Wychodząc z bajki, do której przybywam każdego popołudnia tej zimy, wchodzę wprost do lasu. Las porasta górę stojącą w orszaku królowej, jednego z królestw Beskidu Sądeckiego - Jaworzyny Krynickiej. Owa góra stoi najbliżej królowej, zwrócona w jej stronę, zapatrzona w piękno i majestat pani Beskidu. Wiele jest tam lasów i wzniesień, ale ten las i ta góra są wyjątkowe. Ponieważ na stoku tej góry mieści się miejsce, w którym przebywają dzieci tak cudowne, które potrafią stwierdzić, że mieszkają w odległości dwóch bajek od tego właśnie miejsca. Każde z tych dzieci jest niezwykłe, jak niezwykłe jest miejsce. Kiedy za pierwszym razem wkroczyłam w las, który tak naprawdę był strojem damy z orszaku królowej Beskidu Sądeckiego, doznałam nagle niezwykłego zjawiska. Zobaczyłam niebo rozświetlone niecodzienną poświatą. Granatowo-niebiesko-sino-biała poświata unosiła się nad drzewami i w pierwszym momencie skojarzyłam ją z pełnią księżyca, ale szybko odrzuciłam takie skojarzenie. Przecież księżyc daje ciepłe, żółte światło odbite od słońca. Tamto światło, właściwie jego rozciągnięte nad koronami drzew fale, były w nieznanym w naszych krajobrazach kolorze, stopniowane odcieniami barwy niebiesko-granatowego nieba. Z wielkim zaciekawieniem i rosnącym zainteresowaniem podążałam drogą ku zakrętowi, licząc na to, że w końcu drzewa odsłonią ten skrawek nieba. Krok za krokiem zbliżał mnie do tej chwili, w której ujrzałam najpierw jeden księżyc, zaraz potem drugi, i trzeci i... naliczyłam ich osiemnaście. To one dawały taką poświatę na mocno granatowym, prawie czarnym o tej porze dnia, niebie. Ale skąd tyle tych księżyców? Z jakiej przyczyny i dlaczego? Szłam przed siebie zastanawiając się nad tym zjawiskiem, aż w jednym momencie wszystkie księżyce zgasły. W tej samej chwili zapanowała też niesamowita cisza, która uświadomiła mi jak wielki szum ogarniał mnie wcześniej, zanim zrobiło się ciemno i wszystko ucichło. I wtedy oczom moim ukazały się damy z orszaku królowej, jednego z królestw Beskidu, oraz sama królowa w pełniej krasie świateł rozpraszających mrok, jak gwiazdy na niebie. Jakie to było cudne zjawisko!? Zaraz też do moich uszu dotarł z oddali szum potoku płynącego prosto z gór, pędzącego w dół, ku dolinom wartkim nurtem. Stanęłam na brzegu, który okazał się być zawrotnej wysokości skarpą i popatrzyłam w dół, na piętrzące się wody. W wodach odbijał się mrok całego kosmosu, który ogarniał to, co wokół się działo, i tylko niekiedy, wierzchem fali połyskiwało jakie światło odbite ze stroju królowej, lub też damy jej dworu. Połyskiwało blaskiem brylantu i zapraszało do wysłuchania opowieści, jaką rwące wody niosły ze sobą. Krótko słuchałam, bo zaraz też inne rzeczy zaprzątnęły moją uwagę. Zasłyszałam zaś, że wyżej w górach Beskidu dzieją się rzeczy niesłychane. Zima panuje niepodzielnie, śniegiem i mrozem zmuszając cały świat do posłuszeństwa i poddaństwa. Zwierzętom nie wiedzie się najlepiej. Wilki, których tej zimy w królestwie Pani Jaworzyny pojawiło się jakoś więcej niż zazwyczaj, polują wygłodniałe, siejąc dodatkowy strach... Roztańczone wody potoku były szczęśliwe, bo tu, w dolinie, u stóp królowej jednego z królestw Beskidu - Jaworzyny Krynickiej, uwolniły się wreszcie spod lodowej tafli i mogły swobodnie płynąć i nieść swą opowieść tym, którzy słuchać potrafią, mając nadzieję, że kiedyś w końcu dopłyną do miejsca, w którym odnajdą wiosnę, a jej nadejście wyniosą w górskie ostępy ptaki na swych skrzydłach. Poszumiały, popluskały i popłynęły dalej.
A ja musiałam zakończyć baśniowe marzenia i wraz z oczekującymi na przystanku narciarzami wsiąść do autobusu, który właśnie nadjechał, by zawieźć mnie do rzeczywistości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz