MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Zamazane drogowskazy

Poznałam kiedyś człowieka, który na pierwszy rzut oka nie był człowiekiem o bratniej duszy. Wręcz przeciwnie. Wspólnie spędzony czas sprawił jednak, że z przekory zaczęłam zwracać się do niego "hej Przyjacielu". Ponieważ czas, jaki spędziliśmy razem, był trudnym czasem, więc okazało się, że jednak w wielu sprawach moje zawołanie pokrywać się mogło z faktycznym znaczeniem słowa przyjaciel. Nie mówiąc o tym, że namówił mnie na zrobienie najbardziej szalonej rzeczy, jaką zrobiłam chyba w całym swoim życiu... Nie, żebym na co dzień unikała robinia rzeczy dziwnych i dziwniejszych. Jednak rzecz, do której namówił mnie HejPrzyjaciel to prawdziwy hardcore.
Rozmawiałam dzisiaj z HejPrzyjacielem i rozpamiętując nieco później nasze poznanie, spotkanie i odbytą rozmowę telefoniczną, moje myśli uciekły przez skojarzenie do całkiem innego człowieka. Do najprawdziwszego Przyjaciela.

Późny wieczór w świetlicy  Stanicy Harcerskiej w Kosarzyskach. Przyjechaliśmy na biwak CISOWCÓW już jako dorośli ludzie. Z rodzinami. Za nami kawał życia, doświadczeń, własnych, niejednokrotnie ciężkich dróg. Przez lata spotkań w dorosłym życiu wykształciliśmy w sobie doskonałą umiejętność, by w momencie spotkania z przyjaciółmi przejść przez specjalne drzwi, za którymi zostawiało się codzienność. To nie tak, że na hura zamienialiśmy się w ludzi oderwanych od rzeczywistości. To obecność przyjaciół sprawiała i sprawia, że rzeczywistość odrywa się od nas. Dzielimy się radościami i smutkami swojego życia, ale wszystkie te sprawy maleją do rozmiarów mikroskopijnych, w obliczu szczęścia, które daje nam bycie razem.
Tak samo było tamtego październikowego wieczoru.
Zrobiliśmy świeczkowisko w świetlicy. Jak dawniej. Jak wtedy, gdy byliśmy młodzieżowymi drużynowymi harcerskimi skupionymi w Chorągwianej Drużynie Drużynowych. Był z nami nasz drużynowy. Mocno już wtedy pogrążony w chorobie, o której ks. Tischner napisał: "Alkoholizm jest świadectwem klęski, której doznało w człowieku jego poczucie rzeczywistości, klęski poniesionej wobec marzenia. Mamy tutaj przykład alienacji człowieka rzeczywistego przez człowieka-marę, człowieka-upiora. Alkoholizm jest efektem tego, że człowiek zupełnie nie rozumie świata ani samego siebie."
Janusz C., od nazwiska którego powstała nazwa naszej drużyny. Człowiek, niemal rówieśnik, potrafiący porwać nas do działania na rzecz innych ludzi, na rzecz świata - w służbie Bogu. Potrafiący zapalić w nas płomień harcerskiego ogniska, które skupiło nas w swym świetle, cieple i blasku. Potrafiący zaszczepić w nas przyjaźń taką, jakiej nie spotyka się na świecie wśród innych ludzi. Który rozniecił ten ogień strzelający iskrami, a iskry w naszych marzeniach zamieniał w gwiazdy. A gwiazdy kazał nam zbierać garściami nasz drużynowy, twierdząc, że godni jesteśmy zaszczytów i tego nieziemskiego blasku. Kazał wybierać trudne drogi w myśl sentencji "per aspera ad astra"...  Zalecił, by nigdy nie poprzestać w pracy nad sobą...
Siedział w kręgu między nami - swoimi wychowankami, przyjaciółmi,  kompletnie pokonany swym upiorem. Klęskę miał zapisaną w drżących od delirki dłoniach. Cały w spazmie alkoholowego chwilowego głodu nie wydobywając głosu, za to gestami oddając słowa, śpiewał swoją ulubioną piosenkę. 
Widziałam go potem jeszcze kilkakrotnie. Już mnie nie rozpoznawał na ulicy. To już nie był on. To był człowiek-upiór. Człowiek-mara. Jak w tischnerowskim opisie. Aż nadszedł kres jego udręki i udręki wszystkich, którzy kochali prawdziwego Janusza. 
Jednak w mojej pamięci na zawsze pozostał obraz drużynowego z owego świeczkowiska zorganizowanego w październikowy wieczór w świetlicy Stanicy Harcerskiej w Kosarzyskach. 
Wiem, że jego udział w śpiewaniu piosenki, był niemym krzykiem, byśmy nie pozwolili mu całkiem utonąć w otchłani tego, co go ciągnęło na dno. Niestety w takiej sytuacji cała rzeczywistość dzieje się jak za przeźroczystą pancerną szybą, której nie można sforsować - tak jedna, jak i druga strona jest bezsilna. Nikt nie może pochwycić ręki tonącego w ekstremach nałogu, jeśli ta ręka sama nie uczepi się mocno tego, co dawno stało się nierealne, nierzeczywiste, w świecie, w którym już tylko upiory rządzą duszą i całym światem. 


We mnie Janusz pozostał, jako Przyjaciel. Człowiek naprawdę wielki. 


Hej przyjaciele!


Tam, dokąd chciałem, już nie dojdę, 
Szkoda zdzierać nóg.  
Już wędrówki naszej wspólnej  
Nadchodzi kres 

Wy pójdziecie inną drogą, 
Zostawicie mnie, 
Odejdziecie - sam zostanę 
Na rozstaju dróg 

Hej, przyjaciele 
Zostańcie ze mną 
Przecież wszystko to, co miałem,  
Oddałem Wam. 

Hej, przyjaciele 
Choć chwilę jedną 
Znowu w życiu mi nie wyszło, 
Znowu jestem sam. 

Znów spóźniłem się na pociąg 
I odjechał już 
Tylko jego mglisty koniec 
Zamajaczył mi. 

Stoję smutny na peronie 
Z tą walizką jedną, 
Tak jak człowiek, który zgubił 
Od domu swego klucz. 

Hej... 

Tam, dokąd chciałem, już nie dojdę, 
Szkoda zdzierać nóg. 
Już wędrówki naszej wspólnej 
Nadchodzi kres. 

Wy pójdziecie inną drogą, 
Zostawicie mnie, 
Zamazanych drogowskazów 
Nie odczytam już. 



/Paweł Kasperczyk/





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz