MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 19 stycznia 2013

Życie w niepamięci

Zuzia kołysze lalkę w swoich ramionach. Tuli ją z największą czułością. Jeśli nie patrzy na wyimaginowane dziecko, jej wzrok utkwiony jest w nieokreślonej dali. Każdemu wchodzącemu do pokoju mówi:
- Ciii! Bo mi go obudzisz.
Coraz rzadziej rozpoznaje wchodzące osoby. Chwilami zdaje się, że poznaje dziecko, które mogłoby być już dziadkiem, gdyby jego dorosłe dzieci miały swoje dzieci. Tylko, że ona zagubiła się w świecie. Zniknęły gdzieś jej dzieci, a w ich miejsce pojawiły się dorosłe osoby, do których nieraz mówi: ciociu, wujku.
Tak naprawdę to Zuzia na chrzcie dostała inne imię, ale nigdy go nie używano. Wychowała się na wsi w straszliwej biedzie. Matka została wdową, bez pracy i bez pola z siedmiorgiem malutkich dzieci. Poradziła sobie, bo tacy jak ona w każdych warunkach przetrwają. Dobrzy ludzie wciąż pomagali, choć Łemkini nie było łatwo w tamtych czasach wśród Polaków na ziemi Beskidu Niskiego. Akcja Wisła jakoś ją ominęła. Zuzia szybko wyszła za mąż. Też nie miała zawodu, ale po swojej matce odziedziczyła talent dosłownie do wszystkiego. Jak to mówią, robota w rękach jej się paliła. Zdolna była jucha. Potrafiła szyć, haftować, dekorować, pięknie śpiewać. Po matce, mówili ludzie, odziedziczyła talent. Matka jako nieprofesjonalna artystka ludowa wystawiała swoje prace po galeriach sztuki w mieście. Nie, nie sama. Przyjeżdżali do niej z województwa i prosili, żeby dała cośkolwiek ze swojego dorobku, który rozwieszony pod powałą w biednej góralskiej chałupie cieszył oczy matki i odwiedzających ją gości. A przychodzili do niej ludzie, bo umiała zioła warzyć na wszystko. Wołali na nią Duminka. Jej wnuki nie wiedzą dlaczego. Matka ze słomy, z kolorowych papierków, ze wszystkiego, co jej w ręce wpadło, robiła cudności. Ci z województwa to nawet panią redaktor z radia przysłali. Przyjechała z mikrofonami wielkimi jak pałki sitowia albo i nawet większymi i nagrywała z matką program.
Takich cudenek jak matka, Zuzia robić nie potrafiła, ale i tak ją ludzie podziwiali za talent. Gdyby np. szyjąc ręcznie poszła w zawody z krawcową szyjącą na maszynie, jej praca prędzej dobiegłaby końca, a szew nie ustępowałby maszynowemu równością, a tylko znacznie delikatniejszy byłby, nie wrzynałby się tak głęboko w materiał i nie ranił sukna.
Kiedy Zuzia urodziła szóste dziecko postanowili z mężem przenieść się do miasta. Mąż był kolejarzem, to i do pracy miał bliżej, a Zuzi życie w mieście jawiło się łatwiejszym. Czego się Zuzia nie imała, by zarobić na życie? Wiedziała, co to ciężka praca, oj wiedziała. Ale miała lekką rękę do wydawania pieniędzy. Nie umiała też uszanować owoców swojej pracy. Zuzia miała specyficzny pogląd na opiekę nad dziećmi. Potrafiła na przykład wyjechać z mężem na tydzień na wesele, gdzieś w Polskę i zostawić całkiem małe dzieci w domu bez opieki. Nigdy nie przytrafiło się żadne nieszczęście, ani wielka krzywda żadnemu dziecku. Ale dziś dzieci mają pustkę w sercach; zbyt wiele razy były pozostawiane same sobie.
Do domu opieki poszli razem z mężem. Już oboje byli nieporadni, naznaczeni chorobami. Mąż umarł niebawem. Zuzia jeszcze rozumiała, że wzięli go do szpitala. I, choć była na pogrzebie, myślała, że tak go dobrze leczą, bo długo. Potem myślała, że "baby" go uwiodły i dlatego do niej nie wraca. A przecież córka mówiła, żeby wzięła ze sobą piękne suknie, bo będą chodzili na bale. A może tylko Zuzia tak zrozumiała i tak sobie wyobrażała wyjazd z domu? W każdym razie dziś Zuzia nie ma już świadomości, że kiedyś była mężatką. Nie wiadomo też, czy lalka, którą tuli i kołysze w ramionach jest odzwierciedleniem czasu jej wczesnego macierzyństwa, czy raczej początków dzieciństwa. Myślę, że gdyby dzieci Zuzi patrzyły i widziały z jaką delikatnością pieści lalkę, być może znalazłszy się w rytmie kołysanych ramion i poszumie nuconej kołysanki, byłyby w stanie wziąć dla siebie to, czego nie dostały w dzieciństwie.
Jeżeli Zuzia odziedziczyła po matce serce jak dzwon, to czeka ją jeszcze około dwóch dziesiątek lat życia zagubionego w świecie niepamięci.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz