MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 kwietnia 2012

Od święta - Opowieści dla Zośki

Zbliżają się Święta Wielkiej Nocy. Każde święta niosą ze sobą przede wszystkim wymiar duchowy. Święta pozwalają nam wyróżnić czas szczególny od codzienności. Duchowość świąt, to aspekt bardzo indywidualny. Każdy ma swoją wrażliwość. Każdy swoimi drogami idzie do Świąt i do świętości. Może korzystać ze wskazówek, ale to on wyszukuje drogowskazy.
Ja opowiem ci teraz o rodzinnym wymiarze świąt.
Śmieszna jest klasyfikacja dokonana nie wiadomo przez kogo i dla jakich celów, że Święta Bożego Narodzenia są najbardziej rodzinne. Wszystkie święta są rodzinne. Pod warunkiem, że spędzamy je z rodziną. Rodzina zaś nie jest obarczona jakimiś schorzeniami powstałymi z braku miłości. Ale też wszystkie święta są świętami niezależnie od tego, czy ktoś ma rodzinę, czy jej nie ma. Nie wiem skarbie maleńki jakie są statystyki, ale myślę, że zdecydowana większość ludzi jakąś rodzinę ma. Bo każdy jest kimś dla kogoś. Każdego z kimś łączą więzy krwi. A to ktoś jest mamusią, babcią, córeczką, ciocią, kuzynką, siostrą, żoną albo mężem, bratem, kuzynem, wujkiem, synkiem, dziadkiem, tatusiem. Inne więzy łączące ludzi, prócz dobrowolnych wyborów - koleżeństwa, czy przyjaźni, to powinowactwo. Powinowaci to teść i teściowa, zięć i synowa, szwagier i szwagierka, bratowa. Jest jeszcze szczególny rodzaj więzi, który zazwyczaj kojarzony jest z brakiem więzi. To macocha i ojczym oraz pasierbica i pasierb.
Trudne słowa i pojęcia, prawda?

Tak też większość ludzi ma szansę spędzić święta w gronie rodzinnym. Są wśród nas ludzie samotni i o nich należy szczególnie pamiętać. I to nie tylko w święta, a właśnie na co dzień. Choć samotność w święta jawi się wszystkim zawsze największą samotnością.
Kiedy ja byłam dzieckiem i jeszcze mieszkaliśmy w jednej miejscowości z całą rodziną mojej mamy, to często moja babcia przychodziła do nas na święta, przynajmniej na jeden dzień, czy popołudnie. Moja babcia miała kilkoro dzieci, więc nie mogła u jednego dziecka spędzić całych świąt. Potem, gdy moja babcia się rozchorowała, to my chodziliśmy do niej. Nieraz spotkaliśmy się z ciociami, wujkami i   ich dziećmi u babci w domu.
Po przeprowadzce do miasta, w którym oprócz siebie nie mieliśmy nikogo, nasze święta były bardzo samotne. Choć było nas sporo - pamiętasz babcia miała dwie siostry i brata - to jednak świadomość, że nikt nie wpadnie w odwiedziny, ani my nie wybierzemy się nigdzie, była smutna. Zwłaszcza po doświadczeniu świąt, jakie bywały wcześniej.
Czas płynął i prędko nasza własna rodzina zaczęła się powiększać. Każde z nas - babcia i moje rodzeństwo, założyło rodzinę. Urodziły się nasze dzieci. Święta zawsze spędzaliśmy w domu rodzinnym. Powstało tyle anegdot rodzinnych z tego okresu, że pewnie mogłabym oddzielną książkę napisać. Najdoskonalszą anegdotą jest ta, związana z twoją mamusią. Miała wtedy kilka lat. Od niemowlęctwa chorowała na astmę. W okolicach świąt zawsze miała zaostrzenie choroby. Duszności, kaszel, złe samopoczucie. Niejednokrotnie święta spędzała w szpitalu... Podczas jednej z wieczerzy wigilijnych ktoś zapalił świecę na stole. I twoja mamusia natychmiast złapała się za usta i zaczęła krzyczeć w panice: "dusi me, dusi me" (dusi mnie). Do tej pory, ilekroć zapala się świecę, zwłaszcza podczas Wigilii, zawsze znajdzie się ktoś, kto krzyknie "dusi me, dusi me".
Pamiętam najprzykrzejszą Wigilię w mim życiu. Wcale nie była to pierwsza Wigilia po śmierci mojego brata, ani po śmierci mojej mamy. Było to w czasie kiedy moja mama - babcia twojej mamusi, chorowała na chorobę nowotworową. Tuż przed Świętami wróciła ze szpitala, w którym była poddawana terapii polegającej na doustnym podawaniu promieniotwórczego jodu. Po każdym takim jodowaniu dzieci nie mogły mieć z nią kontaktu, by promieniowanie, które utrzymywało się w ciele mojej mamy, im nie zaszkodziło. Tamtego roku wieczerze wigilijne odbyły się w trzech domach. W domu mojej siostry i w naszym domu po jednej i trzecia, której właściwie nie było - w domu moich rodziców.
Moi rodzice spędzali Wigilię samotnie. Moja umierająca mama smutna i słaba leżała w łóżku. Nawet nie jadła. Nasza samotność zaprawiona była moimi łzami. Raz jeszcze w życiu podczas Wigilii płakałam. To była pierwsza Wigilia, kiedy twoja mamusia spędzała ją z twoim tatusiem oczekując twojego przyjścia na świat...

Jednego roku, dzień przed Wigilią, jechaliśmy z dziadkiem i wujkiem - wujek był wtedy malutkim chłopcem - po twoją mamusię do Rabki. Była tam wtedy na leczeniu. Mogliśmy wziąć ją do domu tylko na przepustkę, na czas świąt. W drodze powrotnej złapała nas burza śnieżna. Takiej burzy śnieżnej na trasie nie przeżyliśmy nigdy wcześniej ani później.

Każde święta to niezwykła moc, którą daje ludziom Niebo. To największy dar. O! Zdecydowanie większy od wszystkich prezentów, jakie możesz dostać w życiu. Ów dar i moc zawierają się w obecności najbliższych. Nawet nie w składanych sobie świątecznych życzeniach. Raczej w zwykłych rozmowach. W odświętnej codzienności. We wspólnym przebywaniu, w  dzieleniu wszystkich chwil. W braku pośpiechu, w świątecznym leniwym przemijaniu czasu. W obiedzie na specjalnym, świątecznym serwisie, co to jest prezentem ślubnym...
W święta wyciąga się z zakamarków i ogląda w sobie i w najbliższych wszystko to, na co na co dzień nie ma czasu. Nagle dostrzega się, jak synek strasznie wyrósł i spodnie na nim za krótkie. A córeczka wydoroślała i też jakoś się zmieniła; niby nie urosła jak synek, ale za to jakaś inna...
W święta bardziej dostrzega się drogę pokoleń w życiu rodziny. Ktoś był przy stole jeszcze podczas ostatnich świąt, a dziś puste miejsce. Wnet zjawia się kto inny i zajmuje to miejsce wnosząc radość swoją obecnością. Gdy rodzą się dzieci i to one zapełniają puste miejsca, nie można się pozbyć refleksji: szkoda, że nie doczekaliśmy wspólnie tego szczęśliwego czasu z osobą, która niegdyś odeszła. Ale refleksja ta trwa ułamek chwili, bo przecież trzeba mieć świadomość, że tu na ziemi jesteśmy pielgrzymami. Przemierzamy swoją drogę i swój czas do chwili, w której otworzą przed nami drzwi do najszczęśliwszej krainy. Więc w wyobraźni tworzymy obraz całej rodziny przy stole, nawet z tymi już nieobecnymi.
Dlatego ci to wszystko opowiadam. Byś potrafiła kiedyś, gdy ty będziesz babcią, zobaczyć przy stole obok swoich dzieci, wnuków i rodziców, jeszcze nas - dziadków, pradziadków i prapradziadków.
Mój tata, twój pradziadek zawsze, podczas każdych świąt mówił, że czas się żegnać, bo on następnych świąt nie doczeka... To też jedna z anegdot. Wyobraź sobie tatę, który przez całe twoje życie podczas każdych świąt powtarza takie rzeczy i wciąż żyje i żyje... aż do śmierci, jak mówił tata twojego dziadka. Mój tata umarł, w roku, w którym twoja mamusia zdawała maturę, był już pradziadkiem, więc każdy przyzna, że grubo przesadzał przy każdych świętach z tymi pożegnaniami.

Wiesz, moja mama piekła najlepsze placki na świecie. I robiła najpyszniejsze obiady. Święta pod względem kulinarnym miały specjalną oprawę. Często, właśnie podczas świąt, rozkładaliśmy koc na stole w dużym pokoju i całą rodziną graliśmy w kości. Obok stał talerz z karpiami w Boże Narodzenie, lub z jajkami w Wielkanoc. Placki i ciasta gdzieś z boku, by były pod ręką... Widzę przy stole tyle osób, które już dotarły do celu...
I tak rok za rokiem Chrystus rodzi się i zmartwychwstaje. Osoby przy świątecznym stole mojego życia zmieniają się - jedne odchodzą, drugie przychodzą. A ja doszłam do czasu i miejsca, w którym jestem, jak to środkowe ogniwo w łańcuszku.
Pamiętaj dziecino, że święta spędza się zawsze w domu. Zawsze z najbliższymi. Czas nigdy nie jest ani za krótki, ani za długi. Ale ludzka ułomność, wciąż każe żałować każdej zaprzepaszczonej okazji do bycia razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz