MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Na początku było trochę chaosu

Jak to na dobry początek, musiało być nieco chaosu na początku. Jakież by to było w przeciwnym wypadku dzieło stworzenia rzeczy wielkiej? Zbiórka przed wyjazdem na trzeci turnus obozu harcerskiego do Majdanu Sopockiego na Zamojszczyźnie była na podwórku komendy chorągwi. Z wielkich przygotowań klasowych wyszło tyle, że pojechałyśmy we dwie, z Bachą, bo reszta koleżanek się wykruszyła. I tak żadna z nas, ani Bacha, ani ja, nie wiedziałałyśmy przecież, gdzie się mieści komenda chorągwi, bo my poszłyśmy do hufca po karty na obóz, a nie do chorągwi! Hufiec sądecki mieścił się wtedy przy ul. Kilińskiego w starym budynku , którego już dzisiaj nie ma. Nic dziwnego, że już nie ma tego budynku, skoro tak niefortunnie wyrywał się całą swoją bryłą na ulicę. Przeszkadzał. Został ukarany wyburzeniem. Nie licował z nową architekturą tej części miasta. Żeby zakończyć już sprawę tego chaosu i tej zbiórki, bo łączą się ze sobą nierozerwalnie, to właśnie chaos panował podczas zbiórki. I to nie z uwagi na złą organizację. Chaos istniał raczej w mojej głowie i to tylko do czasu przyjazdu na miejsce. Nie rozmawiałam z Bachą na temat tego, czy i w jej głowie działo się to samo, więc wypowiadam się w liczbie pojedynczej.
Rok później, ktoś z zespołu prasowego naszej drużyny tak opisał podobną zbiórkę, w tym samym miejscu:
"W poniedziałek rano, w okolicach Komendy Chorągwi zrobił się wielki ruch. Kilka Cisowców i cała reszta, ci wszyscy, którzy po wielkich trudach i emocjach zyskali przychylną opinię druha Cisowskiego /a zyskali ją wszyscy/ wraz ze swoimi tobołkami /skromnie mówiąc/ władowali się do autobusu. Wkrótce po szybach pojazdu zaczęły smętnie spływać strużki deszczu. I tak zaczął się pierwszy obóz Cisowców. 
Romantyczna "półka skalna" druha Cisowskiego okazała się błotnistą polaną otoczoną wówczas jeszcze czystym strumieniem i jeszcze pachnącym, wesołym, zielonym lasem /zresztą przez cały obóz był wesoły/. Ale wszystko ma swoje dobre strony, a zwłaszcza bliskość kuchni wraz z magazynami. Dzięki temu nasza obozowa Redakcja Ekskluzywnych Logicznie Analizujących Niektóre Informacje Utalencionych Mózgów czyli "RELANIUM" mogła tak wydajnie owocować /bez skojarzeń/. Trzeba przyznać, że pierwsze numery RELANIUM były dość anemiczne. Chyba ze względu na "extra zupki".                                                 
                                                                    Huta Wysowska 5-27 lipiec 1982 rok
                                                        (no może i się zagalopowałam wychodząc na przód, ale to dla dobra sprawy)

W sierpniu 1981 roku z ulicy Wąsowiczów, a właściwie Zawiszy Czarnego, ruszyły pewnie trzy autokary, które po wielu godzinach dowiozły nas na miejsce obozowania. Było już ciemno, gdyśmy wysiedli z tych autokarów. Polecono nam zabrać plecaki - mój był ortalionowy w kolorze pomarańczowym, w takim, jak ponad dwie dziesiątki lat później przyjął kolor Rewolucji Pomarańczowej na Ukrainie - i ruszyliśmy w ciemność, która poprzerastana była sosnami. Słuch był tym zmysłem, który jako pierwszy został wykorzystany zanim dotarliśmy na miejsce. Jak nam wyjaśniono, uczestnicy drugiego turnusu żegnali się przy ognisku z Roztoczem, zanim autokary, które przywiozły nas, powieźć ich miały ku końcowi ich letniej przygody. W tym momencie musimy zatrzymać się na dłużej, ponieważ ważkość moich przeżyć tego wymaga. Nie mam słuchu muzycznego, ale to co usłyszałam nie wymaga na szczęście posiadania takich zdolności, ani talentów. Usłyszałam  gromki śpiew kilkudziesięciu osób, pozostających ze sobą w wielkiej zażyłości, bo gdyby nie tak wielka zażyłość, śpiew nie brzmiałby w ten sposób. Doszedł mnie, jakąś już nadnaturalną zdolnością, pogłos wszystkich rozmów i zdarzeń, które tworzyły obozową codzienność kończącego się turnusu. Jakaż tam panowała wspaniała atmosfera! Pomyślałam z zadziwieniem, ale i z wielką zazdrością, na szczęście z taką budującą do porządnych działań zazdrością,  jak mogłam przeżyć dotąd moje życie bez doświadczenia czegoś takiego, czego wtedy nazwać jeszcze nie potrafiłam i że odtąd już tak chcę na zawsze, choć tak do końca nie wiedziałam jeszcze, czego chciałam. Dopiero później okazało się, że oprócz  całej panującej tam atmosfery, w lesie tym panował przede wszystkim duch Druhny Panasiowej. Całkiem żywy duch. Z krwi i kości. Bez niej nie poznałabym, co to harcerstwo. Ale zanim się cokolwiek wydarzyło, zanim drugi turnus opuścił obozowy majdan w Majdanie Sopockim, kolejny zmysł dał nam się zaznajomić z życiem pod namiotami. Pisać, który? No, dobra. Na twoje ryzyko. To był węch. Bo kiedy ognisko już się skończyło i tych kilkadziesiąt osób zaczęło przemieszczać się tu i tam, by pozbierać bagaże, a nie pomylić z naszymi, to za każdą osobą, która miała właśnie opuścić obozowisko, niósł się dość niemiły zapach, by nie powiedzieć smrodek. To doznanie nie należało do przyjemnych. Kręciło nosem, ale tylko do czasu, kiedy my sami, którzyśmy wtedy przyjechali, nie osiągnęli takiego zaawansowania w życiu obozowym, że było nam już wszystko jedno. Obozy trwały wtedy trzy tygodnie. Latrynki, rzeczka przepływająca nieopodal, służąca raczej do mycia rąk, twarzy i zębów, przy wielkim samozaparciu... Komu chciało się gonić za grzaną wodą i myć się w namiotach sanitarnych w misce wody? Szkoda było czasu na takie nikomu niepotrzebne rzeczy. Toteż dobrze zżytych obozowiczów na pierwszy rzut oka rozpoznawało się słuchem i węchem, a nie okiem. Cóż, wpadłam wtedy z kretesem.

Pierwsza piosenka zasłyszana tuż po przyjeździe do Majdanu Sopockiego, dokładnie wtedy, kiedy wcześniejszy turnus miał swoje pożegnalne ognisko. Nie żeby nie wiadomo, jaka ambitna...
"Ty druhu ze mną bądź, przez gorzkie śmiej się łzy
ty z całym światem bądź, druhu na ty."
Pewnie skłamałabym, gdybym nie przyznała się do tego, że urzekło mnie również "Obozowe tango". Całkiem niedawno, tuż przed kolędowym spotkaniem Cisowców Dariusz F. zastanawiał się na forum całego internetowego świata, czy bym mu zaśpiewała serenadę. Serenada z "Obozowego tanga" była jak znalazł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz