MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 23 lutego 2013

Żona pijaka - z cyklu: Kobiety



Dom, jakich wiele w okolicy. Spośród innych najbardziej wyróżniał go ogród. Zadbany, ale prowadzony w stylu starych, zdziczałych ogrodów okalających domostwa dziwaków. Kilka starych drzew parasolem chroniło dom przed kosmicznymi kataklizmami. Groszki, nasturcje, malwy, bzy i pnące róże. Kwiaty i krzewy nasadzone w sposób, by kwitnienie następowało po sobie zgodnie z porami roku czyniąc poszczególne fragmenty ogrodu bądź trwającymi w oczekiwaniu na kwitnienie, bądź w feerii barw, lub też odpoczywające po szaleństwie pączkowania, kwitnienia, nektarowania. Tak. Ten ogród doskonale oddawał charakter kobiety mieszkającej w tym domu.
Wszyscy, uwierzcie mi, nie było człowieka, który by tego nie robił, użalali się nad nią każdego dnia i załamywał ręce nad jej losem. Jakoś tylko ona sama potrafiła się bez trudu odnajdywać w mrokach, o których wszyscy myśleli, że brnie każdego dnia. Bo kobieta mieszkająca w tym domu była żoną pijaka. Nikt nie mógł zrozumieć dlaczego nie wyrzuciła go z domu, nie kazała mu się wynosić precz ze swojego życia a tylko wciąż tolerowała jego nieudacznictwo i pociąg do kieliszka. Dzieci z tego związku nie było. I całe szczęście - mówili wszyscy. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z cierpienia kobiety z tego powodu. Zresztą kto wie, jak potoczyłyby się losy tego małżeństwa, gdyby Pan pobłogosławił ich związek dziećmi. Choćby jednym dzieckiem. A tak, skoro kobieta nie wydała ze swego łona ani jednego owocu tej uzależniającej miłości, pogodziła się z losem i wszystkie uczucia, które miałaby do ewentualnych dzieci, skierowała na męża pijaka. To nie było tak jak się ludziom wydawało. On ją przecież tak bardzo kochał. Tak bardzo chciał ją uszczęśliwić i tylko wciąż życie układało się tak, że coś mu stawało na przeszkodzie. Kobieta pamiętała dni, w których budził ją zapach płatków róż usianych ścieżką biegnącą od łóżka do ogrodu, aromat świeżo zaparzonej kawy unoszący się delikatnie w powietrzu, wabiąc ją do kuchni w szlafroku i kapciach, zaspaną, zawstydzoną nocą brzemienną w miłość o jakiej poeci piszą. Tak. Jej mąż był poetą. Jak on potrafił kochać! Jak potrafił ubrać miłość w słowa i delikatne czyny! Robił to do tej pory. I tylko nie potrafił sobie poradzić z tym, co przytłaczało w życiu. A przytłaczało przecież wiele spraw codzienności. Pił więc, by zapomnieć choć na chwilę o bólu, jaki ogarniał go ze wszech stron. Bo jego tak bardzo bolało życie. Kobieta czasami miała wrażenie, że jest w stanie wyobrazić sobie ogrom tego bólu, który kazał jej mężowi uciekać w zapomnienie owiane odorem gorzałki, ale zaraz potem uświadamiała sobie, że nie potrafi przedrzeć się przez zasłonę nieobecności, niemocy i nieumiejętności jej męża w zderzeniu z rzeczywistością. Poza domem wyglądało to zupełnie inaczej. Ludzie widzieli człowieka zataczającego się, odurzonego, czasem spojonego do nieprzytomności, który nie mając siły dojść do własnego domu, poległ gdzieś na ławce, czy na trawniku, nieopodal rowu przydrożnego. Mówili, że zmarnował życie tej pięknej, mądrej i szlachetnej kobiecie i gdyby nie nie jej szlachetność, już dawno sczezłby w brudzie i własnych wymiocinach.
Kobieta - niezłomna w swej wierności, z sercem wciąż przepełnionym niewytłumaczalną miłością ku niemu - stawała w progu domu, ogarniała spojrzeniem ogród, który tak bardzo oddawał  jej codzienne oczekiwanie, kwitnienie i obumieranie i odgarniając włosy z czoła, nawet nie wzdychała. Patrzyła w dal spojrzeniem zamglonym łzami. Szukała w niej dzieci, których nigdy nie urodziła. Szukała czasu zamkniętego w dniach, które minęły, które trwają w beznadziei i tych, które przyjdą w smutku i bólu. Szukała nadziei.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz