Dziwne, ale w czasie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką wszystkie drogi były proste i bezkresne. Rozciągały się aż po linię horyzontu i nikły na nieboskłonie. Każda inna droga w Moim Mieście w czasie Kiedy Ja byłam Małą Dziewczynką nawet jeżeli nie prowadziła w bezkres nowych przygód i nie mknęła prosto jak strzała, nawet jeżeli zakręcała, to i tak wiadomo było gdzie i kiedy należy zakręcić. Droga idąca przez Nasze Osiedle kończyła się, dalej był chodnik rozdzielający osiedlowy plac zabaw i boisko ogrodzone niewysokim płotem z siatki, który prowadził do zakończenia ślepej uliczki, przy której stał nietynkowany ceglany dom piętrowy, który wracał do mnie często w moich snach w czasach Kiedy Przestałam Być Małą Dziewczynką. Dom ze snu, kojarzył mi się z niezwykle miłymi i ciepłymi wspomnieniami. Prawdę mówiąc te sny polegały na oczekiwaniu pod tym domem na to coś niezwykle miłego i przyjemnego. Dopiero po wielu, wielu latach dowiedziałam się, również za sprawą wejścia internetu do naszej codzienności i rozkwitu portali społecznościowych, że w domu tym mieszkał Delikatny Chłopiec, który był towarzyszem Naszych Dziecięcych wędrówek i odkrywania świata. Wspomnienie tego Delikatnego Chłopca do dziś ociepla serce i wywołuje tęsknotę za dniami, które minęły, za dniami Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką. Delikatny Chłopiec miał w sobie coś niezwykłego, wręcz niebiańskiego. Jeślim wtedy klasyfikowała spotkane postaci na ludzi i aniołów, a klasyfikowałam, to Delikatny Chłopiec na pewno miał skrzydła i duszę czystą, anielskiej podobną. Do tego stopnia, że pamięć o fizycznym ciele Delikatnego Chłopca wyrzuciłam z siebie, w miejsce tego zostawiłam pamięć o uduchowionej sylwetce rozprzestrzeniającej wokół siebie coś miłego i przyjemnego.
Z dróg prostych najczęściej były to polne drogi, porośnięte kwietnymi łąkami, na których przeważały białe rumianki z żółtym środkiem. Tuż nad wysokimi do kolan trawami unosiły się piękne ważki, a Motyle same pchały się w nasze ręce. Któregoś lata tak ukochaliśmy Motyle, że z tej wielkiej miłości postanowiliśmy zrobić wielkie, ale piękne cmentarzysko, dla tych skrzydlatych kwiatów. Ponieważ w naszym klimacie Motyle same z siebie nie padają całymi chmarami jak w jakim afrykańskim kraju, toteż trzeba było te Motyle łapać i pomagać im dokonać żywota. Każdemu Motylowi odprawialiśmy godny pogrzeb i składaliśmy do przepięknego grobu, którego kopczyk zrobiony był z płatków wszystkich kwiatów rosnących w Dolinie Lelka. Czasem trawa przed Naszym Blokiem była tak wielka, że bawiąc się w kryjówkę spokojnie można się było w niej schować, wystarczyło się tylko położyć i już. Przez trawnik przed Naszym Blokiem szła ścieżka na skróty. Dochodziło się nią do dziury w żywopłocie, za którą już był chodnik i dalej szło się chodnikiem osiedlowym. Moja Mama wprawdzie nigdy nie chodziła ową ścieżką na skróty, ale w miejscu, w którym ona łączyła się z chodnikiem w żywopłocie był wyraźny prześwit, w którym na mgnienie oka migała w całości sylwetka Mojej Mamy idącej do pracy w czasie kiedy ja zapłakana, bo chora, zostawałam w domu pod opieką Mojej Babci. Były to zapewne te dni, w których Moja Mama wyczerpała już limit opieki nade mną, albo z innych względów nie mogła pozwolić sobie na jej wzięcie. Ja siedziałam na szafce kuchennej przy oknie, z tyłu asekurowała i pocieszała mnie Moja Babcia a ja machałam do Mojej Mamy, płakałam i miałam wrażenie, że mi serce pęka. Gdym oczekiwała wtedy na Moją Mamę zdawało się, że zegar stoi w miejscu, choć nie umiałam jeszcze wtedy odczytać godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz