MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 13 kwietnia 2012

Nie posłuchałam mamy - Opowieści dla Zośki

Nie wiem, czy wyjdzie nam dzisiejsza rozmowa, bo babcia jest chora. Bardzo boli mnie głowa i gardło. Do tego jeszcze wszystkie mięśnie. Ale najbardziej głowa i najbardziej gardło.
Dlaczego?
Dobre pytanie. Dlatego, ponieważ nie posłuchałam swojej mamy.
Jak to nie posłuchałam? A no tak, że kiedy byłam małą dziewczynką - o znacznie starszą od ciebie - to moja mama zawsze mówiła mi, żebym nie piła zimnej wody. Mówiła mi również, abym nigdy nie wychodziła z domu nieodpowiednio ubrana. Mówiła mi jeszcze wiele rzeczy, które były przestrogami, choć dla mnie zdawały się być zakazami. I właśnie w ostatnich dniach złamałam dwa z zakazów mojej mamy. To znaczy wyszłam na pole bez kurtki choć było bardzo, ale to bardzo zimno. Pamiętasz, że w Święta sypał śnieg. No i ja wyszłam z nagrzanego samochodu nie ubrawszy się wcześniej. Zaś dwa dni później, kiedy zrobiło się już ciepło i byliśmy z dziadkiem na wycieczce, napiłam się bardzo zimnej wody. Byłam zgrzana i zmęczona i nie powinnam pić wtedy lodowatej wody. Tak samo, jak nie powinnam wychodzić bez kurtki skoro sypał śnieg, mimo, że to kwiecień.
I teraz jestem chora.
Bo mamy to trzeba słuchać zawsze. Nawet, jak się jest babcią. Nie po to mama przestrzega swoje dziecko, żeby ograniczać mu swobodę, a po to, by ustrzec je przed nieprzyjemnościami. Także w dorosłym życiu. Każda mamusia ma dużo czasu, aby wpoić swojemu dziecku zasady postępowania. Oj, na punkcie zdrowia to moja mama wpajała mi mnóstwo zasad. Ponieważ byłam bardzo chorowitym dzieckiem. Nieraz też moja babcia przyłączała się i razem robiły mi tak zwane kazania.
Zapamiętałam taki fragment rozmowy, która na pewno toczyła w ciepły dzień na wadowickim rynku. Moja mama spotkała się wtedy ze swoją siostrą - moją chrzestną matką i opowiadała jej o strapieniach spowodowanych moim zdrowiem. Miałam wtedy anemię. Nabawiłam się jej zapewne od licznych chorób. Tak jakoś sobie przypomniałam - ja wtedy niecierpliwiłam się przedłużającą się rozmową, podskakiwałam na krawężniku i nudziłam moją mamę: chodźmy już. Wtedy moja mama wszystkim o tym opowiadała i każdy dawał mojej mamie jakieś rady, czym powinna mnie żywić, bym tak często nie zapadała na różnego rodzaju choroby, a co koniecznie trzeba mi podać w przypadku anemii.
Tak więc moja babcia orzekła, że najlepsze jest ciepłe mleko z miodem i czosnkiem, i rozpuszczoną łyżeczką masła. Brrryyy... jeszcze dzisiaj mnie otrzepuje.
Siostra mojej mamy dała radę, by karmić mnie cielęciną. Tu zdanie pokrywało się ze zdaniem koleżanki z pracy. Dostawałam więc na obiad cielęcinę. I... nie lubię do dziś cielęciny.
No i kolejny z genialnych pomysłów, to pomysł sąsiadki, bym codziennie wypijała kubek wiejskiej śmietany. Efektem tego jest, że gdy poczuję wiejską śmietanę, od razu mam odruch wymiotny. Tak. Do tej pory.

Kiedy twoja mamusia chorowała - a musisz wiedzieć, że była bardziej chorowitym dzieckiem niż ja - to też wypijała hektolitry mleka z miodem, masłem i czosnkiem. Znosiła to ludowe lekarstwo lepiej niż ja.
Gdy twoja mamusia miała anemię już jako nastolatka, to pewna zielarka poradziła, by dodawać jej do wszystkich potraw kaszę gryczaną, by piła dużo barszczu z sokiem jabłkowym i jadła dużo winogron lub rodzynek. Sprawdziłam w książkach - wszystkie te produkty ułatwiają przyswajanie żelaza. O ile barszczu i winogron nie dało się do niczego "dodać", tak kaszę gryczaną można było przemycić we wszystkich potrawach: a to dodać do zupy, a to do gniecionych ziemniaków, do farszu do pierogów, krokietów i tak dalej i tak dalej. Doszło do tego, że twoja mamusia bebeszyła kanapki ze wszystkiego i kiedy pytałam ją czego tam szuka, odpowiadała: kaszy gryczanej.

Jakby na to nie patrzeć, przestróg zdrowotnych i innych dawanych przez mamę należy słuchać zawsze. Nawet jak się jest już babcią.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz