interesującym banerem do przeczytania wiadomości o efektach prac naukowych pewnej, wspomnianej powyżej, doktor slawistyki.
Całkiem rano, kiedy ja się już obudziłam, a moje myśli, te które mnie napadają czarną chmurą, jeszcze nie, dopełniłam przemyśleń nad wczorajszym tekstem. Doszłam do wniosku, że tragedia współczesności polega na tym, że dzięki internetowi i innym komunikatorom pozwalającym w sposób niekontrolowany i błyskawiczny rozprzestrzeniać się wszelkim wiadomościom, dużo ludzi uważa, że może bezkarnie nahałakać (tłumaczenie słowa znajduje się w każdym tomie epopei huculskiej Stanisława Vincenza "Na wysokiej połoninie") każdemu i pisać kompletne bzdury, znieważać i robić wiele innych podłości, których lepiej tu i teraz słowem nie budzić. Niegdyś mówiło się, że papier wszystko przyjmie. Dziś wszystko przyjmuje cyberprzestrzeń i tylko potrzeba wielkiej rozwagi i mądrości, by wiedzieć co pisać, czytać, mówić, przekazywać. Ameryki nie odkryłam, ale chciałam to napisać. Moje poranne przemyślenia, te z granicy jawy i snu były wiele bogatsze, ale do tej pory już uleciały; może się jeszcze kiedyś zjawią.
Tak więc dostałam niemoralną propozycję. Ale dziś o niej nie napiszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz