MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 10 lutego 2013

Czuwanie przy chorym

Chorzy ludzie, nie dość, że odgrodzeni są od zdrowych murem niezrozumienia, to w dodatku przebywają w niezmierzonej samotności swojego cierpienia. Bo najwrażliwszy i najbardziej oddany opiekun, czy najmocniej nawet miłujący bliski nie jest w stanie przedrzeć się do świata myśli i uczuć, a przede wszystkim bólu osoby chorej. Mówili mi o tym moi bliscy - chorzy, którzy przemierzali drogę usłaną cierpieniem w samotności, wśród tylu kochających ich osób. Pomimo tej bariery, pomimo wszystko, każdy zdrowy powinien być najbliżej jak to tylko możliwe, osoby chorej. Trzeba się wdzierać do jego świata oddzielonego od świata ludzi zdrowych przesłoną bólu i być. Po prostu być. Niejednokrotnie trwać w milczeniu, bo przecież bywa tak, że żadne słowo nie pomoże przetrwać tak jednej jak i drugiej stronie. Nie dławić się od hamowanego płaczu, a tryskać radością z powodu każdego ułamka czasu, który jeszcze jest, pomimo tego, że czasem modlitwy obu stron kierują się w stronę tego, aby czas dobiegł końca. Nikt nie jest w stanie zdjąć cierpienia z osoby chorej, ale każdy może być milczącym towarzyszem bez udawania, że rozumie, współodczuwa, boleje. Bo tak naprawdę odczuwa własny ból spowodowany niemocą i wie, że nic nie wie i niczego nie rozumie w obliczu ciężkiej choroby, która bardziej niż cokolwiek innego na świecie potrafi tworzyć nieprzebyte granice pomiędzy ludźmi.
Jeśli istnieje cień szansy na wyzdrowienie, czy na poprawę losu chorego - a przecież zawsze istnieje, ale można go dojrzeć dopiero wtedy, gdy ból i szok spowodowany wiadomością o chorobie pozwoli otoczeniu widzieć - w opiekujących się chorym wyzwala się chęć działania na skalę, jakiej dotychczas sobie nie wyobrażali. Ileż to pięknych inicjatyw powstaje za sprawą konieczności poprawy losu ludzi chorych, ile dobra się wtedy w ludziach wyzwala, tak jakbyśmy potrzebowali tak tragicznych bodźców do tego, by być ludźmi z wielkim i dobrym sercem.
Pomimo tego, że zaczynamy góry przenosić i dokonywać rzeczy niemożliwych, chorzy - nasi podopieczni - coraz bardziej pogrążają się w swoim osamotnionym świecie choroby, cierpienia i bólu. Paradoksalnie, im bardziej my wypływamy z naszą inicjatywą na głębię naszego działania, tym bardziej oni toną w oceanie samotności.
I często jest tak, że wszystkie te podejmowane inicjatywy bardziej służą dla sprawy spokoju naszego sumienia, byśmy mogli sobie i światu powiedzieć "zrobiłem/łam wszystko, co było w mojej mocy...", niż choremu. Dlatego, nie rezygnując z nadziei na cud i wyzdrowienie, trzeba umieć rozeznać, czy przypadkiem nasza milczącą obecność i każdy najdrobniejszy gest przy łóżku chorego nie są cenniejsze, niż zbiórka ogromnych sum pieniędzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz