Najpierw zadzwonił jego własny budzik, którego nie wyłączył. Ponieważ pora roku, która wzięła świat we władanie latem nie jest, więc zadzwonił "o tej porze", a nie kiedy ptaki wstają. Za niespełna godzinę zadzwonił Synek, że jest ok. 50 km od domu i najbliższy transport zbiorowy będzie za kilka godzin, czyli bardzo wczesnym ranem (o tej porze roku chyba w tej godzinie ptaki wstają), jest bardzo zmęczony, ponieważ od ponad 10. godzin jest w podróży i czy w związku z tym mógłby tatuś przyjechać. Oczywiście nie użył słowa "tatuś", ja tylko tak dla lepszego efektu literackiego. Chciałam być solidarna i towarzyszyć Mężczyźnie, Który Kiedyś Był Chłopcem w drodze po Synka, ale powiedział mi, że wolno jechał nie będzie, więc po co mam się denerwować (w podtekście było: jego denerwować). Nie był to argument, który mnie powstrzymał. Prawdziwym powodem, dla którego zostałam w łóżku była moja noga. Przecież od blisko dwóch tygodni wożę moje kolana na rehabilitację do pobliskiej miejscowości. Na pierwszy zabieg udałam się z wyrzutami sumienia, gdyż już od dawna moje kolana nie były w tak dobrej kondycji (znaczy, że nie bolały), jak wtedy przed rehabilitacją. Ten stan zmienił się po trzecim zabiegu, gdyż wtedy wyszłam z przychodni rehabilitacyjnej kulejąc, choć przyszłam niemal w podskokach. I z jakiegoś powodu do dzisiaj ból nie chce mnie opuścić, a siedzenie w samochodzie w jednej pozycji jest zabójcze dla tak bolącego kolana. Ta noc, pewnie ze względu na pogodę, była niezmiernie męcząca dla mojego kolana. I choć to Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem jeździł po Synka, ja byłam równie niewyspana, jak on. Choć po powrocie zdążył złapać jeszcze sen w tym samym miejscu, w którym go zostawił, to dopiero po 9. wyrwał nas z głębokiego snu dzwonek telefonu, który głosem D. nakazał nam wstać i udać się na Koniec Wsi.
Pierwszy majowy dzień przyszedł zanurzony we mgle do połowy. Nie znaczy to, że w połowie dnia mgły się rozproszyły. Wręcz trwały do końca dnia, ale zawieszone od nieba do połowy gór czyniąc świat i rozpoczynający się maj jedną wielką tajemnicą. Gdy zbierałam gałęzie na ognisko zahaczyło mnie jakieś ostre badylątko i podrapało nogę nad kolanem, tym mniej bolącym. Wykorzystało moją niesprawność spowodowaną ograniczeniem ruchomości i bólem i to, że bardziej suwałam nogami, niż stawiałam kroki na pochylonym zboczu. Niezbyt ciepły i nieciekawy dzień zamieniliśmy w pasmo radości splecionej z nostalgią, które strzelały iskrami i snuły się dymem z ogniska wprost do nieba. Ciepło ogniska działało kojąco i znieczulająco na moje kolano, ale kto wie, czy nie był to tylko chwilowy efekt, który w ostateczności przyniesie więcej szkody, niż pożytku.
I pewnie nie napisałabym słowem na temat tego nieszczęsnego kolana, gdym siadając teraz do komputera nie uderzyła nim w kant drewnianego krzesła o solidnej konstrukcji i w związku z tym nie zobaczyła gwiazd, które mgły ukryły przed okiem patrzących.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz