MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 19 lutego 2013

Sprawiedliwa - z cyklu: Kobiety

Kapliczka z Niepokalaną na frontonie domu sprawiedliwej kobiety.


W mały galicyjskim miasteczku w domu przy ulicy skłaniającej się niezbyt stromym spadem ku dolinie rzeki i ku torom kolejowym mieszkała kobieta, o której wszyscy mówili sprawiedliwa. To ten dom, w którym ręka budowniczego zrobiła wnękę, wykusz, akurat takich rozmiarów, by umieścić w nim maleńką figurę Niepokalanej i zamknąć szklaną szybą w kutej małej oprawie. Trudno nie zauważyć tej domowej kapliczki, gdyż znajduje się na wysokości oczu przechodnia, a że chodnik jest tylko po tej stronie drogi, która w miejscu, gdzie dom stoi, ucieka już za miasto, więc każdy udający się do miasta z pobliskiego osiedla, musi tamtędy przechodzić. Dom nie jest samotny i nigdy do samotnych nie należał, w przeciwieństwie do kobiety, która w nim mieszkała. Budynek stoi w szeregu równie starych i smutnych domów jak on sam.
Kobiecie urodzonej w domu, którego strzegła Najświętsza Panienka wydawało się, że dom od pokoleń należał do rodziny i w zasadzie nigdy nie rozmawiała z rodzicami na ten temat, gdyż od najwcześniejszych lat słyszała sformułowanie: nasz dom. Rodzice zmarli osierocając swoją jedyną córkę w bardzo młodym wieku. Długo nie mogła dojść do równowagi po śmierci ojca i matki, którzy odeszli w porządku cyklicznym nie dłuższym niż następujące po sobie pory roku. Całymi dniami siedziała osowiała, niezdolna do jakiegokolwiek działania. Wreszcie, z chęci otrząśnięcia się po nieodległych tragediach, z konieczności zbudowania sobie życia według nowego porządku, zabrała się za uprzątnięcie najstarszych szpargałów. Każdy kto ma dom wie, że najstarsze szpargały lądują zawsze na strychu. Zainstalowawszy porządne oświetlenie rozgościła się na poddaszu, z rzadka tylko schodząc na dół do spraw codzienności. Z czasem tak ją to przebywanie na strychu pochłonęło, że pomyślała, by tam urządzić mieszkanie, skoro i tak musi poukładać życie od nowa.
Zdarzyło się, że przygotowując pomieszczenie do remontu odsunęła jakiś stary mebel, wniesiony na strych nie wiedzieć kiedy, który był jak stragan - ze wszystkim, co tylko mógł pomieścić. Obok książek poukładano na nim uszczerbioną porcelanę, dziurawy garnek, sparciałe kalosze, jakąś skrzynkę i wiele, wiele innych rzeczy, które latami przenosi się na strych z nadzieją, że się jeszcze kiedyś przydadzą, a potem już nigdy w życiu się po nie nie wraca. Otóż, kiedy odsunęła ów regał, zobaczyła szczelinę pomiędzy kominem a ścianą. W szczelinie wyraźnie rysował się kształt złożonej na czworo kartki papieru. Musiała użyć wąskiego narzędzia, by wydobyć kartkę. Papier był pożółkły i mocno dotknięty już zębem czasu. Z wielką delikatnością i starannością rozprostowała kartkę, która pokryta była kaligraficznym pismem. Dziś nikt tak już nie pisze - pomyślała. Podeszła pod snop światła, by nasycić nim papier i z każdym odczytywanym słowem zamieniała się w słup soli.

Bardzo się boję. Może ktoś kiedyś znajdzie ten list i dowie się o moim przerażającym lęku. Mam na imię Ryfka. Mam 14 lat i chyba nie ma nadziei bym dożyła więcej. To jakiś koszmar, to co się dzieje na świecie. Rodzice mnie ukrywają. Nie mówią mi wszystkiego, ale i tak wyszłam kiedyś w nocy z mojej kryjówki i usłyszałam, jak mówili, że wywożą wszystkich w jakieś straszne miejsce. Nie wiem dokąd, bo ściszyli głos. Jakie to może być straszne miejsce, skoro straszniejszego od piwnicy i ciasnej i ciemnej skrzyni wmurowanej w ścianę pod dachem na strychu domu, który wybudował mój dziadek już sobie nie wyobrażam? Kiedyś, gdy dzieci takie jak ja - żydowskie dzieci - mogły jeszcze biegać, bawiliśmy się nad rzeką nieopodal torów kolejowych. Zatrzymał się tam pociąg, wiele kilometrów przed stacją. Do lokomotywy podoczepiane były wagony bydlęce i na początku wydawało nam się, że dobiegają z nich odgłosy zwierząt, a już smród na pewno był nieludzki. Potem zobaczyliśmy dłonie ludzi wyciągnięte z okna i ze szpar pomiędzy deskami. Zorientowaliśmy się, że to nie odgłos zwierząt, tylko straszliwy jęk i zawodzenie ludzi, którzy już chyba nie wydawali ludzkich odgłosów ani zapachów... Jestem głodna. Strasznie głodna. Chce mi się pić. Chcę zobaczyć słońce! Całymi dniami siedzę skulona w takiej skrzyni, którą tatuś zabudował w ścianie na poddaszu. Tylko w nocy mogę z niej wyjść i rozprostować nogi. To już trwa tyle tygodni! 
Może ktoś znajdzie ten list... Jeżeli znajdzie, to proszę

 W tym miejscu słowa stały się nieczytelne.

Jak to? - wszystko zaczęło krzyczeć w głowie młodej kobiety. - Od urodzenia słyszała od rodziców: nasz dom. A teraz się okazuje, że nasz dom, nie był naszym domem, tylko domem żydowskiej dziewczynki, z którą nie wiadomo, co się stało?
Wybiegła z domu i tak naprawdę powróciła do niego dopiero, kiedy znalazła odpowiedź na to jedyne, zarazem najprostsze pytanie, jakie zrodziło się w jej głowie: jak to?
Dotarła do prawdziwej historii swojej miejscowości. Nie do tej, w której całe pokolenie przemilczało obecność Żydów w życiu małego galicyjskiego miasteczka. Fakt, że sąsiedzi pomagali ile mogli żydowskiej społeczności podczas tego, co Ryfka nazwała koszmarem, nie usprawiedliwia dziesiątek lat milczenia o tym, co stało się z blisko pięćdziesięcioma procentami ludności miasteczka, zajęcia ich domów, zaniechania odnalezienia zaginionych!
Dlaczego domu, w którym mieszkała z rodzicami, strzegła figura Niepokalanej?
Jedna ze staruszek, które pamiętały jeszcze wojnę, za to gubiły się w teraźniejszości, powiedziała jej, by lepiej tę sprawę zostawić w spokoju, bo straszne to były czasy. Tamtym życia nie wróci, a dni i lata, które nastały po wojnie, nie były wiele lepsze od gehenny wojny i okupacji.
- Miałaś uczciwych rodziców - powiedziała. - Nie szukali poprzednich właścicieli domu, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa wszyscy zginęli w Bełżcu. A i władze zachęcały do tego, by zrobić wszystko, by zadomowić się w tej dzielnicy na stałe. Nawet pozwalały i namawiały na te kapliczki nad drzwiami na froncie budynku. A Ryfka? Ryfka umarła na zakaźną chorobę zanim się pogrom zaczął. Tak mówili jej rodzice... Czekaj, czekaj, moje dziecko. A może tylko tak mówili?

Poczuwszy się spadkobierczynią niedokończonej prośby małej Ryfki, kobieta, o której piszę zyskała miano sprawiedliwej, bo przez szereg lat odgrzebywała historię miejscowości i regionu oraz dzieje ludzi. Nie było łatwo, gdyż niewielu świadków tamtych wydarzeń żyło. Ci którzy żyli pamięć mieli poplątaną, albo bali się mówić. Tyle lat po wojnie bali się mówić? Może nie chcieli, bo mieli coś na sumieniu? Nie osądzała nikogo. Krok za krokiem brnęła do prawdy. Mijały lata. Niektórzy się z niej śmiali, większość ją podziwiała. Cechy swojego charakteru, którymi obdarzyła ją natura, takie jak uczciwość, dociekliwość, sumienność, pracowitość, upór doszlifowała w tym czasie niczym diamenty.
Udało jej się odnaleźć Ryfkę, która przeżyła Holocaust - najpierw w piwnicy swojego domu, potem w skrytce ze skrzyni wmurowanej na strychu pomiędzy kominem a ścianą, następnie w obozie koncentracyjnym. Ryfkę, która nigdy nie zapomniała o marzeniu i prośbie kierowanej przez adresata listu do Boga, by wrócić jeszcze kiedyś do swojego domu. To Ryfka, staruszka, pierwsza powiedziała o tej kobiecie:
- Sprawiedliwa. Jesteś sprawiedliwa. Bądź błogosławiona.

Cienie domów, w których mieszkają cienie tamtych ludzi
w małym galicyjskim miasteczku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz