MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 18 stycznia 2011

1 ChDD "CISOWCE"

Jako się rzekło, obóz w Hucie Wysowskiej to była Bajka. Byliśmy już wtedy nazwaną drużyną, mieliśmy własną tożsamość. Stało się to w Grybowie podczas Chorągwianego Zlotu Zwycięstwa w dniach 7-9 maja 1982 roku.
Jest! Nikt by się nie spodziewał. Nie wiadomo komu i kiedy taki pomysł wpadł do głowy. Po dwudziestu czterech godzinach od otrzymania polecenia zebraliśmy się wreszcie w tym samym namiocie. Poprosiliśmy druha, żeby do nas przyszedł. Ktoś stał na czatach. Gdy druh Janusz odchylił połę namiotu, my gromkim chórem krzyknęliśmy -
                                               CISOWCE!!!
Druh zamarł nagle w takiej pozycji, w jakiej stał, wybiegł z namiotu, a po chwili usłyszeliśmy dziki okrzyk: "Ludzie, toż ja nie mam co pokazywać się w Komendzie Chorągwi!"
                                                                                         RELANIUM 1/83

No, nic dziwnego, że okrzyk był dziki, nie ma się też co dziwić, że wybiegł z namiotu w pozycji, w której zamarł, skoro banda nastolatków postanowiła nazwać swoją drużynę nazwą stworzoną z nazwiska drużynowego. 


Dalej ten sam numer RELANIUM, który służy nam za podłoże wspomnień już od kilku dobrych rozdziałów, podaje tak:
                                        C I S - to nasz znak 
                                       Drużynowy - Janusz Cisowski
                                       Drużyna     - "CISowce"
                                       Zastępy      - "PoCISki" "PrzyCISki"
                                                            "OdCISki" "FotoCISki" 
                       Maskotka PoCISków - "MśCISław"

                                           Czuwaj!    Idziemy w słońce! 


Był nawet kawał:  "Przychodzi facet do lekarza z cisem na głowie i owcą na plecach.
                              - Co pan jest? - pyta lekarz.
                              - "Cisowiec" - odpowiada facet


Huta Wysowska, niewielka miejscowość nieopodal Wysowej już w 1982 roku, myślę, że i wcześniej urzekała turystów pięknym krajobrazem Beskidu Niskiego. Wtedy nie mówiło się głośno, że ze wsi wysiedlono brutalnie jej mieszkańców w czasie "Akcji Wisła", bo któż by się odważył mówić takie rzeczy? Do Wysowej było o rzut beretem. Do przepięknego drewnianego kościółka, też wiele lat później wpisanego w Małopolski Szlak Architektury Drewnianej, uczęszczaliśmy na niedzielne msze święte. Piszę o tym specjalnie, z zamysłem, żeby rozwiać mity o komunistycznym harcerstwie pozbawionym wartości chrześcijańskich. Kilka razy byliśmy w pijalni wód mineralnych spożywając dobre wody z bogactwem jodu w swej zawartości. Ale pijalnia była wtedy mocno zaniedbana. Uzdrowisko też raczej kulało niż hulało. Nasz obóz rozbity był w lesie nieopodal Przełęczy Wysowskiej nad potokiem. Ten potok, to może źródła Ropy? Trzeba by popatrzeć na mapę. Gdy przyjechaliśmy na polanę, o której już raz wspominałam, że w opowieściach drużynowego jawiła się "półką skalną" a po kilku deszczowych dniach okazała się być po prostu błotną polaną (w tym miejscu znajduje się główne pasmo wododziału Karpat polskich - cokolwiek to znaczy) , las pachniał świeżością, pachniał swoim zapachem drzew szpilkowych przemieszanych z buczyną karpacką, której przeszłoroczne gnijące liście usłane na ziemi, dają tak piękny zapach w lasach buczynowych. Dobrze poznałyśmy z Urszulanką co to są "pasma górskie porosłe buczyną karpacką". Taki piękny książkowy zwrot i taki piękny krajobraz, my dwie zamieniłyśmy kiedyś w najstraszniejszą, od wielkiego strachu, przygodę naszego życia. Ale wracając do lasu, który faktycznie wznosił się nad polaną, na której rozbiliśmy swój podobóz, a wznosząc się nad polaną czynił z niej półkę skalną, jak chciał nasz drużynowy, to las pachniał lasem, do czasu, w którym nie zamieniliśmy go w jedną wielką latrynę. Jak już kilkakrotnie tu stanęło, przez pierwsze dni, no, powiedzmy sobie szczerze, że przez pierwszy tydzień, lało całymi dniami jak z cebra. Toteż deszcze i wododział, cokolwiek znaczy poza tym, że tworzy mokre, gliniaste podłoże, przyczyniły się do tego, że nie można było wykopać latryn podczas wykonywania przepięknej pionierki obozowej, tak pięknej i rozbudowanej, jak nigdy więcej na żadnym obozie już nie mieliśmy. Potem, w następnych latach wetowaliśmy sobie te straty, przykładając się do budowania latryn najdoskonalszych pod słońcem, ale to dopiero w kolejnych latach. Natomiast las wznoszący się nad naszą półką skalną, krótko mówiąc nad naszym obozowym majdanem, przez jedną trzecią trwania obozu, służył nam za latrynę. Nie wiedzieć, czy z tego powodu, czy może też wierzyć dowcipnisiom, którzy opowiadali, jak to bohatersko zakradali się do kuchni, by do kotłów z zupą wrzucić tabletki laksigenu, dość, że las-latryna miał wtedy wzięcie. A też mi zakradać się trzeba było do kuchni!? Nasz podobóz rozbity był na tyłach kuchni, która w dodatku była kuchnią polową. Od kotłów dzielił nas tylko potok. Ten sam, co to nie wiadomo, czy nie jest źródłem Ropy - największej rzeki Beskidu Niskiego. Parę lat później przez wylewającą nadmiarem wód powodziowych Ropę musieliśmy ewakuować się z biwaku ze szkoły w Ropie... Ale póki co myliśmy się w tym potoku - najgorzej było umyć zęby i głowę. A skoro pamięć moja mi podpowiada, że zęby i głowę było umyć najgorzej w lodowatej i płytkiej wodzie, to zastanowić się poważnie należy, czy myliśmy cokolwiek innego w czasie tych trzech obozowych tygodni? Poniżej miejsca naszej codziennej toalety kuchnia czerpała wodę do gotowania. Latryn wciąż nie było. Las nie wchłaniał tego, co powinna chłonąć latryna. Ktoś sypał laksigen do zupy. A Sanepid nie kontrolował wtedy obozów... Jakie to były cudowne czasy...
Nasz obóz nie był zwykłym obozem harcerskim. Zresztą, czy widział kto kiedy zwykły obóz harcerski? Nie ma takiego pojęcia, jak zwykły obóz harcerski. Każdy obóz jest w jakiś sposób ekstremalny. Nasz obóz w Hucie Wysowskiej był kursem dla drużynowych. Oprócz tego, że mieliśmy z założenia przeżyć przygodę harcerską, to jeszcze musieliśmy odbyć wiele, wiele godzin kursu. Tu przepisy były niewzruszone. Także nasz komendant, tj. drużynowy, był niewzruszony. Janusz był mistrzem świata "niewzruszenia".  O postawie niewzruszonych oboźnych nie wspomnę. W końcu obaj oboźni zostali naszymi przyjaciółmi, to co teraz będę na nich narzekać? Już i tak wszyscy wiedzą, że nas Marek swoją komendą "na wprost marsz" ścignął w pełnym umundurowaniu do potoku, który akurat w tamtym miejscu był najgłębszy na całej długości, jaką przepływał przez nasz obóz. Że też w miejscu, w którym się myliśmy nie był na tyle głęboki? Ironia losu, nic innego.
Janusz, nasz drużynowy, jak powiedziałam wiele lat później na jego pogrzebie, rozpalił wtedy, w Hucie Wysowskiej, w naszych sercach, święty płomień harcerskiego ognia. Nie jest to tylko przenośnia. Ponieważ w czasach tego komunistycznego harcerstwa - pamiętamy, że mamy rok 1982 i specjalnie tak piszę, dla wszystkich ignorantów, którym wydaje się, że są znawcami czasów i tematu - instruktorzy Chorągwi Nowosądeckiej wprowadzają do obrzędowości harcerskiej obrzędy sięgające początków harcerstwa, czyli roku 1911, sięgające dwudziestolecia międzywojennego, lat I i II wojny światowej, kiedy to służba Bogu, Ojczyźnie, sobie i innym, stawiana była na piedestale harcerskich ideałów. Otóż, Janusz dosłownie rozpalił na naszym obozie "święty ogień", który zgodnie z przedwojennymi zwyczajami harcerze zabierali ze sobą na obóz i troszczyli się o niego, trzymając przy nim zawsze honorową wartę, podtrzymywali go, by płonął, bo jeżeli zgasł, obóz należało zakończyć i rozjechać się do domów. Tak było na naszym obozie w Hucie Wysowskiej. Nieopodal kręgu ogniskowego, pod młodym modrzewiem, który swą strzelistością przerastał nas w drodze do gwiazd, płonął nasz obozowy "święty ogień", a my przez całe trzy tygodnie w dzień i w noc, na zmiany, trzymaliśmy przy nim warty, pilnując, by płomień nie zachwiał się i nie zgasł. Wartownicy świętego ognia stali przy nim rzecz jasna na baczność, wszak warty były honorowe i ta warta niczym innym nie zajmowała się podczas swojej służby. Kolejne zmiany warty zajmowały się wartowaniem przy bramie obozu, nocnym obchodzeniem terenu, oraz wykonywały pozostałe obowiązki należące do służby wartowniczej. Utrzymaliśmy nasz "święty ogień" do końca obozu. Ogień, który jak żaden inny, zapalił nasze serca do tego wszystkiego, co potem w naszym harcerskim życiu robiliśmy. Był zarzewiem naszej niesłabnącej przez lata przyjaźni. W cieple i blasku tego "świętego ognia" nasze charaktery poddały się procesom hartowania, niczym stal przy wielkim piecu w hucie. I w końcu, ogień ten, uczynił nas ludźmi, którymi dzisiaj jesteśmy.

Zakładając po raz pierwszy na ramiona niebieską chustę już dobrze wiesz, co ona oznacza. Byłeś już z nami na co najmniej trzech spotkaniach, z początku może trochę nieufny, wahający się... Lecz, gdy usiadłeś z nami przy kominku, pośpiewałeś, pomarzyłeś, to już wiesz, że to jest właśnie twoje miejsce. Bo cóż młodzież wyżej ceni nad przyjaźń, bliskość innych serc? Już wiesz, że będziesz razem z nami co miesiąc jeździł w inny kąt, nieważne jaki. Może tam być zimno, ponuro. Wiesz, że tak nie będzie, bo tam będziemy MY.                                                        RELANIUM 1/83

                   BIORĄC SOBIE NA ŚWIADKÓW OBECNYCH TUTAJ CZŁONKÓW CHDD                                                             UROCZYŚCIE PRZYRZEKAM
  1. Sumiennie pełnić obowiązki drużynowego.
  2. Aktywnie uczestniczyć w pracy ChDD.
  3. Nie opuścić jej bez uzasadnionego powodu.
  4. Dążyć do stworzenia jak najlepszej więzi koleżeńskiej.
                                                           ŚLUBUJEMY!


Płoną góry zieloną pokryte pierzyną
w tańcu, w słońcu, w radosnym śpiewie ptaków
a ty wędruj nasza drużyno
ścieżką usłaną tysiącem polnych maków.
            Pnij się w górę jak kwiat
            Skrzydła rozwiń, ptakom podobna
            Krokiem dziesiątków lat
            Swych przodków i krzyża godna.
Buty zdarte historią pionierskich czasów
w złote księgo wpisana twoja sława
śpiew, co kiedyś tłumiony pustką lasów
dziś milionem braw zasługa twa i sprawa. 
                                  Muzyka i słowa: Marek Ciuruś

                                                


   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz