MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Malejące tendencje wielkich problemów

Zapewne było to 19 lat temu. Moja Siostra była wtedy w ostatnim trymestrze ciąży, choć tylko sama ciąża jest w tej opowieści istotna. Gdybym pogrzebała w archiwum mojej dokumentacji medycznej, być może znalazłabym kartę informacyjną ze szpitala i dokładną, dzienną datę zdarzenia. Na pewno był to czerwiec, niedługo przed zakończeniem roku szkolnego. Tylko w tym roku wakacje zaczynają się w lipcu, więc musiało to być około 10 czerwca. Najprawdopodobniej Mała Duża Córeczka przebywała wtedy na leczeniu w Instytucie (Gruźlicy i Chorób Płuc) w Rabce, może nie. Nie pamiętam dokładnie. Wzięłam 5. letniego wówczas Synka (o Dużej Małej Dziewczynce ptaki nie ćwierkały jeszcze) za rękę i poszłam do szkoły po wykaz podręczników dla jego siostry. Potem miałam odwieźć go na drugi koniec miasta do Mojej Siostry, bo ani ona, ani Synek nie mogli być obecni przy tym, co miało nastąpić po południu tego dnia. Ze szkoły skierowaliśmy się z Synkiem w stronę najbliższego przystanku autobusowego, ale postanowiłam jeszcze podejść do pobliskiej księgarni zobaczyć, czy podręczniki są dostępne, być może kupić. Prowadziłam Synka za rękę, bo to był wyjątkowo rozbrykany mały Tygrysek. Niefortunnie stanęłam na rozbitym krawężniku i upadłam jak długa na ulicę, przewracając również Synka. Od stopy, do mózgu przeszyła mnie jakaś błyskawica nieokreślonego bólu. Pozbierałam się z ulicy, wytarłam łzy z Synkowego policzka i z dziwnie rozchodzącym się bólem poszłam w obranym kierunku. Odwiedziliśmy księgarnię chwilkę się tam zatrzymując. Po wyjściu ze sklepu, właściwie po tym niedługim odpoczynku ledwo stawałam na nodze. Z wielkim trudem dotarłam do autobusu i po podróży na drugi koniec niezbyt wielkiego miasta nie byłam w stanie stanąć na nodze, by wyjść z autobusu. Na szczęście przystanek znajduje się za płotem domu Mojej Siostry, więc dobrnęłam tam jakoś pocieszana przez Synka.
Synek musiał zostać u Mojej Siostry ponieważ ze szpitala onkologicznego w Gliwicach wracała Moja Mama po terapii radiojodem przyjmowanym doustnie i takie było obostrzenie, że przez kilka tygodni nie mogły kontaktować się z nią kobiety w ciąży i dzieci, by promieniowanie emitujące ze skóry i oddechu chorego nie zaszkodziło im.
Powrót od Mojej Siostry do domu Moich Rodziców jest porównywalny do powrotu sprzed kilkunastu dni spod szpitala Jana Pawła II w Krakowie do Sącza, do domu. Choć teraz od razu nie mogłam wstać, stanąć, użyć nogi. Wtedy, ku wielkiemu zdziwieniu lekarzy złamałam kość sześcienną, która znajduje się w stopie, w śródstopiu. Lekarze byli tak bardzo zdziwieni, ponieważ ta kość niezwykle rzadko ulega złamaniu, bo jak sama nazwa wskazuje ma budowę sześcianu.
Tak więc 19 lat temu od połowy czerwca do końca lipca miałam unieruchomioną lewą nogę w stawie skokowym (miałam założony opatrunek gipsowy w kształcie buta z cholewą). Nie było łatwo. Dwoje małych dzieci no i Mama, którą jako jedyna miałam się zajmować, a do której nie mogłam zabierać dzieci. Zamknięte koło. Często tak bywa, że kłopoty chodzą stadami.

Obecnie stadny jest sam problem unieruchomienia mojego prawego kolana w ortezie.

Najprawdopodobniej już nigdy nie wyjdę na własnych nogach w góry, nie poczuję smaku słonego potu w ustach, wiatr nie rozczochra mi włosów, nie zdobędę żadnego szczytu.

Ale czy to jest największy problem z jakim borykają się ludzie na świecie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz