MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 16 stycznia 2011

Jak może go brakować, skoro tyle go wokół? Wspomnienie o Gargamelu.

Oni tak naprawdę nigdy nie odchodzą. Może nam się tak tylko wydawać. Użyte niewłaściwie słowa sprawiają, że rodzi się w nas wrażenie, że  "odeszli na zawsze". Jedni długo chorują. Inni całkiem krótko. Niektórzy znikają we śnie. Czasem któremuś zdarzy się odłączyć w trakcie czynności dnia codziennego. Niektórym przytrafi się coś nagłego a nieszczęśliwego. Umierają, pozostawiając po sobie pustkę, której nikt, ani nic już nie wypełni. Pustkę, w którą pakujemy z czasem naszą codzienność i po tych pierwszych dniach straszliwego bólu, wybiegamy w przyszłość tworząc teraźniejszość. Ale nikt z nich nigdy i nigdzie nie odchodzi! Ba, oni nawet są zawsze żywi. W naszych myślach wciąż opowiadają nam niezliczone historie, mrużą oczy w ten charakterystyczny sposób, uśmiechają się jak zawsze do spraw ważnych i codziennych. Zasłuchani w naszą potrzebę bycia blisko, są w każdym momencie. Można z nimi rozmawiać , śmiać się i płakać, nie czekając aż przyjdą, jak było podczas, gdy żyli.
Jeden z moich wielkich Przyjaciół odszedł w styczniowy poranek dwa lata temu. Tak normalnie. Bez długiego chorowania. Rano wstał, wykonał wszystkie swoje dzienne sprawy, jak co rano i... zaniepokoił swą nieobecnością ludzi, którzy czekali by wypełnił właśnie swoją obecnością ich życie tego ranka. Jego niepotrzebne mu wtedy już ciało, zostało w łazience, porzucone na ziemi niczym zdjęta piżama. On zaś, jak zapewniali wszyscy, szybko dotarł do nieba, by wskoczyć Panu Bogu na kolana i stamtąd patrzeć sobie na nas. I na wszystkie nasze sprawy i sprawki. Ale on nie odszedł! Jeżeli słyszę, gdy ktoś mówi, że poszedł do nieba, to mam wrażenie, że raczej niebo przyciągnął tu, bliżej ziemi, bliżej naszego świata, do naszych z życiem zmagań. Nie mógł odejść zbyt daleko, bo za bardzo czuję jego obecność. Zbyt głośno słyszę czasami jego prześmiewczą ripostę do tego, co tu, wśród nas się dzieje. Był mistrzem krótkich, a trafnych komentarzy. Nie zaprzestał komentowania. Kto nauczył się przy nim słuchać, ten słyszy.
Moja przygoda z Gargamelem rozpoczęła się, gdy przygotowywał moją najstarszą córkę do I Komunii. Zaraz też pojechałam z nim na obóz do Piwnicznej. Bo wtedy na letnie obozy jeździło się z Sącza do Piwnicznej-Zdroju, do Borownic. Msza święta z widokiem na góry, na takiej wysokości, że do nieba już tylko ciut, ciut. Może wystarczyłoby nieco na palcach się wspiąć, albo wyciągnąć rękę do góry, by złapać Pana Boga za nogi? Ale po co też było łapać Pana Boga za nogi, skoro miało się Gargamela na wyciągnięcie ręki? Sprawiedliwie obdzielał bożą miłością wszystkich wokół siebie. Nikomu nie skąpił. Nigdy nie żałował też słów, które z pozoru mogły gorzko smakować, ale prowadziły człowieka do wzrostu. Z jaką niezwykłą mądrością podchodził do tych najbardziej przez siebie ukochanych, do dzieci?! Nigdy się nad nimi nie rozczulał, on je po prostu kochał. Tak mądrej miłości, chociaż w niewielkim procencie, mógłby każdemu rodzicowi dać Pan. A Pan Gargamela nie uczynił nawet rodzicem. Za to uczynił go Ojcem wszystkich, którzy potrafili powiedzieć Ojcze.
Czy brakuje mi Gargamela? Z pewnością brakuje mi jego odwiedzin. Brakuje wakacyjnych wyjazdów i długich godzin spędzanych ostatnio w Orzechówce na rozmowach o wszystkim, co postronnemu słuchaczowi wydawałoby się mało ważne. Jego znamienne "matka" brzmi w mojej pamięci jak słowa modlitwy wyuczonej w dzieciństwie i drogiej sercu, jak najcenniejsze wspomnienie. Czasem mówił po imieniu, ale rzadko, dlatego "Dorotka", które wyszło z jego ust jest jeszcze cenniejsze niż owo "matka".
Podarował mi wiele cudownych wspomnień, przeżyć i doznań. Jednak najcenniejszym darem Gargamela jest przyjaźń między mną a osobą, którą postawił kiedyś przede mną i niemal powiedział "Matko, oto syn twój", choć to "córka" jest w rzeczywistości.
Moje życie wypełnione jest obecnością Gargamela. Bo on nie odszedł! Przyciągnął niebo bliżej mnie i siedząc na kolanach u Pana Boga trwa ze mną we wszystkim, co mi się przytrafia, idzie za mną  każdą drogą, którą podążam i wierzcie, lub nie, słyszę jego trafne uwagi i komentarze do całej rzeczywistości, która ogarnia świat wokół mnie.
Mam wrażenie, że wtedy, przed laty i przez całe lata potem, to mnie przygotowywał do I Komunii. Na pewno przygotował mnie do prawdziwego spotkania z Bogiem.
Jak może go brakować, skoro tyle go wokół?

Msza św. polowa w Bliznem u stóp Michała Archanioła
 - lato 2008 r.

2 komentarze:

  1. Dzięki Dorotka, za to jak o Nim napisałaś. Nie byłoby Kramera, bez Kubisza. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie, marnemu stworzeniu z woli Boga, dziękujesz?
    Dzięki!

    OdpowiedzUsuń