MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 26 lutego 2013

Babka i wnuczka w kwietnych wiankach - z cyklu: Kobiety


Chata zielarki stała daleko za ostatnimi zabudowaniami wsi, pod lasem. Las opadał pod dom zielarki łagodnym zboczem góry, za którą wznosiły się następne. Ludzie bali się tej kobiety, dlatego żyła samotnie. Nikt tak do końca nie wiedział, co o niej myśleć, faktem jednak było, że gdy kto we wsi zachorował, nalewki i zioła zadane przez babkę zielarkę każdego stawiały na nogi. Dziwny to był dom z wyglądu, bo jakby na pół przerżnięty. Tak jakby kiedyś był większy i ktoś, wyprowadzając się, wziął swoją połowę i przesadził w inne miejsce. Najbardziej taką wersję podpowiadał widok bali ułożonych na bocznej ścianie, co były nie jak ze szczytu domu, a tylko jakby miały dzielić dwie izby. Dom zielarki musiał być niegdyś bogaty, bo pod izbą była piwniczka. O! Tylko bogaci gospodarze mogli sobie na taki zbytek pozwolić. Ale co też, prócz ziół, mogła babka zielarka w tej piwniczce trzymać? Babka zielarka musiała być samowystarczalna, bo ludzie ze strachu i przez zabobon nieskorzy byli do pomocy. Toteż miała babka zielarka kilka kurek i kaczek. W stajence mieszkała krowa. Kotów w domu i na podwórzu było zawsze bez liku, a i jakiś Burek na łańcuch strzegł babcynego dobytku. Przy domu babka miała ogródek warzywny, za płotem poletko ziemniaków, fasoli i buraków. Każdego roku wysiewała sporo kapusty, bo świeży jej sok był lekarstwem na wiele chorób. Czegóż to sok z kapusty nie leczy? A to cukrzycę, nieżyty żołądka, wrzody dwunastnicy, hemoroidy, nadciśnienie, miażdżycę, otyłość, tarczycę, nie mówiąc o zbawiennym wpływie na czyszczenie organizmu z wszelkich złogów. Niby dawniej pożywienie było naturalne, nie zawierało dodatków chemicznych, jak to współczesne, ale za to ludzie jedli bez umiaru i bez wiedzy, jakie składniki spożywcze ze sobą dobierać, aby nie szkodziły.
Po wsi i okolicy krążyła historia, że jakoby babka paktowała z siłami nieczystymi, bo jakże by inaczej potrafiła takie mikstury przyrządzić, które ludzi z największych boleści na nogi stawiały? Toteż pletły ludziska, co im ślina język przyniosła, a i tak jak kto chory, to pierwsze się do babki udawał po radę, nalewki i zioła. Babka przyzwyczajona była i do złego gadania, i do tego, że ludzie to i w środku nocy przyjdą po pomoc. Najbardziej ze wszystkiego przyzwyczajona była do samotności. Chodziła po łąkach i polach zbierając zioła potrzebne do swojej apteki. Umiejętność leczenia ziołami była w rodzinie babki od pokoleń. Nikt nie sięgał pamięcią, od jak dawna. Przechodziła z matki na córkę, a właściwie z babki na wnuczkę, bo nie w każdym pokoleniu zdarzała się kobieta, która miała ku temu zdolności. Chodząc samotnie przez długie miesiące od wiosny do jesieni po rozległych okolicach, babka nauczyła się mówić do siebie. Mówienie to bardziej było mruczeniem pod nosem. Dlatego, gdy się czasem z kim na polanie w głębi lasu mijała, mając do pleców przytroczony zgrzebny worek wypchany ziołami i tak mruczała coś pod nosem dla zabicia samotności, to ten, co się na bakę natknął, czmychał wystraszony, znak krzyża czyniąc przezornie, bo myślał, że babka jakieś zaklęcia wymawia. W zwyczaju babki też było nucenie melodii pod nosem, zwłaszcza, gdy zioła na kuchni warzyła. Najczęściej babka godzinki śpiewała, bo najlepszą miarą czasu były dla sporządzanych mikstur, ale czy to kto wiedział, co babka burczy, gdy przez okno lękliwie zaglądał? Zawsze ludzie gadali, że wszystkie babki z babcynej rodziny się ze złym skumały, toteż nikomu przez myśl nie przeszło, że babka godzinki może odprawiać. A też z rzadka babka do kościoła zaglądała, bo wolała pod przydrożnym krzyżem z Panem Bogiem porozmawiać, niż budzić odrazę, lęk i niechęć wstępując w święte progi.
Miała babka męża, ale krótko. Urodził się syn z tego małżeństwa, ale jak poszedł do szkół do miasta, to już do domu nie wrócił. Ludzie ze wsi go zaszczuli, nie był na tyle silny, by się ich gadaniem nie przejmować. Późno założył rodzinę i po kilku latach przyszła na świat córka, babcyna wnuczka jedyna. Jednak synowa babki brzydziła się starą chałupą, mówiła, że śmierdzi w domu i jedyni bliscy, jakich babka miała, rzadkimi byli gośćmi. Jednak, gdy wnuczka podrosła, zaczęło ją ciągnąć do babki i wymusiła na rodzicach, by pozwolili jej spędzać wakacje w domu, który pachniał po trochu stajnią, po trochu suszoną łąką. Babcyna wnuczka uwielbiała zapach ziół świeżych i wysuszonych. Interesowało ją wszystko: którą chorobę jakim się ziołem leczy, jak łączyć zioła w preparaty i mikstury, by lepiej i szerzej działały, w którym miesiącu najlepiej zbierać dane zioło i gdzie które rośnie, jak długo i w jakich warunkach suszyć. Babka z radością dzieliła się ze swoją jedyną wnuczką wiedzą, która od pokoleń była w rodzinie i czuła, że spokojnie będzie mogła z tego świata odejść. Miała baka inne niepokoje, które spędzały jej sen z powiek. Najbardziej ze wszystkich niepokojów nękał ją ten, że ludzie coraz większe dziedziny dziewiczego lasu zamieniają w miejsca zabudowane. Stawiają tam hotele i pensjonaty, do których prowadzą drogi zwieńczone ogromnymi parkingami. Przy jednym takim hotelu górskim bezpowrotnie zniszczyli stanowisko bardzo rzadkiego ziela, którego nigdzie indziej od lat babka nie znajdywała. Zwierzęta leśne przenosiły się na inne tereny, ale te nie były dla nich przyjazne. Tak burzył się cały ekosystem. I choć babka nie znała uczonych słów, to jednak sercem czuła, że w nieskończoność tak być nie może. Trudno jej było pogodzić się z nowym, które wkraczało do jej świata. A już najgorsze było to, że przewodnicy zaczęli przyprowadzać wycieczki turystów z miasta, żeby mogli obejrzeć sobie "chatę zielarki". Chcieli jej płacić za wejście do domu i zrobienie fotografii, ale babka takich przeganiała na cztery wiatry, bo przecież nie wszystko jest na sprzedaż. Rada była, gdy kto przyniósł mąki, czy chleba, bo już jej coraz ciężej było udawać się na zakupy, ale żeby brać pieniądze za pokazanie domu? Żeby własnym życiem kupczyć?
Wnuczka wyuczyła się na farmaceutkę. Studiowała na uczelni w wielkim mieście. Ot, następny znak czasów. Ale babka i tak rada była, bo do czego sama wnuczkę przyuczyła, wiedziała, że jej nie zginie, a też żadne uniwersytety jej tego nie nauczą. Umierała więc babka spokojna o dziedzictwo. A dom? Zapisała w testamencie dla muzeum, bo ją "te przewodniki, co przychodziły z turystami, namawiały".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz