MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 11 stycznia 2011

Telefon komórkwy w linii alarmowej drużyny

Nie darmo wielcy filozofowie wschodu mówią, by nie wypatrywać przyszłości i nie wiązać z nią nadziei na to, że rozegrają się w niej rzeczy wielkie, bo jeżeli się dzieją, to tu i teraz. Ponieważ jest to moja luźna trawestacja myśli któregoś mędrca, więc nie wkładam jej w ramy cudzysłowu. Sens myśli zachowałam. Oryginał mam zachowany w telefonie komórkowym na jednym z pulpitów. Co, by to było, gdyby dano nam wtedy do rąk takie narzędzie jak telefon komórkowy i/lub internet? Mieliśmy linię alarmową w drużynie, a że telefony, dziś zwane stacjonarnymi, były tylko w nielicznych domach, trzeba było na butach gonić z wiadomością. Taką linię alarmową, jaką my mieliśmy, wymyślił sam Robert Baden Powell wymyślając skauting na początku XX wieku. I wystarczała na blisko 90 lat! W harcerstwie naturalnie, nie u nas w drużynie. Każdy w zastępie miał kartkę z kolejnymi krokami: ja dostaję wiadomość od tego, przekazuję tamtemu. I wiadomość rozchodziła się w tempie sms'a. A komputer? Na obozie w Hucie Wysowskiej w '82 roku Paseczek i cała sekcja informacyjna skupiająca się w zastępie PKP (ciekawe, co też Paseczek pomyśli o tym skrócie?) wydająca obozową gazetkę "Relanium", klepała po kilka egzemplarzy przez fioletową kalkę, na ręcznej maszynie do pisania, jaką dziś młodzi oglądać mogą już tylko w muzeum. Sporo tych numerów "Relanium" zachowało się w przechowywanych u mnie Cisotekach. Mam nawet ręcznie pisane numery tak zwanego "Relanium bis" z CAS-u.

Jest perełka (żeby przeczytać treść, trzeba kliknąć na zdjęcie dla powiększenia). Trzeba koniecznie przeczytać, więc trzeba koniecznie kliknąć.


Ale to nie może tak być. Nie uważam, że koniecznie powinno być chronologicznie, a wręcz nawet nie powinno, ale jakiś porządek ustalić sobie musimy.  Musimy wiedzieć dla czegóż to, dla jakiej przyczyny, skąd, kiedy i z kogo powstał ten byt, który jest drogą i rzeką, morzem i oceanem, pragnieniem i podążaniem, oraz spełnieniem. Koniecznie musimy wrócić do Majdanu Sopockiego. Pierwszą gitarą był Witek. Czyli mogę powiedzieć, że moją pierwszą gitarą w życiu był Witek. Pierwsza gitara to zupełnie co innego, niż pierwsze skrzypce! Janusz - postać tyleż zagadkowa, co tragiczna, a może odwrotnie? W każdym razie prawdziwy fenomen. Halutka, ale dopiero od niedawna nazywana Halutką, więc pasuje zostać przy druhnie Halinie. Druh Zygmunt Chrypliwy, Pudel, dh. Wiesiek Wietrzyk i cała plejada instruktorów z Mszany Dolnej, bądź jej satelitów, z naczelną skautką (jak to dzisiaj nasz druh Tadeusz mówi) druhną Barbarą Panasiową, zwaną też Szefową lub Babcią. O tej kobiecie wystarczy powiedzieć tylko tyle, że była legendą już za życia. I nie ma co sobie języka strzępić czczą gadaniną, bo czego by się nie powiedziało, będzie mało i niewystarczająco. Wszystko, cokolwiek będzie treścią tych opowieści wydarzyło się tylko i wyłącznie dzięki temu, że druhna Panasiowa dała temu początek. Później dochodzili inni, wzbogacając przygodę. Nikt jednak nie miał takiej mocy sprawczej, jaką przez ponad osiem dziesiątek lat miała nad harcerskim światem druhna Panasiowa i nikt, jak ona nie potrafił krótkim spotkaniem wywrzeć tak wielkiego, pięknego i niezapomnianego piętna w życiu 17 letniej dziewczyny. Bo tyle lat miałam podczas pierwszego spotkania z druhną Panasiową.
Witek przez całe lata opowiada, że którejś nocy, podczas tego obozu, narozrabiali nieco: on, Janusz i dh. Chrypliwy. Kiedy Szefowa się o tym dowiedziała musiała być wielce wściekła. A Szefowa potrafiła być wściekła tak bardzo, jak bardzo potrafiła na przykład, gawędzić przy ognisku. Trzej młodzi instruktorzy, którzy przeskrobali na obozie, musieli wymyślić coś niebanalnego, by przeprosić i obłaskawić swoją Szefową. Toteż zgodnie z opowieściami Witka zerwali naręcze kwiatów polnych z roztoczańskiej łąki, i z kwiatami i z gitarą poszli przepraszać Szefową. Witek śpiewał, dh. Zygmunt wręczał kwiaty, Janusz robił za figuranta. Szefowa wysłuchała śpiewu, przyjęła kwiaty, po czym powiedziała i wykonała: tobie wybaczam, bo zagrałeś i zaśpiewałeś (penie to było do Witka), tobie daruję, bo mi przyniosłeś kwiaty (to z kolei do dh. Zygmunta), ale  komuś muszę dać w pysk i nie tracąc czasu, by nie zrobił uniku, dała Januszowi plaskacza. Tak opowiada Witek. Dzisiaj niestety nie ma innej możliwości: trzeba mu wierzyć. Już żaden z pozostałych bohaterów opowieści nie potwierdzi, ani nie zaprzeczy prawdziwości jego słów.

"Wsłuchany w twą cichą piosenkę, wyszedłem na brzeg pierwszy raz
wiedziałem już rzeko, że kocham cię rzeko, że odtąd pójdę z tobą.
   O dobra rzeko, o mądra wodo, wiedziałaś,
   gdzie stopy znużone prowadzić, gdy sił już było brak, było brak.
Wieże miast, łuny świateł, ich oczy zszarzałe nie raz
witały mnie pustką żegnały milczeniem, gdym stał się twoim nurtem.
   O dobra rzeko, o mądra wodo, wiedziałaś,
   gdzie stopy znużone prowadzić, gdy sił już było brak, było brak.
Po dziś dzień z tobą rzeko, gdzież począł, gdzie kres dał ci Bóg,
och życia mi braknie, by szlak twój przemierzyć, by poznać twą melodię.
   O dobra rzeko, o mądra wodo, wiedziałaś,
   gdzie stopy znużone prowadzić, gdy sił już było brak, było brak."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz