MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 stycznia 2011

Światło Pamięci i Marsz Żywych

Holokaust? Całopalenie. "Spalam ofiarę w całości."
Miałam szczęście nie doświadczyć.
Na szczęście poznałam.
Dla Pamięci.



Rok 2005 uwięził cząstkę mojej duszy w Niemieckim Obozie Zagłady Auschwitz-Birkenau po kres mojego życia. 4 maja uczestniczyłam w Marszu Żywych. Tysiące osób z różnych stron świata obok mnie, ramię w ramię, w szeregach przede mną i w szeregach za mną, w przerażającej ciszy pochodu szło, by dać świadectwo. Świadectwo swej milczącej obecności. Żydzi, ale nie tylko. Całe zastępy ludzi, którzy  chcieli potwierdzić swój sprzeciw dla ludobójstwa i wszelkim okrucieństwom, które Zofia Nałkowska po wsze czasy ujęła w krótkie motto "To ludzie ludziom zgotowali ten los". Do spraw wielkich nie trzeba wielu słów. Do spraw tragicznych i przerażających słów nie potrzeba wcale. Człowiek nie ma w sobie tyle mądrości, nie ma żadnej mocy, by w obliczu tak wielkiej tragedii powiedzieć cokolwiek. Dlatego wszyscy ubrani tak samo, w pasiaste gwiazdy dawidowe, zgromadzili się w wielkim milczeniu na placach przed barakami Obozu w Oświęcimiu. Nie słychać było żadnych głosów, choć ludzie przecież rozmawiali. Cisza tego dnia rozbrzmiewała wszystkimi akordami, tak, że zagłuszała nieliczne rozmowy i pełne bólu opowieści świadków tamtego nieludzkiego czasu. Oto do grupy harcerzy Chorągwi Krakowskiej, znajdującej się pod osłoną lasu utworzonego z biało-czerwonej, podeszła staruszka z opowieścią swojego życia. Pochodziła z Polski. W szkole, w Białymstoku była harcerką. Dlatego harcerzom powierzyła swoją opowieść. Do obozu trafiła ze swym narzeczonym tuż po skończeniu szkoły, na początku wojny. W obozie wzięli ślub. Niestety młody mąż nie miał szczęścia. Nie przeżył. Został ofiarą "całopalenia". Jej udało się przetrwać. Dzięki Bogu. Dzięki sile, jaką dało jej harcerstwo, dzięki temu wszystkiemu, czego nauczyła się w harcerstwie. Miała szczęście. Sama tak mówiła. Choć wyszła za mąż i urodziła dzieci, doczekała się wnuków, nie może się pozbyć winy, że przeżyła. Puste łzy potoczyły się po jej policzkach, w czasie, gdy przekazywała młodym harcerzom swoją opowieść. Na koniec powiedziała: "Nie zapomnijcie!" Opowieść została przekazana w jednym ułamku wieczności, w czasie gdyśmy się mijali pomiędzy obozowymi barakami. Tłumy ludzi w barakach, dotykających odrapane ściany, gładzących prycze dały początek tego, co w późniejszych godzinach targało sercem i spowodowało uwięzienie w tym miejscu jakiejś cząstki mojej duszy. W milczeniu, bez przemówień, bez werbli, bez zbędnego patosu, jak kwiaty złożone zostały modlitwy pod Ścianą Śmierci. Aż przyszedł czas, że Marsz ruszył "odziany" w narodowe flagi uczestników. Tłum ludzi, którzy manifestowali Życie szedł wciąż milcząc. Szedł i szedł ulicami miasta, które również zaniemówiło na ten czas niemal zupełnie. Cisza została przerwana dopiero w Bramie do drugiej części Obozu, w Bramie do Brzezinki. Monotonnym kobiecym głosem, z megafonów umieszczonych tak, że głos  wwiercał się w mózg, odczytywana była lista wszystkich żydowskich ofiar tego miejsca. Jakby Każda i Każdy po kolei, od nowa wzywany był na śmierć. Pomiędzy wyczytywanymi imionami i nazwiskami, w czasoprzestrzeni, która tam aż wibrowała, słychać było i czuć brakujące słowa "ty do gazu, ty zakatowana, ty do gazu, ty zakatowany, ty zagłodzony, ty zagłodzona..." To była ta Brama, przez którą wiodło torowisko wprost pod komorę gazową. Tamtego dnia przed nami przez Bramę przeszło już tysiące ludzi. Dziesiątkami, może setkami z nich, sądząc po wieku, zapewne naocznymi świadkami tamtego nieludzkiego czasu, usiane były tory. Tory, które zapewne ich bliskich zaprowadziły na śmierć. Zapewne niejeden z tych, który zimne szyny kolejowe tulił w ramionach i kołysał jak dziecko, sam dotarł tymi torami w to miejsce, w czasie, gdy Bóg zdawał się zapomnieć o swoich dzieciach. Zapewne niejeden widział przyjeżdżające pociągi pełne bólu, strachu, cierpienia, które witała stęskniona śmierć na tym przerażającym peronie ludobójstwa... Dlatego niemo łkał, kołysząc się w rytmie Kadiszu odmawianego za zmarłych. Dlatego trwał w tym miejscu, z twarzą przytuloną do bezdusznego żelaza, jakby tuląc się ostatni raz do Matki, zanim pożegna ją na zawsze. Jakie obrazy snuły się wtedy w pamięci tych ludzi? Jakie uczucia nimi targały, skoro wywarło to takie wrażenie? Z tego można zdać sobie sprawę tylko, gdy "Los utracony" Imre Kertesza przyjmie się, jako lekturę obowiązkową.
Ja widziałam, tych, którzy to wszystko widzieli. A choć widzieli, to w dymie ulatującym wtedy z kominów krematoryjnych nie dostrzegali skrzydeł motylich, bo bali się patrzeć. Może dostrzegli je teraz, po latach?
Jakiś fragment mojej duszy uwięziony został w tamtym miejscu. Zakotwiczony bólem i przerażeniem. A także obietnicą. Światło Pamięci dla Starszych Braci w Wierze płonie w mym sercu.

"Dam miejsce w moim domu i w moich murach oraz imię lepsze od synów i córek dam im imię wieczyste i niezniszczalne (yad vashem)" (Księga Izajasza, Rozdz. 56, wers 5)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz