MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 2 stycznia 2013

I zrealizuję to

Nie jest to postanowienie noworoczne, a postanowienie, które postawiłam przed sobą jakiś czas temu. Lubię robić rzeczy, które lubię. Lubię robić rzeczy, które mnie pasjonują. Z normalnego punktu widzenia wydaje się być naturalne, że człowiek robi to, co lubi. Myśląc tak można się srogo pomylić, bo gdyby każdy robił to, co lubi, nie mijalibyśmy się na ulicy z tyloma sfrustrowanymi obywatelami świata. Tymczasem sukces uwarunkowany jest realizacją swoich pasji. Pewnie, że zdarza mi się wykonywać prace, które czynię z obowiązku i zapewne nie jest ich mało. Ale kiedy się im oddaję, na końcu widzę czas i miejsce, w którym będę mogła poświęcić się mojej pasji. I ten czas w perspektywie zakończenia obowiązkowych zajęć jawi się jak światło latarni morskiej na nocnym morzu. By obowiązek nie był przykry, zawsze staram się znaleźć w nim coś, co mogę przepracować na przyjemność, na odrobinę przyjemności... Generalnie do większości rzeczy, które robię, podchodzę z założeniem, że jest to wielka przygoda i niezwykłe doświadczenie. Najczęściej bywa tak, że życie zmusza mnie do zajęcia się tym, czy tamtym, stawia konkretne zadania i wymogi. Wtedy nie ma uproś. Trzeba zrobić i już i, by czas realizacji nie stał się katorgą, muszę polubić, co los przyniósł. Wcale nie na zasadzie "gdy się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma". Mam wrażenie, że ostatnie lata przyniosły mi umiejętność (a może trzeba powiedzieć, że dały możliwość) pracy nad dojrzałą myślą, przemienianą w pasję.
Jakiś czas temu postanowiłam, że zgłębię komputerowy program graficzny. Zawsze uważałam za osobiste kalectwo brak umiejętności wypowiedzi poprzez obraz. Od dzieciństwa chciałam malować. Chciałam umieć malować. Nawet licytowałam się z dawcą talentów, by dał mi taki. Musiało minąć sporo czasu. Musiała nadejść epoka dygitalnej technologii. Musiałam przejrzeć na oczy, by dojrzeć, że dar nie zawsze jest taki, jakiego się oczekuje... Podobnie jak z tymi sprawami i pracami, które nam zajmują życie. Nie chodzi mi oczywiście o talent, który miałby mi przynieść sławę mierzoną przez innych (zapewne krytyków ;)  jakimś mniejszym czy większym terytorium (takie ulubione sformułowania: artysta lokalny, albo światowej sławy).
Dostałam talent w postaci narzędzia do realizacji odwiecznej chęci czynienia czegoś, co zamienić można w pasję. O zasięgu takim akurat. Na miarę mojego samozadowolenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz