MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 8 stycznia 2011

Zanim się wszystko zaczęło

Co można planować przeddzień wakacji mając 17 lat? My z koleżankami z klasy, a miałam w klasie tylko koleżanki, zaplanowałyśmy wspólny wakacyjny wyjazd. A żeby to tylko jeden? Ponieważ miałyśmy za sobą już kilka udanych wspólnych pobytów zimowych i letnich na zorganizowanym wypoczynku i w dodatku dobrze nam razem było, więc puściłyśmy wodze fantazji. Zaplanowałyśmy wyjazd na obóz wędrowny, a zaraz potem na obóz... harcerski. Przy czym żadna z nas harcerką raczej nie była. Owszem, mundurek harcerski był nieodzownym atrybutem każdego ucznia w tamtych latach, ale to wszystko, co z harcerstwem nas łączyło. Natomiast jeden obóz wędrowny był już za nami. Był to obóz z kategorii tych, organizowanych przez niezapomnianą nauczycielkę geografii w II ogólniaku, profesorkę Danutę K. Wtedy byłyśmy na obozie Łódź - Warszawa i tak zaczęłyśmy naszą znajomość z profesorką K., która w innych, nie wiedzieć czemu, budziła lęk. Czyżby przez swoje ulubione powiedzenie: "Idź, ty to taka głupia jesteś, że ciebie to tylko w armatę i w kibiny"?  Tylko, o co tu fochy stroić? Co prawda, to nie fałsz. Przyznać trzeba, że szybko traciła cierpliwość ta wspaniała organizatorka niezapomnianych letnich przygód i podróży, ale w końcu każdy ma jakieś słabe strony. Ja tam nigdy, przenigdy, ani podczas lekcji, ani podczas wakacji nie byłam adresatką ulubionego powiedzonka... Toteż, wracając do pozostawionych planów,  przed zbliżającym się latem powzięłyśmy postanowienie, by znów wybrać się na wakacyjną wędrówkę z profesorką K. i poznać, tym razem, kraj pierwszych Piastów, ze wszystkimi wspaniałościami historycznymi i geograficznymi, jakie w sobie krył. Taki obóz wędrowny niejednym odciskiem i łzami bólu zapisał się w naszej pamięci. Ale o czym tu mówić, kiedy się ma 17 lat?! Z koleżankami z klasy bywałyśmy też dwukrotnie zimą podczas ferii w Zakopanem w Domu Wczasów Dziecięcych, przy ulicy Karłowicza. Cóż za wspaniałe i niezapomniane chwile fundowali nam gospodarze tego miejsca? Tam nauczyłam się jeździć na nartach. Mieszkaliśmy u stóp Nosala, wyciąg nomen omen pod nosem, narty w zasobach ośrodka (kto wtedy miał własne narty? nieliczni!), instruktor jazdy na nartach wśród kadry. Całe dnie spędzaliśmy na śniegu, popołudniami zwiedzaliśmy miasto z najwspanialszą przewodniczką, która z wielką miłością opowiadała nam o takich wydarzeniach i pokazywała takie miejsca, których normalnie przewodnicy nie opowiadają i nie pokazują, bo rzadko kiedy mają tak wielkie przywiązanie do tych miejsc i zdarzeń. Natomiast wieczorami organizowaliśmy wieczory poetycko-muzyczne. Czerpaliśmy z miejscowego bogactwa twórczości Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej, Karola z Atmy i pozostałych. Jakież to były piękne wieczory?! No i jak tu nie chcieć znów zaznać wspólnych przygód, poznać nowych ludzi, odkryć nowe miejsca? Trzeba było te wakacje Anno Domini 1981 zaplanować tak, by wycisnąć z życia każdą chwilę. 

"Jutro popłyniemy daleko,
jeszcze dalej niż te obłoki,
pokłonimy się nowym brzegom,
odkryjemy nowe zatoki."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz