MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Horyzont

Pierwsze wrażenie ubrane zostało w dość lakoniczne słowa. Należy się spodziewać, że skoro numer naszej gazetki oddawany był wiele miesięcy, a przede wszystkim wiele wydarzeń później, autorkom tej wypowiedzi chodziło o oddanie takiej właśnie atmosfery. Bo czy to już za pierwszym spotkaniem dokonało się?
Usiedliśmy w niewielkiej świetlicy na ziemi przy kominku. Za oknami panowała idealna ciemność przerywana tylko błyskami i groźnym pomrukiem burzy. Tutaj właśnie drużynowy wręczył pierwsze chusty "CISOWCÓW" - niebieskie z lilijką i nazwą ChDD. Chustę trzymał także druh Marek C., który pojedzie z nami na obóz. Znamy go właściwie dopiero od jednej strony: gitary i śpiewu. Tej groźnej nocy usłyszeliśmy jego głos, grę, śpiew i ... mogliśmy tak słuchać do rana.
                                                                                Poręba Wielka 26-27 czerwiec 1982 rok
                                                                                      Oryginalny zapis z "RELANIUM"1/83

Za to po kilku miesiącach, przede wszystkim po pierwszym obozie, relacja brzmiała następująco:

Ciemno, cicho, tylko reflektory błyskają zielonymi, czerwonymi i żółtymi światłami. Nagle... "Nie płacz Ewka...", zespół Perfekt, The Beatles, Czerwone Gitary, Grechuta... gorączka, światła drżą, widownia szaleje, piski, krzyki, ktoś mdleje, nagłośnienie maksimum, dziewczęta płaczą, wykonawcy zmieniają się jak w kalejdoskopie, tańczą, pot lśni na czołach, pisk wzmaga się, wstają, bas dudni, solówka zawodzi, oczy zachodzą mgłą, trzask, błysk... 
Światło żarówki oświetla niewielkie pomieszczenie z drewnianymi ścianami i na wpół podartymi plakatami z herbem Krakowa i Torunia. Na ziemi, mrużąc oczy siedzą harcerze z ChDD. Na środku druh Marek C. trzyma gitarę w ręku i ściąga nogę ze stojącego przed nim krzesła. Jest godzina pierwsza w nocy.
                                                                            Kosarzyska 10-12 wrzesień 1982 r.
                                                                                           źródło jak wyżej 

Zjawił się w naszym życiu nagle, pewnie jak ta burza na biwaku w Porębie Wielkiej k/Mszany. Pełnił wtedy służbę w Karpackim Oddziale Wojsk Ochrony Pogranicza, należąc do Wojskowego Kręgu Instruktorskiego. To te same Wojska Ochrony Pogranicza, które przekształciły się z czasem w Karpacki Oddział Straży Granicznej. On pojechał z nami na obóz do Huty Wysowskiej w Beskidzie Niskim pełniąc funkcję oboźnego. Był strasznym oboźnym. Ścigał nas na zaprawach, jak w wojsku. Kiedyś wpadło mu do głowy, gdyśmy się z niego śmiały, by wydać nam komendę "na wprost marsz", a my wykonując ją musiałyśmy w butach, w pełnym umundurowaniu wejść do wody, do potoku. Wspólnie z drugim oboźnym, też Markiem, z tejże samej jednostki wojskowej i KI oraz przy naszej wydatnej pomocy, zrobili taką bramę z mostem zwodzonym, wieżyczką, pomostem, ogrodzeniem, że lepszej pionierki obozowej nie mieliśmy już nigdy w życiu. Ten obóz był jak bajka. Uczestnicząc w obozie w Majdanie Sopockim przed rokiem poznałam preludium, a w Hucie Wysowskiej wielkie widowisko w postaci harcerskiej przygody na scenie mojego życia rozpoczęło się na dobre. Zaistniał też wiele znaczący wątek miłosny, przy czym była to miłość zbiorowa, do idola, którego usiłuję zaprezentować od pierwszych słów w tym rozdziale. Nie umiem teraz powiedzieć, czy idol ten odegrał większą rolę od pozostałych przyjaciół "CISOWCÓW", ale zapewne potrafił sprawić, że moje serce drżało od uczuć innych, niż w stosunku do pozostałych towarzyszy tamtego lata i następujących po nim kolejnych przygód w szarych i zielonych mundurach. Potrafił sprawić wiele. Bo tak jak bezwzględnie wydawał podczas musztry komendy kierujące nas wprost do potoku, tak bezwzględnie wieczorami przemieniał się w bożyszcze tłumu, które swym śpiewem, grą na gitarze i harmonijce ustnej, doprowadzało nas, dziewczyny do zachowań, jak w drugim opisie dzisiejszego rozdziału. Chłopaków zaś, praktycznie wszystkich, idol nasz, może nasze szaleństwo skierowane w stronę idola, zmusiło do nauki gry na najprzydatniejszym w harcerstwie instrumencie muzycznym, jakim jest gitara. I choć szczerze mówiąc, żaden z chłopaków nie miał predyspozycji do tego, by chociaż w nikłym procencie posiąść takie umiejętności, to zdecydowana większość z nich bardzo chciała w ten sposób porywać serca "cisowskich" dziewcząt. Toteż z uporem  maniaków chłopcy ćwiczyli, męcząc nasze uszy niemalże do bólu.
Jakie to były piękne czasy. Czasy, w których dla słowa Dorka, gotowa byłam pół życia oddać. Dziś "Dorka" jako śląską gwarą śpiewana parafraza "Jolki" jest cudownym i niezwykle ciepłym wspomnieniem dni, w których serce wypełniały niewinne uczucia. A wszystko, co się wtedy działo, każdy dzień, każde wydarzenie, każda przygoda i każde przeżycie w tle miało niezwykłość tego dziwnego, zbiorowo-indywidualnego uczucia-odczucia. I mniemam, że nikt mi za to głowy nie zmyje...

Marek, wiele lat potem powiedziałam,  jest jak horyzont: trzyma cię w swoim zaczarowanym kręgu, nie pozwalając zbliżyć się do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz