MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 24 lutego 2013

Z muzyką w duszy - z cyklu: Kobiety



W tym uroczym, białym domku na grzbiecie górskiej grani mieszkała poetka. Nie jakaś tam uczona i wyspecjalizowana. Była prostą kobietą, która przyszła na świat w rodzinie, gdzie od pokoleń ludzie zmagali się z trudami codzienności uprawiając pole tak strome, że ustać bez podpory nie szło. No bo grań wąska, zaledwie na ścieżkę, a po obu stronach stok pod szalonym kątem zmierzał ku dolinom. W jeden dolinie płynęła rzeka, która każdego ranka chowała się popod mgłami. Te zaś przelewały się niczym spienione wody aż do momentu, gdy słońce wyszło wysoko i ogrzało ciepłem wszystko, co na ziemi i do ziemi przywiązane. W drugiej dolinie swe gniazdo uwiła maleńka wioska, do której schodziło się, by załatwić wiele człowieczych spraw. Był tam i kościół, i szkoła, i sklep. Obie doliny oddzielały od góry z uroczym, białym domkiem kolejne pasma. I tak jak wzrokiem sięgnąć przed oczami roztaczały się dziewicze krajobrazy gór. Ileż tam było poezji i muzyki w tym życiu na grani! Ileż piękna czystego, które bólem rozsadzało pierś kobiety od najmłodszych lat! Ludzi w sąsiedztwie nie było - domy rozsypane po górach w dzień ledwo widoczne, nocą świecąc nikłym światłem żarówki w izbie czy przy zagrodzie, zdawały się jak latarnie morskie na olbrzymim oceanie. Kobieta, będąc dziewczynką jeszcze, skazana najczęściej na towarzystwo najbliższych, którzy nie rozumieli jej wrażliwości, nauczyła się uciekać do świata wyobraźni. Najwierniejszymi towarzyszami następujących po sobie lat były ptaki i leśne zwierzęta a przede wszystkim jej myśli. Była taką Anią z Zielonego Wzgórza na swojej rodzinnej grani, z której rozlewał się widok na ocean gór. Owszem, w latach szkolnych miewała koleżanki, ale szybko nauczyła się, że dziewczynkom nie może powierzać swoich myśli, gdyż te, nie potrafiąc jej zrozumieć a też i nie umiejąc utrzymać języka za zębami, rozpowiadały na wszystkie strony krzywdzące ją historie, pukając się przy tym wymownie w czoło. Była na świecie jedna osoba, która od pierwszej chwili, aż po kres swoich dni rozumiała kobietę. To była babunia najmilsza, która huśtając kołyską śpiewała rzewne pieśni do ucha zasypiającej wnusi, a potem, gdy ta nieco podrosła opowiadała jej historię świata, takiego, jakim widzieli i opisali go najwspanialsi bajkopisarze. Niektórzy z tych babuniowych bajkopisarzy wcale nie spisali swoich bajek, ba tylko je babuni niegdyś opowiedzieli. I przechodziły te bajki i legendy z pokolenia na pokolenia, aż zasiały się w duszy kobiety poezją  i rozedrgały muzyką, którą rozumiał każdy poszum wiatru, słyszała i kwiliła każda ptaszyna najmniejsza, rosła w drzewach i szumiała w trawach, wyła w halnym, bębniła w strugach deszczu, słała się promieniem słońca po łąkach i halach, szumiała w strumieniach, które tworzyły się wiosną podczas roztopów i w czasie każdej ulewy lata. Kwitła w pierwszych i ostatnich kwiatach, zaznaczała się miłością i przywiązaniem do rodzinnej ziemi, tradycji, mądrych i pracowitych ludzi, dnia świątecznego i codziennego. Była w kołyskach nowo narodzonych i w trumnach odchodzących. W dźwięku dzwonów kościelnych i echu trombity, której głos odbijał się od góry, do góry. W mgłach porannych i zorzach wieczornych. Wreszcie w zaśpiewnym głosie babuni, która zbyt szybko odeszła.
Poetka wyszła za mąż, bo prawo natury nakazuje, by kobieta złączyła się z mężczyzną i by swoim potomstwem zaludniali ziemię. Żadna z niej była żona, bo przypalała mleko. Gdy poszła do stajni, miast siąść na zydelku i przystąpić do dojenia, zawieszała wzrok w ograniczonej przestrzeni i odpływała w nieznane. I tak każda czynność sprawiała jej wiele kłopotów, ale że mąż był jej niezmiernie oddany i jak to mówią - uwielbiał ziemię, po której stąpała - prowadził gospodarstwo sam, a przecież rodzice kobiety jeszcze żyli, więc praca matki i ojca wyręczała córkę. Wszak wiele lat temu pogodzili się z tym, że prędzej ją można w obłokach spotkać, niż stąpającą po ziemi. Za to dzieci poetka kochała ponad życie. Kiedy miało przyjść na świat każde kolejne dziecko, a było ich pięcioro, szyła przepiękne kaftaniki zdobne w hafty, których nauczyła ją babunia. Bo igłą umiała równie zręcznie wywijać poetka, jak słowem zgrabnym w wierszu i poemacie. Kołysząc w ramionach maleństwa nuciła im te same melodie, co jej babunia nuciła, zdawało się - nie tak dawno temu. Gdy które dziecko podrosło, karmiła je opowieściami babuni i tymi, które sama stworzyła. Wszystkie dzieci ułożone były bardzo i grzeczne niezmiernie, ale najmłodszy synek, to już był poetą większym od matki urodzonym.
Dziwny to był dom. Biedny w dostatek rzeczy, z nieograniczonym bogactwem wyobraźni i ducha. Miłość tam jak snop światła rozpościerała się opromieniając wszystko wokół. Ludzie kwitli wiosną jak przebiśniegi i sasanki, latem jak lilie leśne i dzwonki, jesienią jak wrzosy.
Poezja, która wyszła z duszy poetki przyniosła jej sławę wydrukowaną w tomach wierszy. Przyznano jej zaszczytne nagrody i tytuły, ale ona je za nic miała, bo każda uroczystość odciągała ją tylko od jej miejsc ukochanych, od ich muzyki i liryki.
Taka to była niezwykłą dziwnością inna kobieta, co mieszkała w uroczym, białym domku na grani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz