MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 2 czerwca 2013

Wieczór podróżników

Dzisiejszy wieczór przeciągnął się prawie na drugi koniec świata. Najpierw byliśmy we Lwowie. Jakoś znaleźliśmy się na Babiej Górze, ale spędziliśmy tam tylko tyle czasu, by Darek zdążył zawisnąć na jednym z łańcuchów Akademickiej Perci. Na chwilę skoczyliśmy do Przemyśla, na nieco dłuższą chwilę na Huculszczyznę, by  w końcu powędrować za Krzysiem na Sri Lankę. Na początku Darek miał opory, ale Dorota zgłosiła się na ochotnika do pełnienia służby medycznej w zakładanej kolonii. Darek cały czas się opierał. Mówił, że dziękuje za choroby tropikalne, które dostaniemy w pakiecie. Dopiero koncepcja z Panią Marzenką, zrodzona w jego osobistej głowie, pozwoliła mu złapać się sznureczka balonika. Pani Marzenka będzie dbała o higienę, dezynfekcję i odganianie zarazków i chorób. Tomek oczywiście będzie dyrektorem budowy. Śrubek postawi nam drewniane chałupy, takie jakie stawia w skansenie. Jego żona będzie uczyła srilanckie dzieci art-bibuły. Wśród kolonistów konieczny będzie Jerzy S., bo przecież dla zdrowotności to tam trzeba przed każdym posiłkiem, a Jerzy ma dobrego dystrybutora. Tak się składa, że drugi Jerzy też ma nieograniczone możliwości w tym, co dla zdrowotności, ale on ma różnych dystrybutorów (jak to lekarz). Rolę inteligentnej asystentki od początku zaklepałam dla siebie. Paseczkowi Tomek przy okazji jednej budowy wybuduje i szkołę i wreszcie będzie mogła sobie spokojnie pracować bez groźby zmieniających się decyzji. Tak naprawdę Krzysiu będzie oboźnym, bo jest to najlepsza dla niego rola. A dobry oboźny więcej znaczy na obozie niż komendant, to przecież wiadomo. Niezbędny będzie Marek, bo bez Marka się nie da. Z Natalią to nigdy nie wiadomo, czy powie "kłamałam", czy nie, ale jakby ktoś w końcu na tym uniwersytecie chciał się bronić, to przecież tylko u Natalii. No, już recenzowanie prac weźmiemy na siebie. Ha!!! Zapomnieliśmy o Marcie i Januszu. Może dlatego, że ich obecność jest tak oczywista,  że nie było  o czym mówić? Nieograniczone plenery fotograficzne dla Janusza i mnogość dzieci, jak to w azjatyckim kraju, w sposób naturalny kwalifikują ich do wyjazdu, a wręcz czynią ich obecność niezbędną.
Nasza kolonia została niemal kompletnie zbudowana, wszystko dopracowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach. Większość z CISOWCÓW nawet sobie sprawy nie zdaje, że już prawie mieszkają w Azji.
Przecież Krzysiu nie może tam być taki samotny...

Sporo, naprawdę sporo czasu spędziliśmy dziś na Sri Lance. Choć nikt z nas do szafy nie wchodził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz