MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 lutego 2013

Na zawsze pozostała dzieckiem - z cyklu: Kobiety



W tym najmniejszym na świecie domku mieszkała kobieta, która na zawsze pozostała dzieckiem. Urodziła się jako ostatnie dziecko w rodzinie rolników w małej górskiej miejscowości. Przyszła na świat zanim matce zdążył urosnąć brzuch, a księżyc obrócić się 10 razy. Była taka maleńka, krucha i delikatna, że od razu po urodzeniu ojciec wziął się za budowę domku dla niej, gdyż wiedział, że nigdy, ale to przenigdy nie pozwoli jej zamieszkać z dala od jego troskliwego spojrzenia. Choć człowiek mieszkający w górach, utrzymujący rodzinę z pracy swoich rąk musi być hardy (i takim też był ów ojciec), jednak jego najmłodsza latorośl czyniła zeń najdelikatniejszego i najckliwszego mężczyznę na świecie.
W dzieciństwie zaskarbiła sobie serca i uczucia całej wsi, taka była przymilna i dobra dla każdego. Potrafiła przepięknie śpiewać, tak pięknie, że mogłaby stawać w zawody z rajskimi ptakami.
Po kilku latach budowa domu została ukończona i z początku służył on wszystkim dzieciom, jako domek do zabawy. Kiedy się okazało, że najmłodsza nie rośnie tak jak pozostałe, a i myśli nieco wolniej, rodzice poczęli szukać porady u kogoś, kto swoją mądrością potrafiłby ogarnąć ich problem. A że były to czasy bardzo odległe a wieś schowana głęboko w górach, dostęp mieli jedynie do nauczyciela, który przychodził z najbliższej miejscowości uczyć młodsze dzieci i do księdza proboszcza, który zaledwie raz na miesiąc odwiedzał tę część swojej parafii. Toteż każdy z nich po trochu, zasięgnąwszy porady u ludzi, którzy się na tym lepiej od nich znali, doradzili rodzicom, czego koniecznie muszą nauczyć najmłodszą córkę, a jakie nauki będą jej zbędne. Jaką to wielką mądrością i miłością pokierowali się prości, niekształceni rodzice kobiety, która na zawsze pozostała dzieckiem, że wyposażyli ją na przyszłe życie, w którym ich zabrakło, w umiejętności, które pozwoliły jej zarobić na utrzymanie i nie być ciężarem dla rodzeństwa, ani dla małej wiejskiej społeczności z gór. Bo choć w tamtych czasach ludzie potrafili sobie pomóc nawzajem i otoczyć słabszych pomocą, to jednak każdy zdawał sobie sprawę, że najważniejsze jest, by umieć sobie samemu w prostych sprawach poradzić. Ci zaś rodzice chcieli, by ich córka potrafiła zrobić coś i dla siebie, i dla innych, by choćby najdrobniejszym akcentem przyczynić się do zbiorowego dzieła, które każde pokolenie po sobie zostawia.
Oprócz przepięknego głosu kobieta, która na zawsze pozostała dzieckiem otrzymała wyjątkowy dar i wszystko co wzięła do ręki zamieniało się w małe dzieło sztuki. Tworzyła nadzwyczaj piękne ozdoby z papieru, bibuły, gałganków, gliny, farby itp. I choć wielu w okolicy się tym zajmowało, jej malunki na szkle nie miały sobie równych. A jakie robiła podłaźniczki z kolorowych bibuł, jakie bukiety sztucznych papierowych kwiatów, co wyglądały jakby świeżo na łące zerwane. Haftowała i robiła kilimy, a jakie obrazy tworzyła ze sprasowanej słomy, to już się jej sława rozeszła po całej okolicy, zaraz po kraju, a wnet i granice przekroczyła.
Jednak ważniejsze i piękniejsze od wszystkich talentów kobiety, która na zawsze pozostała dzieckiem było to, że każdego zarażała uśmiechem, chęcią czynienia dobra, serdecznością i szczerością. Biła z niej jakaś jasność - taka sama, jaka unosi się nad nowo narodzonym człowiekiem i którą zazwyczaj  potrafi dostrzec tylko matka. Zaś jasność kobiety, która na zawsze pozostała dzieckiem, widzieli wszyscy. Błyszczała w jej oczach, tliła się w sercu, ulatniała z wnętrza rozpościerając wokół łunę nieziemskiego światła. I to światło dawało innym siłę, zarażało swoją jasnością. Do ostatka, do śmierci nie zatraciła zdolności zadziwiania się każdym nowym dniem i wydarzeniem, które niosło życie. Wszystko - dobre i złe - przyjmowała w sposób naturalny: złe bez skargi, dobre bez pychy. Kłaniała się kwiatkom i rozmawiała z motylami. Głośno ubolewała nad żmudnym życiem pszczół, ale też i nadziwić się nie mogła skąd one wiedzą, jak trzeba pracować - co, kiedy i gdzie robić - bo ona takich umiejętności nie miała. Każdego ranka wybiegała witać się ze słońcem, a kiedy chmury pękły i padał deszcz tańczyła przed swym maleńkim domkiem taniec radości, rozchlapując wodę z kałuż, lub stojąc pod rynną jak pod wodospadem, śmiała się tak, że i huk burzy nie przyćmił jej głosu i słychać ją było w najdalszej dali. Zimą pod oknem zawsze lepiła bałwana.
Nigdy wcześniej ani później maleńka wieś położona głęboko w górach nie miała takiego mieszkańca. Pochowano ją w małej trumience i usypano kopczyk nie większy niż na dziecięcym grobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz