Nie wiem dlaczego moja nauczycielka od chemii związała ze mną tak miłe i ciepłe wspomnienia. Nigdy nie byłam orłem z tego przedmiotu. Wręcz przeciwnie. I w podstawówce i w ogólniaku szło mi ino ino. Bo też nigdy nie byłam zainteresowana tym przedmiotem, a przecież tak mam, że poświęcam czas tylko dla rzeczy uznanych przeze mnie za ważne, interesujące, intrygujące. I wiele ich jest, niestety chemia nie znajduje się na liście. Zawsze z tego powodu czułam niesmak, bo pani od chemii była wspaniałym człowiekiem, więc w jakimś tam stopniu smuciłam się, robiąc jej przykrość złymi ocenami. Poza tym nie ogarniałam tego wszystkiego. Bo i po co? Nie chcę by zabrzmiało to jak ignorancja, ale zupy nie przesalam i to jest wystarczająca dla mnie wiedza z zakresu tego ścisłego przedmiotu.
Nie spotykam pani od chemii zbyt często, bo jakoś nam nie po drodze, jednak każde spotkanie wprawia mnie w zażenowanie z powodu okazywanej radości ze strony byłej nauczycielki. Dziś nawet spytała, czy może mnie uściskać i ucałować na przywitanie. Jakie to niezwykłe!? Dawno w moim sercu nie zagościło takie uczucie jak to, które się rozlało zmiękczającą falą tej niezasłużonej moim zdaniem sympatii. Przecież ja w wieku 14-15 lat byłam strasznie czupurną istotą, wiecznie walczącą idealistką z rewolucyjnym zamiarem zmienienia świata (nie wiedziałam jeszcze, że najważniejszym jest zmienić siebie).
Nieco zmalała - wyszczuplała i skurczyła się. Kilka lat temu straciła syna, więc może te przeżycia to spowodowały. Zachowała elegancję i szyk. Ale najważniejszy jest ciepły uśmiech i blask w oczach, które niezmiennie goszczą na jej obliczu. A głos?! Gdy mówi, jej głos rozpływa się spokojną falą, ogarnia i jakby tulił w niewidzialnych objęciach. Jest piękna, ale bardziej jakimś wewnętrznym pięknem. Pewnie tym umiejscowionym w sercu i duszy, które tak płomiennie witają najmarniejszego ucznia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz