MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Marzenie w sztafecie

Któregoś lata Dziewczynka przyjechała na obóz do Stanicy. Była mała. Przed drugą, albo po drugiej klasie podstawówki. Rzadko kiedy zdarza się, aby takie małe dzieci były przystosowane. W związku z tym przytrafiają się przykre momenty tęsknoty i zniechęcenia. I chwile te nie są przykre tylko dla dziecka. My - wychowawcy również nie lubimy tych chwil. I Dziewczynka miała takie chwile. Jednak kiedy w weekend odwiedzili Dziewczynkę mama i dziadek, ta porozmawiała z nimi chwilkę, poprzytulała się do obojga i zaraz pobiegła do pozostałych dzieciaków na zajęcia.
Niestety po kilku dniach rozchorowała się. Dostała paskudnej anginy i mama postanowiła leczyć córkę w domu. W Stanicy został bagaż: plecak, ubrania, śpiwór, poduszka, przytulanka i wszystko, co Dziewczynka przywiozła ze sobą na obóz. Ponieważ do końca turnusu nikt się nie zgłosił po rzeczy Dziewczynki, zapakowałam je i zabrałam do swojego domu. Tam oczekiwałam aż je ktoś odbierze. Wcale nieprędko zjawił się dziadek. Od tego momentu to on staje się bohaterem mojej opowieści, więc nazwę go Dziadkiem z wielkiej litery.
Dziadek rozsiadł się w fotelu zupełnie jakby był naszym dziadkiem, a nie całkiem obcym panem i rozpoczął miłą pogawędkę. Zauroczony Stanicą i miejscem, w jakim stoi, puścił wodze fantazji. Musiał przy tym opowiedzieć o swoim życiu. Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem stał się głównym odbiorcą opowieści Dziadka, gdyż ten opowiadał o swojej służbie w strukturach Organizacji Narodów Zjednoczonych. Spędził wiele lat w krajach byłej Jugosławii. W czasie wojny i po wojnie. Był tam, by dopilnować warunków rozejmu, potem pokoju, aż wreszcie stabilizacji życia. Stacjonował w Bośni i Hercegowinie. To on zaprzyjaźnił się z ludźmi, którzy minionej jesieni przyjechali do Stanicy z chęcią nawiązania współpracy.
Już tamtego dnia, siedząc w fotelu w naszym dużym pokoju snuł marzenia o tym, co teraz się staje. To znaczy marzył, by dzieci z Bośni i Hercegowiny przyjechały do Polski, do Stanicy na lato. O ile do tej pory słuchałam z grzecznością i zainteresowaniem godnym nowego, nieznanego mi tematu, tak w momencie, gdy akcja rozszerzyła się o działalność Stanicy, opowieść Dziadka wciągnęła mnie bez reszty.
Po pierwszej wizycie Dziadka w naszym domu i pierwszej rozmowie temat ucichł na dość długi czas. Właściwie to trudno uzurpować sobie prawo do orzekania, czy czas, który minął był długi, krótki, czy akurat. I to nie tylko w tej dziedzinie - nigdy nie możemy wiedzieć ile czasu potrzebują sprawy, ile ludzie, ile zdarzenia. Widać ten czas był w sam raz, aby sprawa się wykluła.
Zjawił się minionej jesieni wraz z kilkuosobową delegacją, która przyjechała z okręgu Nowego Gorażde w Bośni i Hercegowinie. Zostałam wplątana w epicentrum wszystkich przygotowań do podjęcia współpracy. I choć moja choroba przeszkodziła mi w osobistym wyjeździe w listopadzie do BiH, to jestem autorem treści porozumień, umów, przygotowuję letni wypoczynek. No, nie tak, że całkiem sama. Takich przedsięwzięć nie da się realizować w pojedynkę. Zresztą cóż człowiek jest w stanie zrobić w pojedynkę? Gdyby mógł żyć i pracować samotnie pewnie Bóg stworzyłby jednego człowieka.
Pan Dziadek wprowadził swoje marzenie w czyn. To on zostawił na Bałkanach przyjaciół, których los nie jest mu obojętny. Nie troszczy się o kilka konkretnych osób, a o szerokie grono ludzi, którzy przeżyli okrucieństwa wojny. Martwi się o dzieci, których przecież nie zna, bo urodziły się w czasie, kiedy jego już tam nie było. Chce oderwać je od marazmu, z którego pokolenie ich rodziców i dziadków nie jest w stanie wyjść - kto przeżył wojnę, już zawsze będzie żył w cieniu wydarzeń, które wstrząsają psychiką, wywracają życie, bebeszą normalność.
Bośnia i Hercegowina jest krajem niezwykle pięknym. Tylko cóż z tego, skoro nie można zejść z oznakowanej drogi, o której wiadomo, że na pewno jest rozminowana i nie można wejść do lasu. Nie można iść w góry, by zaznać trudu zdrowej wspinaczki i w tym znoju zbliżyć się do Boga. Niezależnie od tego, czy jest to Bóg chrześcijan, czy muzułmanów.
Dziadek Dziewczynki wymarzył sobie, zapałał pasją, by swoim przyjaciołom, ich dzieciom i wnukom pokazać, jak można i jak powinno się żyć w prawdziwej wolności i w pokoju.
Realizując to marzenie wciągnął tyle osób do działania. Między innymi mnie.

Teraz Dziadek jest chory. Mówią, że śmiertelnie. Choroba odebrała mu siły. Już nawet nie może mówić.
Ostatnio rozmawiałam z nim kilkanaście dni temu. Powiedział, że na razie (mówiąc na razie zaakcentował to w sposób szczególny, co upoważniło mnie do zapisu kursywą) musi oddać sprawy w inne ręce. Poznał mnie z człowiekiem, który przejął od niego realizację jego pasji.
Zresztą pasja Dziadka od dawna już stała się pasją wielu osób. Także moją.

Dzisiaj moje znajome na fb zamieściły cytat z Nouwena:

"Jakże często chcielibyśmy umieć spojrzeć w przyszłość. Pytamy: "Jaki będzie dla mnie następny rok?" "Gdzie się znajdę za pięć albo za dziesięć lat?" Na te pytania nie znamy odpowiedzi. Najczęściej mamy tylko tyle światła, by móc zobaczyć kolejny krok: to, co musimy uczynić w ciągu nadchodzącej godziny albo w ciągu następnego dnia. Sztuka życia polega na tym, aby się cieszyć tym, co możemy zobaczyć, i aby nie narzekać na to, co pozostaje w ciemnościach. Jeśli potrafimy uczynić kolejny krok z ufnością, że będziemy mieć wystarczająco dużo światła, by dokonać kroku, który ma po nim nastąpić, możemy iść przez życie z radością i zdziwić się, jak daleko zaszliśmy. Radujmy się tą odrobiną światła, którą niesiemy, i prośmy o snop światła, który zlikwiduje wszystkie cienie."

Jakimi dziwnymi drogami chodzimy, wcale nie wiedząc kogo spotkamy i jakimi darami nas ten wędrowiec obdzieli...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz