Na załączonym w poprzednim poście zdjęciu z tekstem z oryginalnego RELANIUM, przemówił sam drużynowy i wyprzedził fakty, których ja teraz wyjaśniać nie muszę. Tak się niby spokojnie potoczyło z pomysłem kontynuowania spotkań po obozie, ale takie myślenie jest błędne. To była burza z nawałnicą w życiu, które niezmiennie było szare od koloru rzeczywistości, rysującej się w naszym kraju. Zanim wróciliśmy do domu z Majdanu Sopockiego, docierały niepokojące informacje z całej Polski, od której oddzieleni byliśmy kordonem naszej letniej przygody. Były to ostatnie wakacje przed wprowadzeniem stanu wojennego. Jeszcze podczas obozu planowaliśmy z druhną Panasiową, że zaszyjemy się w lesie, by przezimować, byśmy nie musieli wracać do pełnej wszelkich niepokojów codzienności. Wieści rozchodziły się przecież nieciekawe. Wszyscy czuli, że "coś" wisi w powietrzu. Od poprzedniego roku, od wydarzeń sierpniowych, podczas których byliśmy z profesorką Karwalą akurat w Warszawie, w czasie kiedy prawie cała Polska stanęła w strajku popierającym stoczniowców gdańskich, tyle lęku, nie nadziei, siało się wokół, że pozostanie w tym roztoczańskim lesie było prawdziwym, wręcz pobożnym życzeniem. Wtedy, w sierpniu '80 roku w Warszawie, ten strajk też wymyślili sobie akurat w dniu, w którym mieliśmy zaplanowany powrót do domu?! Mąż naszej profesorki słuchający małego radyjka tranzystorowego,choć nie podzielił się z nami swoją wiedzą, wiedział co się święci, ponieważ ruszyliśmy w podróż po Warszawie ku Dworcu Centralnemu wiele godzin za wcześnie, niż by na to wskazywać miała godzina odjazdu pociągu. Dziwna panowała wtedy atmosfera w stolicy. Staliśmy na przystanku tramwajowym godzinami oczekując na tramwaje, które nie jeździły tego dnia. Już pokładaliśmy się ze zmęczenia i gorąca. A powietrze było ciężkie od jakiegoś napięcia, "coś" w nim wibrowało, ciążyło, dusiło, tłamsiło. I nie był to skutek zwykłego sierpniowego upału. Nie piszę tego powodowana późniejszą wiedzą i doświadczeniem. To naprawdę było niesamowite przeżycie, które dało początek niepokojom kilkunastu miesięcy, które nadeszły. Może, gdybym tak niemal transcendentalnie nie przeżyła takiego zjawiska wtedy w Warszawie, może mogłabym inaczej kojarzyć czas, który w konsekwencji nastąpił. Dla mnie nie był to czas nadziei. Był za to czasem wielkiego strachu i potwornego niepokoju, o to, że nadejdzie dzień, kiedy któraś ze stron przystąpi zbrojnie do rozwiązania konfliktu i rozpęta się straszliwa, bo domowa, wojna.
Taki był psychiczny koloryt życia młodych ludzi, mojego życia, które niezależnie od wydarzeń rozgrywających się na arenie naszej ojczyzny, rozgrywało się w moim własnym świecie. W świecie, który poprzez rozpoczynającą się harcerską przygodę, stał się ucieczką, azylem od lęków ufundowanych przez historię. Jak dzielnie głosiła druhna Panasiowa, wychowawca niejednego pokolenia harcerzy w Polsce zniewolonej ustrojem totalitarnym, w organizacji, która poddała się poniekąd niewoli: "Te dzieci nie mają czasu czekać, aż przyjdzie wolna Polska, te dzieci potrzebują wzorców dzisiaj. Te dzieci dziś potrzebują szczęśliwego dzieciństwa". I dawała wzorce najlepsze. I dawała radość największą. Ta niezapomniana nestorka harcerstwa pozwoliła mi stworzyć świat, który stał się też wielką sceną nauki patriotyzmu, służby i braterstwa.
"Czuwaj, to znaczy pośród burz i zmiennych dni żywota
aby był z tobą ciągle Bóg, Polska, Nauka, Cnota.
Czuwaj, to znaczy wytęż wzrok, abyś się czuł bezpieczny
by twych poczynań każdy krok, był mądry i skuteczny.
Czuwaj to znaczy wytęż słuch czy podstęp, gdzieś nie czyha
to nieustanny myśli ruch, rycerska służba cicha.
Czuwaj to znaczy dzień i noc strzeż ojców swych spuścizny
to przepotężna ducha moc i służba dla ojczyzny!
To przepotężna ducha moc i służba dla Ojczyzny!!!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz