Jeden z moich wielkich Przyjaciół odszedł w styczniowy poranek dwa lata temu. Tak normalnie. Bez długiego chorowania. Rano wstał, wykonał wszystkie swoje dzienne sprawy, jak co rano i... zaniepokoił swą nieobecnością ludzi, którzy czekali by wypełnił właśnie swoją obecnością ich życie tego ranka. Jego niepotrzebne mu wtedy już ciało, zostało w łazience, porzucone na ziemi niczym zdjęta piżama. On zaś, jak zapewniali wszyscy, szybko dotarł do nieba, by wskoczyć Panu Bogu na kolana i stamtąd patrzeć sobie na nas. I na wszystkie nasze sprawy i sprawki. Ale on nie odszedł! Jeżeli słyszę, gdy ktoś mówi, że poszedł do nieba, to mam wrażenie, że raczej niebo przyciągnął tu, bliżej ziemi, bliżej naszego świata, do naszych z życiem zmagań. Nie mógł odejść zbyt daleko, bo za bardzo czuję jego obecność. Zbyt głośno słyszę czasami jego prześmiewczą ripostę do tego, co tu, wśród nas się dzieje. Był mistrzem krótkich, a trafnych komentarzy. Nie zaprzestał komentowania. Kto nauczył się przy nim słuchać, ten słyszy.
Moja przygoda z Gargamelem rozpoczęła się, gdy przygotowywał moją najstarszą córkę do I Komunii. Zaraz też pojechałam z nim na obóz do Piwnicznej. Bo wtedy na letnie obozy jeździło się z Sącza do Piwnicznej-Zdroju, do Borownic. Msza święta z widokiem na góry, na takiej wysokości, że do nieba już tylko ciut, ciut. Może wystarczyłoby nieco na palcach się wspiąć, albo wyciągnąć rękę do góry, by złapać Pana Boga za nogi? Ale po co też było łapać Pana Boga za nogi, skoro miało się Gargamela na wyciągnięcie ręki? Sprawiedliwie obdzielał bożą miłością wszystkich wokół siebie. Nikomu nie skąpił. Nigdy nie żałował też słów, które z pozoru mogły gorzko smakować, ale prowadziły człowieka do wzrostu. Z jaką niezwykłą mądrością podchodził do tych najbardziej przez siebie ukochanych, do dzieci?! Nigdy się nad nimi nie rozczulał, on je po prostu kochał. Tak mądrej miłości, chociaż w niewielkim procencie, mógłby każdemu rodzicowi dać Pan. A Pan Gargamela nie uczynił nawet rodzicem. Za to uczynił go Ojcem wszystkich, którzy potrafili powiedzieć Ojcze.
Czy brakuje mi Gargamela? Z pewnością brakuje mi jego odwiedzin. Brakuje wakacyjnych wyjazdów i długich godzin spędzanych ostatnio w Orzechówce na rozmowach o wszystkim, co postronnemu słuchaczowi wydawałoby się mało ważne. Jego znamienne "matka" brzmi w mojej pamięci jak słowa modlitwy wyuczonej w dzieciństwie i drogiej sercu, jak najcenniejsze wspomnienie. Czasem mówił po imieniu, ale rzadko, dlatego "Dorotka", które wyszło z jego ust jest jeszcze cenniejsze niż owo "matka".
Podarował mi wiele cudownych wspomnień, przeżyć i doznań. Jednak najcenniejszym darem Gargamela jest przyjaźń między mną a osobą, którą postawił kiedyś przede mną i niemal powiedział "Matko, oto syn twój", choć to "córka" jest w rzeczywistości.
Moje życie wypełnione jest obecnością Gargamela. Bo on nie odszedł! Przyciągnął niebo bliżej mnie i siedząc na kolanach u Pana Boga trwa ze mną we wszystkim, co mi się przytrafia, idzie za mną każdą drogą, którą podążam i wierzcie, lub nie, słyszę jego trafne uwagi i komentarze do całej rzeczywistości, która ogarnia świat wokół mnie.
Mam wrażenie, że wtedy, przed laty i przez całe lata potem, to mnie przygotowywał do I Komunii. Na pewno przygotował mnie do prawdziwego spotkania z Bogiem.
Jak może go brakować, skoro tyle go wokół?
![]() | ||
Msza św. polowa w Bliznem u stóp Michała Archanioła | - lato 2008 r. |
Dzięki Dorotka, za to jak o Nim napisałaś. Nie byłoby Kramera, bez Kubisza. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńMnie, marnemu stworzeniu z woli Boga, dziękujesz?
OdpowiedzUsuńDzięki!